Prawie 59-letni Evander Holyfield znów wyjdzie na ring!

Sporty walki
Prawie 59-letni Evander Holyfield znów wyjdzie na ring!
Fot. PAP
Holyfield zastępuje w walce z Belfortem Oscara De La Hoyę, który miał pozytywny test covidowy i trzeba było znaleźć zastępstwo, bo gala była zagrożona. To, że Holyfield nie był na ringu od dziesięciu lat nikomu specjalnie nie przeszkadza.

Prawie 59-letni Evander Holyfield został po raz pierwszy mistrzem świata 35 lat temu, dwunastego lipca 1986 roku, kiedy po znakomitej walce przygarnął tytuł czempiona WBA wagi junior ciężkiej, wygrywając z Muhammadem Qawi. Za parę dni, 11 września, dobijający do  sześćdziesiątki "Real Deal" wyjdzie na ring po raz kolejny.

Tym razem Holyfield będzie się bić z byłym championem UFC, Brazylijczykiem Vitorem Belfortem, który przy nim jest prawie juniorem, bo ma tylko 44 lata. Czy trzeba będzie tragedii, zanim ktoś zda sobie sprawę, że boks emerytalny kiedyś się tragicznie skończy bo to nie tenis? Czy może tej granicy absurdu nie ma już od dawna - chyba retorycznie pytam w najnowszej edycji "Z narożnika PG".

 

Holyfield zastępuje w walce z Belfortem Oscara De La Hoyę, który miał pozytywny test covidowy i trzeba było znaleźć zastępstwo, bo gala była zagrożona. To, że Holyfield nie był na ringu od dziesięciu lat nikomu specjalnie nie przeszkadza. Na pewno nie tym, którzy chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że ekscytujące filmiki na Instagramie, z trenującym i bijącym jakby miał lat 29, a nie 59 lat Holyfieldem mają tyle wspólnego z rzeczywistością co "Walka o Tron".

 

Nikt  z promotorów nie pokazuje oczywiście filmów, na których po 60 sekundach zadawania ciosów Holyfield ledwo schodzi z ringu bo to przecież nie pasuje do obrazu herosa dla tych, którzy zapłacą w USA za pay-per-view 50 dolarów. Kiedy Evander bił się w 2011 roku w  Kopenhadze z Brianem Nielsenem, pojedynek był reklamowany jako "pożegnalny" dla obu pięściarzy. Pewnie uczciwie, ale wtedy nikt nie przypuszczał, że nadejdzie rok 2021 i pojedynki sportowych emerytów będą codziennością.

 

Holyfield miał wrócić na ring już rok wcześniej, będąc najpierw przekonany, że dojdzie do trzeciej walki z Mike Tysonem (który wybrał Roy’a Jonesa Jr, bo był tańszy o parę milionów), a później przekonywać - wspólnie z promotorami - że ma sens "walka" z Kevinem McBride. Oczywiście z McBride tylko dlatego, że Kevin jest uznawany za "pogromcę Tysona" przez tych, którzy nie mają pojęcia, że w 2005 roku Tyson nadawał się do wielu rzeczy, ale nie walk w ringu. Podobnie jak McBride, który cieniem samego siebie był już... dekadę temu, w ostatnich pojedynkach, kiedy przegrywał kolejno z Tomaszem Adamkiem i Mariuszem Wachem.

 

Zamiana 45-letniego Oscara De La Hoyi na 59-letniego Evandera Holyfielda nie obyła się bez echa. Jako pierwsza zajęła głos Sportowa Komisja Stanowa Kalifornii, której szef Andy Foster powiedział, że o ile był w stanie sankcjonować pojedynek "Złotego Chłopca" z  Belfortem, o tyle nie ma takiego zamiaru robić tego z czternaście lat starszym Holyfieldem.

 

Trzeba więc było przenosić imprezę z Zachodniego Wybrzeża na Wschodnie, do Hollywood na Florydzie, bo tam usankcjonować można podobno wszystko. Ma być więc osiem rund, każda w wydaniu kobiecym, czyli tylko dwie minuty, choć to nie jest jakiś pojedynek na rozgrzanie widowni przed prawdziwym boksem, ale główna walka wieczoru w Seminole Hard Rock Casino. Spora część bukmacherów stawia na to, że czternaście lat różnicy nie będzie miało większego znaczenia, przewaga techniczna, umiejętności Holyfielda będą tak duże, że na punkty pokona Brazylijczyka. Niżej podpisany zastanawia się, co by się stało, gdyby będący w znakomitej formie fizycznej Belfort po prostu zaczął się bić? Ale może nie tak ma to wyglądać... 

Przemysław Garczarczyk z USA, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie