Trener Pawła Fajdka opowiedział o pracy z polskim młociarzem. "Osiągnęliśmy cel minimum"

Inne
Trener Pawła Fajdka opowiedział o pracy z polskim młociarzem. "Osiągnęliśmy cel minimum"
fot. PAP
Szymon Ziółkowski opowiedział o pracy z Pawłem Fajdkiem

Szymon Ziółkowski wypowiedział się na temat pracy z Pawłem Fajdkiem i wyjazdu na igrzyska olimpijskie w Tokio.

Czy pan już wie, dlaczego Paweł Fajdek, czterokrotny mistrz świata, nie został mistrzem olimpijskim w Tokio?

 

Szymon Ziółkowski: Bo dwóch innych młociarzy rzuciło dalej.

 

ZOBACZ TAKŻE: Próbka B potwierdziła doping u Chijindu Ujaha

 
To bezsprzeczny fakt, który przynajmniej dziś trudno podważyć. Ale czy trener wie, dlaczego podopieczny był trzeci? Powtarzał pan, że na igrzyska lecicie po złoto...

 

Na to złożyło się kilka powodów. Przede wszystkim psychiczny bagaż nieudanych olimpijskich startów w Londynie i Rio, gdzie w ogóle nie wchodził do finałów, a także wielka chęć i presja pokazania wszystkim, że jednak to ja jestem najlepszy. To mieszanka wybuchowa, która mogła go rozsadzić.


W pewnym sensie więc nie udało się przeprowadzić tego dowodu...

 

Osiągnęliśmy cel minimum, zdobyliśmy olimpijski medal, ale oczywiście Paweł jako niepokonany w mistrzostwach globu od 2015 roku, chciał wygrać. Obiektywnie to nie był wcale zły start. Już dawno wynik ponad 81,5 metra (Fajdek rzucił w Tokio 81,53) nie dał na igrzyskach złota, ani srebra. Przed igrzyskami takiego scenariusza nie zakładaliśmy. Pawła stać było, żeby te igrzyska wygrać, do niego należą trzy najlepsze wyniki na świecie w tym sezonie. Ale w tym dniu Wojtek Nowicki miał najlepszy konkurs w życiu.

 

A tu jeszcze wyskoczył Norweg Eivind Henriksen...

 

On zupełnie nie pasuje do tego podium. To był pierwszy i jedyny tak dobry start Norwega, wcześniej zupełnie nie miał się czym chwalić. Był ledwie dwa lata temu w finale MŚ w Dausze - to jedyny fakt z jego kariery godny zauważenia. Był prawie jak Ziółkowski w Sydney, choć ja przed olimpijskim złotem w 2000 roku byłem już mistrzem świata i Europy juniorów, miałem za sobą olimpijski debiut w Atlancie. Sprawiedliwość dziejowa byłaby, gdyby w Tokio Wojtek był pierwszy, Paweł drugi, a trzeci Ukrainiec Mychajło Kochan, ale igrzyska pełne są niespodzianek. My przełamaliśmy fatum, choć złota nie było. Bierzemy to na klatę i jedziemy dalej.

 

No właśnie - dalej. Ale Fajdek balansował na cienkiej linie, był bliski niechlubnego hat tricka, w eliminacjach uratował się dopiero ostatnim rzutem. Co pan sobie przed nim myślał? Żałował, że się tej pracy podjął.
 

Proszę pana, po drugim rzucie mentalnie byłem już spakowany, widziałem się na lotnisku w drodze do domu. Powiedziałem to już po eliminacjach Pawłowi.

 

Spakowany jak 21 lat temu trener Czesław Cybulski na igrzyskach w Sydney, gdy wyrżnął pan w śliskim kole na rozgrzewce przed konkursem...

 

No mniej więcej, ale paradoksalnie mnie ta "gleba" pomogła wygrać, bo "schłodziła" rywali, którzy potem bali się szybciej kręcić w kole. Do złota wystarczyło moje 80,02 m.

 

Kamery świetnie uchwyciły pana oddech ulgi po ostatnim eliminacyjnym rzucie Fajdka. Jakiego rodzaju doświadczeniem było to, co pan wtedy przeżywał?

 

Szczerze, to w swojej karierze czegoś takiego nie przeżyłem. Od samego początku zdawałem sobie sprawę, że praca trenerska to nie jest łatwy kawałek chleba. Zresztą wielokrotnie powtarzałem, że nigdy trenerem nie będę, bo musiałbym swoich podopiecznych pozabijać. Wiedziałem też, że dla nas obu będą to bardzo trudne igrzyska, z powodów, o których wspominałem wcześniej. Poza tym trener jest tylko niemym obserwatorem, nie może wejść do koła, nic nie może. W decydującym momencie jest bezsilny.

 

Czytaj całość na sport.interia.pl. 

sport.interia.pl
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie