Pekin 2022. Natalia Maliszewska: Trenerzy byli dumni, że w ogóle wyszłam na start
Mimo braku możliwości startu na swoim koronnym dystansie 500 m i nieudanych występach w innych konkurencjach indywidualnych na igrzyskach olimpijskich w Pekinie Natalia Maliszewska nie traci pasji do short tracku. "Nadal lubię się ścigać" - powiedziała.
Jest pani świeżo po ostatnim występie na igrzyskach olimpijskich, na pani najmniej ulubionym dystansie - 1500 m. Rywalki tym razem uciekły. Były za mocne czy nie wystarczyło sił?
Natalia Maliszewska: I zabrakło sił, i rywalki silne, i nie mój dystans... Szczególnie, kiedy czuję, że wydolność i wytrzymałość mi spadły. Ale wpłynęło na to bardzo dużo rzeczy, więc nie mogę obwiniać ani planu treningowego, ani prowadzenia się, ani niczego innego oprócz tego, co mi przychodzi na myśl...
Do tego startu trzeba było się zmusić, czy to było coś, czego się pani trzymała jako tej ostatniej szansy na igrzyskach?
Po sztafecie czułam, że bardzo dużo rzeczy zaczęło ze mnie wyłazić. Nie był to najłatwiejszy czas, czułam się totalnie zrezygnowana tym startem i tymi igrzyskami. Ale jest bardzo dużo osób wokół mnie, które wmawiały mi: +Weź, jeszcze raz, ostatni raz, ten ciężki dystans potraktuj jako szansę+. To możliwość występu na igrzyskach i odhaczenia kwalifikacji i startów na trzech dystansach. Cztery lata temu zakwalifikowałam się tylko na jeden dystans, w tym roku - na trzy, plus sztafeta i mikst, choć w tym ostatnim nie było mi dane wystartować. Kwalifikacyjnie był to bardzo udany wyjazd, ale wynikowo - niekoniecznie.
Jak będzie pani wspominać te igrzyska, znajdzie pani coś optymistycznego?
Szóste miejsce w sztafecie. Indywidualnie chciałabym, żeby moje rezultaty były dużo lepsze, ale cieszę się, że mimo wszystko, mimo tego co spotkało mnie i odbiło się na całej drużynie - bo wiem, że sporo osób nie spało w nocy, martwiło się - dałyśmy radę. Dziewczyny miały okazję zaprezentować się na swoich dystansach tak, jak się do tego przygotowywały. Ja starałam się tylko być tym stabilnym filarem w drużynie, żeby im pomóc, bo wiedziałam, że mnie potrzebowały. Do sztafety jeszcze dawałam radę.
Otrzymała pani wiele głosów wsparcia od kibiców, kolegów z kadry. A co z rywalkami? Zareagowały w jakikolwiek sposób na pani sytuację?
Nawet osoby, z którymi - wydawało mi się - nie miałam żadnego kontaktu poza powiedzeniem sobie "cześć" na zawodach, podchodziły do mnie na treningu czy na posiłkach i mówiły, że nie wierzyły w to, co się stało. Niektóre dziewczyny pisały, że tęskniły za mną w finale na 500 m, co było bardzo miłe. Niektórzy życzyli mi dalej ducha walki, żeby się nie poddawać. Czasem, gdy gratulowałam komuś wyniku wiedząc, że liczyli na więcej, odpowiadali, że owszem, może nie poszło im tak, jakby chcieli, ale przynajmniej mieli okazję spróbować, a ja tej okazji nie miałam. Do tego trenerzy, którzy mówili, że wyjście z izolacji nie było najłatwiejsze i są dumni ze mnie, że w ogóle wyszłam na start.
Co po igrzyskach? Powrót do treningów, przygotowania do kolejnych startów, czy konieczna będzie przerwa?
Na razie chciałabym na pewno doprowadzić się do porządku, bo czuję, że nie jestem w idealnym stanie, głównie psychicznym. Ciężko jest mi się pogodzić z tym, że ominęłam swój bieg.
Czy w tej chwili jest pani w stanie powiedzieć, że wciąż kocha pani short track, że ten sport jest pani pasją?
Tak. Lubię się ścigać. To jest tak trudny sport, ale tak niesamowity... Cały czas czuję tą adrenalinę. Tylko że lepiej się jeździ, gdy jest się w formie i - jak ja to nazywam - noga zapodaje. Gorzej jest, gdy czuję się jak nowicjusz i po prostu mi nie jedzie.