Zieliński: Świątek grała z Kanepi bardzo słabo. Tak wygrać z Collins w półfinale się nie da

Tenis
Zieliński: Świątek grała z Kanepi bardzo słabo. Tak wygrać z Collins w półfinale się nie da
fot. PAP
Zieliński: Świątek grała z Kanepi bardzo słabo. Tak wygrać z Collins w półfinale się nie da

Bojaźń, kunktatorstwo, mnóstwo błędów, drugi serwis czasami jak na wuefie, nerwowe okrzyki, rzucanie rakietą. Gdyby grała tak z Ashleigh Barty, przegrałaby w godzinę 1:6, 2:6. Mimo słabego dnia, Iga Świątek przeszła drogę krzyżową z 37-letnią Estonką Kają Kanepi i awansowała do półfinału Australian Open. Co będzie jak zagra dobrze, jak prawdziwa Świątek? Sky is the limit.

Pytanie tylko, czy w półfinale z Amerykanką Danielle Collins (nr 30 WTA) jest w stanie zagrać lepiej. Nie będzie łatwo, bo Polka w 37-stopniowym upale toczyła heroiczny bój z Estonką przez trzy godziny i jedną minutę. Czasu na regenerację miała znacznie mniej od Collins, która grała wcześniej i na dodatek łatwo i szybko pokonała 7:5, 6:1 Alize Cornet, a ta przecież wcześniej wyrzuciła z turnieju byłą pierwszą rakietę świata Simonę Halep i rozstawioną w Melbourne z numerem 3 Hiszpankę Garbine Muguruzę. Wcześniej Polka też grała w 1/8 finału trudny, trzysetowy, wyczerpujący fizycznie mecz z Soraną Cirsteą.

 

Poziom kreta na Żuławach


Ponieważ w poprzednim felietonie mocno wychwalałem Igę, wróżąc jej, że za kilka lat będzie numerem 1 światowego tenisa, a nawet niekwestionowaną królową kortów, to dzisiaj dla odmiany trochę dziegciu w beczce miodu, bo są ku temu powody.

 

Jak wielu Polaków, zarwałem noc z wtorku na środę i przeżywałem niezwykłe emocje w dreszczowcu, który po raz kolejny zafundowała nam dziewczyna z Raszyna. Patrząc obiektywnie i na chłodno, poziom meczu Świątek – Kanepi momentami zbliżał się do poziomu kreta na Żuławach, albo holenderskich depresji i nie był godny ćwierćfinału turnieju Wielkiego Szlema (emocje przeciwnie – w Polsce szybowały na wysokość Mount Everestu). Patrząc historycznie, to w sumie styl i poziom są bez znaczenia - ważne, że wygrała i mamy Polkę w półfinale Australian Open. Mają jednak znacznie dla przyszłości - dla półfinałowego meczu z Collins.

 

Świątek i Kanepi popełniły w tym meczu wspólnie grubo ponad 100 niewymuszonych błędów. To jakby w meczu piłkarskim zawodnicy zmarnowali kilkanaście sytuacji sam na sam z bramkarzem i po dwa rzuty karne i jeszcze na dodatek nie trafili z dwóch metrów do pustej bramki. Iga popełniła w tym meczu aż 12 podwójnych błędów serwisowych, z tego większość w pierwszym i drugim secie. To był koszmar.

 

Szło jej, jak woda pod górę


Momentami jej drugi serwis przypominał – celowo przesadzam - niemrawe poczynania początkującej tenisistki amatorki na lekcjach wuefu. Piłka czasami ledwo przekraczała prędkość 100 km/h, a na dodatek często lądowała na aucie. Pierwszy serwis zwykle nie wchodził i gdy trzeba było wykonać drugie podanie, widać było, że Iga jest spanikowana. Trudno w takiej sytuacji grać na swoim normalnym poziomie. A sportowiec, tenisista, który traci pewność siebie, wiarę w swoje możliwości, jest jak aktor, któremu nagle na scenie w trakcie deklamowania Szekspira, spadły spodnie.

 

Gdyby ktoś w trakcie drugiego seta zadzwonił do mnie i zapytał, jak idzie Idze, odpowiedziałbym jednym ze swoich ulubionych powiedzonek: jak woda pod górę. Był już taki moment, że po przegraniu pierwszego seta Polka w drugim broniła się desperacko przed przełamaniami i w zasadzie była już w odczepionym wagonie pociągu do półfinału Australian Open.

 

Gdy w drugim secie o pozostaniu Igi w turnieju miał decydować tie-break, to było już widowisko dla ludzi o mocnych nerwach. „Milczenie owiec” to przy tym komedia romantyczna. Polka zdołała jednak z powrotem podczepić się do lokomotywy i to jest największy plus. Podobnie jak w meczu z Soraną Cirsteą w 1/8 finału w Melbourne, potrafiła odwrócić losy meczu, wytrzymać nerwowo w trudnym momencie, gdy przegrywała. To duży postęp w porównaniu z wieloma meczami w 2021 roku, gdy w stykowych sytuacjach nie wytrzymywała nerwowo.

 

Świątek jak Kmicic


Iga w meczach z Cirsteą i Kanepi, w krytycznych momentach, mając nóż na gardle, potrafiła rakietą wypisać na korcie słynną sentencję Marka Twaina: „Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone”. Tylko weźmy pod uwagę, że Świątek nie grała w tych spotkaniach z czołowymi zawodniczkami rankingu WTA, ale z tenisistkami z głębokiego zaplecza, które najlepsze lata mają za sobą, choć akurat w tym roku w Australii grały swój życiowy turniej. Kanepi (nr 115 w rankingu WTA) ma już 37 lat, mogłaby być mamą Igi, a pierwszy swój turniej wygrała, gdy Polki nie było jeszcze na świecie.

 

Nie było to jednak łatwa rywalka. Estonka jest wysoka, mocno zbudowana, silna, potrafi posyłać takie bomby, że najlepsze tenisistki świata mają problem. Zachwycał się tym Mats Wilander i tym bardziej doceniał końcowe zwycięstwo Igi (trochę przesadził z tymi komplementami pod adresem Polski za środowy mecz). Dopóki miała siły, piłki latały jak pociski, przy jej pierwszym serwisie (mocno na zewnątrz) nasza zawodniczka była wielokrotnie bezradna. Na szczęście pod dwóch godzinach gry w upale, Kanepi straciła siły i w zasadzie pomogła Idze wygrać mecz.

 

Gdy się patrzyło w pierwszym secie na to, co robi Kanepi, można było sobie przypomnieć sceny z „Potopu”, gdy wielka szwedzka kolubryna niemiłosiernie ostrzeliwała ogromnymi kulami Jasną Górę oraz broniących klasztoru żołnierzy i zakonników. Tym większy podziw dla Igi, że potrafiła w Melbourne wcielić się w rolę Kmicica, swoimi uderzeniami jak z dynamitu rzuciła do Estonki: „naści piesku kiełbasy” i tę armatę po drugiej stronie siatki wysadziła w powietrze.

 

Nie przegrać z zakwasami


Po dwóch ostatnich meczach Igi w tegorocznym Australian Open możemy spokojnie sparafrazować znaną maksymę byłego premiera Leszka Millera: „Prawdziwą tenisistkę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy”. A gdzie Świątek skończy? Oby w finale Australian Open. Jednak zarówno z Cirsteą, jak i Kanepi Polka zaczęła bardzo niemrawo, przegrała pierwszego seta. Z Estonką grała w pierwszym secie (i przez część drugiego) bardzo bojaźliwie, kunktatorsko, apatycznie, bała się zaryzykować, mocniej zaatakować. Tak jakby liczyła, że ten mecz sam się wygra. A tak się nie da.

 

Gdyby tego dnia Iga grała z Barty (albo Aryną Sabalienką w formie), mecz mógłby nie potrwać nawet godzinę i skończyć się wynikiem np. 6:1, 6:2 dla Australijki. Na szczęście po drugiej strony siatki była Kanepi, która w trzecim secie słaniała się w tym australijskim słońcu na nogach. Na korcie Roda Lavera (australijska legenda tenisa oglądała osobiście mecz Polki) było jak w saunie. Estonka w końcówce była już zrezygnowana, co drugą piłkę wyrzucała daleko w aut, jej serwis przestał funkcjonować, a Iga złapała wiatr w żagle.

 

Z Collins jednak w taki sposób wygrać się nie da. Ona jest znacznie młodsza, lepiej przygotowana fizycznie, bardziej regularna i szybko nie opadnie z sił. A tych może brakować Idze. „Tired”, czyli zmęczona – napisała flamastrem na obiektywie kamery telewizyjnej po meczu z Kanepi. W tej sytuacji o tym, kto zagra w finale Australian Open bardziej od tenisistek, mogą zadecydować masażyści i fizjoterapeuci Igi. Miejmy nadzieję, że nasza młoda zawodniczka nie przegra z zakwasami.

 

Dno Igi, to sufit dla innych


W sporcie, także w tenisie, wielką sztuką jest sobie poradzić, wygrać, kiedy ma się słaby dzień. Iga potrafiła to zrobić. Będąc w słabej dyspozycji, awansowała do półfinału Australian Open. Owszem, trochę pomogła jej szczęśliwie układająca się drabinka, ale nie przesadzajmy, swoje musiała dołożyć. W końcówce drugiego seta i w trzecim zagrała kilka naprawdę mocnych, fantastycznie dokładnych piłek w okolice linii. Nie do odbioru. Co więcej będzie, jeśli będzie miała swój dzień, będzie w wysokiej formie? Drżyjcie narody, sky is the limit.

 

Poziom Igi w słabszej dyspozycji to jest bowiem górna granica możliwości dla wielu tenisistek, nawet tych z pierwszej setki rankingu WTA. Jej najsłabsza forma, to dla innych najlepsza. Trochę jak w kultowym filmie Władysława Pasikowskiego „Psy 2”, gdy Franz Maurer mówi do jednego z braci Słabych o kwalifikacjach zawodowych doświadczonych esbeków: „Ta robota to dla nich rutyna, a dla pańskich chłopców ze strzelbami, to szczyt możliwości”. Liczymy więc na wielki mecz Igi w półfinale i wówczas nie będzie trzeba cytować innych tekstów z „Psów”: „spudłowałaś z takiej odległości?”, czy „nie chce mi się z wami gadać”. Wszyscy będziemy się uśmiechać i nie będzie to sarkastyczny „koncert życzeń”, jak w wykonaniu Bogusława Lindy.

 

Może być mistrzynią serwisu


Na szczęście półfinał Świątek – Collins będzie rozgrywany wieczorem czasu australijskiego (start w czwartek około 11 czasu polskiego), a więc powinno być znacznie chłodniej niż podczas ćwierćfinałowego meczu z Kanepi, rozgrywanego w ciągu dnia w palącym słońcu. Iga musi zagrać bardziej odważnie, ofensywnie, z większą pewnością siebie, uderzenia powinny być mocniejsze, piłki lecieć szybciej, by rywalka miała problemy z atakiem. Łatwo napisać, trudniej wykonać. Ale Polkę stać na to. Stać ją też na to, by poprawić najważniejszą rzecz, która najbardziej szwankowała w meczu z Kanepi – czyli serwis.

 

To nie jest tak, że Iga nie potrafi dobrze, mocno, precyzyjnie serwować. I z pierwszego i z drugiego podania umie to zrobić. W wielu meczach, nawet tym słabszym z Kanepi, wychodziły jej znakomite serwisy - i asy i podania wygrywające, albo otwierające drogę do wygrania akcji. Problem w tym, by tych dobrych serwisów było znacznie więcej, by poprawić statystyki, procent skuteczności. Oprócz siły serwisu, dokładności, ważny jest też pomysł, taktyka – jaki kierunek serwisu, jaka rotacja. Podkreślał potrzebę większej gamy zmian w tym względzie, były już trener Igi Piotr Sierzputowski, komentując spotkanie z Kanepi w telewizji.

 

Docelowo, w wolnym czasie na treningi, Polce przydałby się taki specjalistyczny trener, fachowiec tylko od serwisu. Jak w piłce nożnej są trenerzy od bramkarzy, czy od stałych fragmentów gry. Pole do popisu, do poprawy jest w tym elemencie u Igi ogromne. A przecież ma ona bardzo dobre warunki fizyczne, jest wysoka, z dużym zasięgiem ramion, przy tym sprawna, wygimnastykowana, niezła technicznie. Serwis to może być za jakiś czas jej atut, którym będzie sobie wyrabiała przewagę nad rywalkami, a nie traciła punkty, jak w środę z Estonką.

 

Puściła w niebo fajerwerki


Mam wrażenie, że Iga czasami się gubi w tym jak ma grać, i w serwisie i w innych elementach. To jest trochę nieunikniony syndrom tego, że jest właśnie świeżo po zmianie trenera. Jeszcze gra pewnymi schematami, zagrywkami, wyuczonymi z Piotrem Sierzputowskim, a już dokłada elementy, które wprowadza nowy szkoleniowiec – Tomasz Wiktorowski. Spontanicznie w trakcie meczu, czy treningów, dokłada coś od siebie. To wszystko jest jeszcze momentami chaotyczne, nie jest poukładane w schematy.

 

Iga gra najlepiej gdy się wyluzuje, złapie rytm i radość z gry, odrzuci stres. Wtedy wpada w taki trans, że ogląda się jej tenis z otwartą buzią. I potrafi olśnić takimi pięknymi, niekonwencjonalnymi akcjami, zdobytymi punktami, jak ten ostatni w meczu z Kanepi, gdy Świątek posłała w niebo trzy efektowne świece, których nie potrafiła zgasić Estonka. Fajerwerki na zakończenie meczu niczym te wybuchające w sylwestra w Melbourne, albo obok opery w Sydney, które podziwia cały świat, bo Nowy Rok przychodzi do Australii wcześniej niż na inne kontynenty. W środę cały świat podziwiał te ostatnie petardy zwycięstwa Polki w ćwierćfinale Australian Open.

 

Tradycyjnie oprócz serwisu, wraca też temat psychiki, zachowania Igi na korcie. Znów w meczu z Kanepi było za dużo nerwów, ekscesów, które wytrącały ją z równowagi, przeszkadzały w grze. Świątek co jakiś czas głośno krzyczała, gestykulowała, miała jakieś uwagi do swojego sztabu, zdarzyło jej się dość mocno przywalić rakietą ze złości o kort. Czasami to pomaga rozładować napięcie, ale najczęściej jednak nie służy niczemu dobremu. Na szczęście w tych decydujących, trudnych momentach, potrafiła się skoncentrować i wygrać bardzo ważne piłki. To znak, że Iga dojrzewa, wzmacnia się jednak psychicznie. Momentami była to Giga-Iga.

 

Trudna Collins do zgryzienia


Collins (nr 30 w rankingu WTA) to może być trudna rywalka. Mimo że grała już w półfinale Australian Open w 2019 roku (przegrała z Petrą Kvitową), to w światowej czołówce tenisistek Amerykanka jest jeszcze stosunkowo mało znana, to taka świeżynka. Będzie prawdopodobnie trudniejszym orzechem do zgryzienia od Kanepi. Iga zdążyła już ją poznać. Zmierzyły się w ćwierćfinale turnieju w Adelajdzie w 2021 roku. Triumfowała Polka, po tym jak Collins skreczowała w drugim secie.

 

Iga na pewno nie gra w tym roku tak dobrze jak w swoim najlepszym okresie, gdy zwyciężała w French Open. Aby ograć Collins, musi zagrać o poziom wyżej niż z Kanepi. Aby pokonać Barty w ewentualnym finale, musi zagrać minimum o 2-3 poziomy lepiej. Wojciech Fibak uważa, że jest w stanie pokonać Collins i jest generalnie lepszą zawodniczką, ale ostrzega, że to będzie bardzo trudny mecz, a w finałowym starciu z Barty za faworytkę uważa już Australijkę. Ale z Igą nigdy niczego do końca nie wiadomo – może zaskoczyć.

 

Miliony na koncie i awans w rankingu


Awans do półfinału Australian Open już przyniósł Świątek wymierne korzyści – i sportowe i finansowe. Polka, która była dotąd na dziewiątym miejscu w rankingu WTA, na pewno awansuje już po turnieju w Melbourne na czwarte miejsce, najwyższe w karierze. Gdyby wygrała ten wielkoszlemowy turniej, znajdzie się nawet w trójce najlepszych rakiet świata. Szczyt jest coraz bliżej, ale zwykle najtrudniej stawia się te ostatnie kroki przed wierzchołkiem.

 

Dziewczyna z Raszyna nie musi się też martwić o stan konta. Awans do finału przyniósł jej już 895 tysięcy dolarów australijskich, czyli około 2,5 mln złotych. Jeśli awansuje do finału, zainkasuje około 4,5 mln zł, a triumf w Australian Open jest wyceniony na ponad 8 milionów złotych. To już prawdziwa fortuna. To byłoby nawet więcej niż Iga zarobiła w Paryżu. Wówczas, ze względu na pandemię, wysokość nagród została obniżona i Polka za występy w singlu i w deblu zarobiła ponad 7 milionów złotych. Bracia Golcowie śpiewają, że „Pieniądze jednak to nie wszystko”, ale takie nagrody w Melbourne to też niewątpliwie dodatkowa motywacja.

Robert Zieliński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie