Iwanow: W Legii coś drgnęło. Kolejny cel - nie przewrócić się na Motorze

Piłka nożna
Iwanow: W Legii coś drgnęło. Kolejny cel - nie przewrócić się na Motorze
Fot. PAP
Zwycięstwo nad Jagiellonią było dopiero czwartym triumfem Legii w tym sezonie Ekstraklasy

Jeżeli ktoś uważa, że piłkarz to ma klawe życie, musi wiedzieć, że w tym roku nie dotyczy to zawodników Legii Warszawa. Nie zamierzam się absolutnie nad nikim rozczulać, bo to samo dotyczy innych zespołów ze Starego Kontynentu, które zaangażowane są w europejskie puchary, ale warto spojrzeć, z czym taki splendor się wiąże.

Dla przykładu - zapis obowiązków począwszy od minionej środy wygląda następująco, a przecież tak napięty kalendarz „grany” jest praktycznie bez przerwy:  Środa – poranny wylot do Leicester na mecz w Lidze Europy. Popołudniowy trening, następnego dnia mecz, początek o 20 czasu lokalnego. Powrót do hotelu tuż przed północą. Piątek 8.30 autokar na lotnisko East Midlands, godzinna podróż. Przylot na Okęcie po 15.00. Autobus do Legia Training Center. Tam trening. Wieczór w domu, ale sobotnie popołudnie już znowu w ośrodku treningowym, bo zaczyna się zgrupowanie przed spotkaniem z Jagiellonią, które zaplanowano na w niedzielę o 17.30. We wtorek wyjazd na Puchar Polski do Lublina. Jego początek o 20 w środowy, mroźny wieczór…

 

Gdy drużynie – używając terminologii piłkarskiej „żre” – życie na walizkach nie jest aż tak bardzo uciążliwe. Gorzej, gdy kryzys dotyka klub na różnych płaszczyznach, nie tylko tych związanych ze sportową formą. Rozstanie z trenerem Czesławem Michniewiczem nie odbyło się w przyjaznej atmosferze. Ta od dłuższego czasu była napięta, bo kilka miesięcy wcześniej szkoleniowiec zdecydował się na nie do końca zrozumiałe pożegnanie się z trenerem przygotowania fizycznego Łukaszem Bortnikiem, do którego żaden z piłkarzy nie miał jakichkolwiek zastrzeżeń, czy „legionistą” z krwi i kości Janem Muchą.

 

Jednym ruchem pozbył się ze sztabu dwóch ważnych postaci. Dopóki zespół skutecznie prezentował się w Europie, nikt tego nie wyciągał na wierzch. Nowy trener Marek Gołębiewski wsparł struktury Inakim Astizem i Tomaszem Jarzębowskim ale „legijnego” DNA ciągle nie jest za wiele. A wiadomo, że w trudnych momentach jego deficyt wpływa na postawę całego organizmu desygnowanego do występów na murawie.

 

Powrót Artura Boruca między słupki już dał właściwy impuls drużynie. Do normalnej formy wraca Filip Mladenović, którego Marek Gołębiewski dzięki zmianie systemu na czwórkę obrońców przesunął wyżej i efekty tego były już widoczne w Leicester. Yuri Ribeiro w roli lewego obrońcy i Serb na lewej pomocy to manewr, który młodemu szkoleniowcowi Legii się sprawdził. Praca nad stałymi fragmentami gry też ma już swoje owoce. Jeszcze w Anglii były z tym kłopoty. Ciekawy wariant rozegrania z Jagiellonią przyniósł Legii zwycięskiego gola oraz trzy punkty, na które czekano od dziesięciu tygodni.

 

Zmartwieniem – i to dużym – są kolejne kontuzje. Do Ernesta Muciego, który „wysypał” się na King Power Stadium, w kolejny wieczór dołączyli Artur Jędrzejczyk, Mattias Johansson i Lindsay Rose. W komplecie obrońcy! Gołębiewski już w Anglii sięgnął po Mateusza Hołownię i dzięki temu miał go gotowego nie tylko na „Jagę”, ale przez wyżej wymienione fakty, także na ostatnie w tym roku mecze, a pamiętajmy, że jest ich jeszcze aż sześć.

Drużyna miała być zabezpieczona na rozegranie 36 spotkań w ciągu pół roku, ale dziś przy różnych kłopotach zdrowotnych okazuje się, że wcale w tej kwestii nie jest najlepiej. Do dyspozycji sportowej niektórych piłkarzy, czy zarządzaniem kadrą też można mieć wiele uwag. Dziś jednak nie ma czasu na roztrząsanie tematu i poszukiwanie winnych, co przy Łazienkowskiej zawsze robi się najchętniej. Kluczowe będą dwa spotkania w środku tygodnia. To środowe w Pucharze Polski w Lublinie i kończące fazę grupową Ligi Europy ze Spartakiem Moskwa w czwartek 9 grudnia.

 

Nie wiem po co już teraz wyciągnięto tak mocno na wierzch sprawę z Markiem Papszunem. Na szczęście zarówno Legia jak i Raków nie zareagowały na ten „comming out” negatywnie i zgodnie wygrały swoje ostatnie ligowe mecze. Ale klimatu w obu miejscach na pewno to nie poprawiło. Gołębiewski przyjął to na klatę i robi to, co potrafi: pracuje, aby podreperować te elementy, które da się jeszcze naprawić. Za to co dzieje się „wyżej” nie odpowiada. Co prawda o zainteresowaniu klubu Papszunem wiadomo jest od dawna ale pewne tematy naprawdę można by załatwiać delikatniej. A nie podcinać gałęzi, na której się siedzi. Przecież najważniejszy w tym rozgardiaszu jest spokój. W niedzielę coś drgnęło. Teraz liczy się przede wszystkim to, aby się nie wywrócić w środę. Na Motorze. 

Bożydar Iwanow, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie