Pekin 2022 – najgorsze igrzyska w historii?

Zimowe
Pekin 2022 – najgorsze igrzyska w historii?
Fot. PAP
Organizatorzy do dwójki osób, która wniesie na stadion ogień olimpijski i zapali znicz, wytypowali chińską biegaczkę narciarską ujgurskiego pochodzenia – Dinigeer Yilamujiang. Trudno było to odebrać inaczej niż jako cyniczną prowokację chińskich władz wobec tych krajów, które dyplomatycznie zbojkotowały igrzyska.

Było jak u Gogola – i śmieszno, i straszno. Chińczycy zaczęli z grubej rury – Ujgurką zapalającą znicz olimpijski. Rosjanie okrasili to 15-letnią dziewczynką na dopingu, którą teraz przyjął Putin. Szwedzki panczenista porównał to do igrzysk Hitlera w Berlinie w 1936 roku. Była tragifarsa, gdy w covidowej bańce grasowały karaluchy, a Fin… odmroził penisa podczas biegu narciarskiego, ale i kabaret, gdy odpowiedzialni za olimpijski transport odgrywali sceny z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”.

Chińczycy aspirują, przynajmniej pod względem gospodarczym, do miana światowego mocarstwa numer 1, które chce zepchnąć w cień nie tylko sąsiadów z Japonii i Korei, ale nawet Stany Zjednoczone i Rosję. Jako organizatorzy igrzysk olimpijskich tę azjatycką rywalizację przegrali, bo zarówno po letnich igrzyskach w Tokio w 2021 roku (mimo też trudnych warunków w czasie pandemii), jak i zimowych w Pjongczangu w 2018 roku, sportowy świat będzie miał dużo lepsze wrażenia niż po Pekinie 2022. Nawet Soczi 2014 w putinowskiej Rosji nie zostawiło chyba aż takiego niesmaku.

 

O tym, że będą to mocno upolitycznione igrzyska, naznaczone coraz ostrzejszą rywalizacją Chin i USA w każdej dziedzinie, wiedzieliśmy na długo przed rozpoczęciem zawodów. Rząd Stanów Zjednoczonych jako jeden z pierwszych ogłosił dyplomatyczny bojkot igrzysk w Pekinie z powodu łamania w tym kraju praw człowieka i zdecydował, że nie wyśle wysokiej rangi polityków na ceremonię otwarcia do Chin.

 

Do bojkotu przyłączyły tak znaczące kraje jak Wielka Brytania, Kanada, Japonia, Australia, Nowa Zelandia i kilka innych. Apel w obronie praw człowieka w Chinach przyjął Parlament Europejski. Na wizytę w Chinach zdecydował się natomiast sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych António Guterres.

 

Stary niedźwiedź mocno śpi

 

Na kompromisowe rozwiązanie zdecydowała się Francja, której prezydent do Chin nie poleciał, ale wysłał tam francuską minister sportu. Prezydent RP Andrzej Duda, mimo że też miał różne zastrzeżenia, podobnie jak głowy wielu innych państw, przyjął zaproszenie od chińskiego przywódcy Xi Jinpinga, tłumacząc, że będzie to dobra okazja do przedstawienia prezydentowi Chin stanowiska Europy w konflikcie Rosji z Ukrainą.

 

Towarzystwo nie zawsze było doborowe, bo znalazło się tam kilku dyktatorów na czele z Władimirem Putinem, który w trakcie ceremonii otwarcia igrzysk, podczas przemarszu ekipy ukraińskiej, siedząc w fotelu zamknął oczy, niby ucinając sobie drzemkę i przypomniał wszystkim dobrze znaną z dzieciństwa zabawę i piosenkę: „Stary niedźwiedź mocno śpi, my się go boimy, na palcach chodzimy, jak się zbudzi to nas zje…”. Czarna to była przepowiednia.

 

Dla równowagi, na przylot do Pekinu zdecydował się też prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, aby na forum międzynarodowym i w rozmowach z prezydentem Chin, przedstawić swoje racje.

 

ZOBACZ TAKŻE: Czy zaprzyjaźniona z Putinem FIFA jest w stanie zrobić krzywdę piłkarskiej Rosji?

 

Dyplomatyczny bojkot ze strony Stanów Zjednoczonych wynikał z zarzutów kierowanych pod adresem chińskiego reżimu: pacyfikację Hongkongu, naciski na Tajwan, łamanie praw człowieka poprzez masowe prześladowania Tybetańczyków i Ujgurów, których około miliona zostało umieszczonych w trudnych warunkach w obozach tzw. reedukacji.

 

Prowokacja z zapaleniem znicza

 

Jeśli ktoś myślał, że wraz z rozpoczęciem igrzysk zapomnimy o polityce i skupimy się na sportowej rywalizacji, to się co nieco pomylił. Mocne preludium mieliśmy już podczas ceremonii otwarcia. Organizatorzy do dwójki osób, która wniesie na stadion ogień olimpijski i zapali znicz, wytypowali chińską biegaczkę narciarską ujgurskiego pochodzenia – Dinigeer Yilamujiang. Trudno było to odebrać inaczej niż jako cyniczną prowokację chińskich władz wobec tych krajów, które dyplomatycznie zbojkotowały igrzyska.

 

MKOl wyraźnie nie panował nad sytuacją, jego rzecznik zdobył się nawet na dość kuriozalne oświadczenie: „Yilamujiang jest sportowcem, startuje na igrzyskach i mogła zostać wytypowana do delegacji”. No cóż, nie kąsa się ręki, która karmi, ale można było zdobyć się na dużo bardziej wyważone i mądrzejsze stanowisko. W tym momencie przypomina się słynna sentencja Oscara Wilde’a: „Codziennie przez Most Londyński przechodzi 12 tysięcy ludzi. Większość z nich to głupcy”.

 

Czy to były najgorsze i najbardziej upolitycznione igrzyska w historii? Trudno o taką jednoznaczną ocenę i opinię. Chyba jednak nie, bo konkurencja jest tu niestety spora, ale gdzieś blisko podium Pekin 2022 na pewno się zakręcił. Trudno przebić faszystowską propagandę z igrzysk w Berlinie w 1936 roku i skandaliczne zachowanie Adolfa Hitlera, który nie chciał podać ręki ciemnoskóremu fenomenalnemu amerykańskiemu lekkoatlecie Jesse’emu Owensowi (zdobył wówczas 4 złote medale).

 

Jak u Hitlera i Putina?

 

Spektakularny był podwójny bojkot igrzysk olimpijskich w latach 80-tych, będący konsekwencją i kulminacją zimnej wojny między USA i ZSRR. Najpierw po napaści Sowietów na Afganistan Amerykanie zbojkotowali igrzyska olimpijskie w Moskwie w 1980 roku. W rewanżu sportowcy z ZSRR i innych krajów socjalistycznych, w tym Polacy, nie zostali wysłani cztery lata później na igrzyska w Los Angeles. Na złość babci politycy jednej i drugiej strony odmrozili uszy Bogu ducha winnym sportowcom. Niewiele lepiej jest obecnie.

 

Nic dziwnego, że szwedzki panczenista z holenderskimi korzeniami Nils Van Der Poel, po zdobyciu swojego drugiego złotego medalu, nie wytrzymał i wypalił, nawiązując do zapalenia znicza przez Ujgurkę: „Wioska olimpijska była bardzo ładna. Zwykli Chińczycy byli naprawdę niesamowici. Jednak państwo, które w jawny sposób łamie prawa człowieka, nie powinno organizować takich zawodów. Tak samo było w przypadku ataku Hitlera na Polskę po igrzyskach w Berlinie, czy najazdu Rosji na Ukrainę po igrzyskach w Soczi”.

 

Komitet centralny jest dumny

 

Rywalizacja między Chinami a USA trwa w najlepsze na wszystkich frontach, nie inaczej było też na tych igrzyskach. Pod względem liczby zdobytych medali (15), dla gospodarzy było to igrzyska rekordowe i zajęli w klasyfikacji medalowej wysokie trzecie miejsce, za Norwegią i Niemcami. Ale to wszystko miało o wiele mniejsze znaczenie niż fakt, że w tej klasyfikacji medalowej Chiny wyprzedziły właśnie Stany Zjednoczone. Co prawda rywale zdobyli więcej medali, bo 25, ale Chińczycy mieli 9 złotych, a Jankesi tylko 8.

 

Jeszcze kilkanaście lat temu Chińczycy było mocni głównie podczas letnich igrzysk olimpijskich, ale w Tokio minimalnie ulegli Amerykanom, o jeden z złoty medal. Teraz w Pekinie nastąpiła słodka zemsta i o jeden złoty krążek lepsi byli Chińczycy. Komitet Centralny Komunistycznej Partii Chin oraz rząd tego kraju, gratulowali sportowcom najlepszego występu historii zimowych igrzysk olimpijskich słowami: „Ojczyzna i rodacy są z dumni z waszego osiągnięcia". Wzruszające, tylko kwestia jakimi środkami gospodarze doszli do tych medali i jaki reżim treningowy musieli od dziecka przeżywać ich sportowcy.

 

Dziewczyna z Ameryki zdobywa medale dla Chin

 

Pisząc pół żartem pół serio, można stwierdzić, że to trzecie miejsce w klasyfikacji medalowej i wyprzedzenie USA załatwiła Chińczykom… Amerykanka. Bowiem trzy medale, w tym dwa złote, wywalczyła dla Chin w narciarstwie dowolnym Eileen Gu, urodzona w… San Francisco w Stanach Zjednoczonych. To córka Chinki i Amerykanina, którą matka samotnie wychowywała w Kalifornii.

 

W Chinach jest częściej nazywana Gu Ailing. Dobrze mówi po chińsku, bo od dziecka odwiedzała krewnych w tym kraju, choć znakomicie jeździć na nartach nauczyła się w okolicach jeziora Tahoe w Nevadzie. Zaczynała jako trzyletnia dziewczynka. Do 15 roku życia występowała w barwach USA, ale później zdecydowała, że będzie jednak reprezentowała kraj swojej matki.

 

Eileen Gu to pod każdym względem cudowne dziecko. W szkole średniej podczas egzaminów uzyskała 1580 punktów na 1600 możliwych, co było jednym z najlepszych wyników w kraju i sprawiło, że może studiować w najbardziej prestiżowych uczelniach. Ta piękna dziewczyna robi też wielką karierę jako modelka – trafiła już na okładki „Elle” i „Voque”. Kontrakty reklamowe z takimi firmami jak Victoria’s Secret, Louis Vuitton, Estee Lauder, Red Bull, czy też Bank of China, przynoszą jej wielomilionowe dochody, znacznie większe niż w sporcie.

 

Tajemnicze zniknięcie Shuai Peng

 

Wracając do polityki - Tybetańczycy, czy Ujgurzy to chyba nie jedyne jednostki prześladowane w Chinach, bo mieliśmy też niedawno skandal z zaginięciem czołowej, chińskiej tenisistki Shuai Peng. Słynąca z urody niedawna najlepsza deblistka świata na początku listopada 2021 roku zamieściła w chińskim serwisie Weibo (odpowiednik Twittera) szokujący wpis, w którym oskarżyła o prześladowania seksualne i gwałt na niej ze strony wicepremiera kraju Zhanga Gaoli.

 

Po tym wpisie wszelki słuch o niej zaginął, nikt nie wiedział co się z nią dzieje, sugerowano, że została porwana na zlecenie. Shuai Peng odnalazła się po kilku tygodniach w Pekinie, ale nie chciała nic mówić na temat tej sprawy. Chyba ktoś przekonał ją, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem.

 

Po cudownym odnalezieniu wideorozmowę z tenisistką odbył przewodniczący MKOl Thomas Bach, którego Shuai zapewniła, że jest bezpieczna i chce, by uszanowano jej prywatność. Szef WTA Steve Simon miał otrzymać od Peng maila, w którym zawodniczka miała dementować wcześniejsze oskarżenia. Simon nie dał im wiary i zagroził, że jeżeli Shuai Peng nie będzie bezpieczna, to odwoła wszystkie turnieje WTA na terenie Chin.

 

Zmanipulowali 15-letnią dziewczynkę

 

Z kolei stary niedźwiedź Putin drzemiący na ceremonii otwarcia to nie był niestety, jedyny koszmarny rosyjski akcent podczas tych igrzysk w Chinach. Przez wszystkie dni w mediach całego świata rozgrywał się dramat 15-letniej łyżwiarki figurowej Kamiły Walijewej, gdy ogłoszono, że w pobranej od niej kilka tygodni przed igrzyskami próbce wykryto niedozwoloną substancję.

 

15-letnia dziewczynka nie mogła tego wytrzymać psychicznie. Podczas zawodów drużynowych pojechała kapitalnie, zachwycała skokami z czterema obrotami, ale nie podołała presji w jeździe indywidualnej, kilka razy upadając na lód. Wtedy też poznaliśmy jej despotyczną trenerkę, nazwaną przez media „Diabłem” Eteri Tutberidze, która zamiast słów wsparcia, wrzeszczała na swoją podopieczną po nieudanym występie głosem tyrana: „Wytłumacz mi, dlaczego odpuściłaś. Wytłumacz, dlaczego przestałaś walczyć?”.

 

Walijewa też została niestety, wykorzystana do celów politycznych. W Rosji nikt bynajmniej nie posypał głowy popiołem po jej wpadce dopingowej, a przecież nie jest trudno się domyślić, że nastolatka miała ograniczony wpływ na to, jakie specyfiki są jej podawane. Po powrocie do kraju Kamiła została przyjęta przez Putina, mimo że ten miał na głowie konflikt z Ukrainą, a sportowe władze ogłosiły, że Walijewa zostanie nominowana do nagrody dla bohaterów roku w Rosji.

 

Podróże jak z kabaretu

 

Chyba już wystarczy tych traumatycznych klimatów, dla rozluźnienia coś na pograniczu sportu, mediów i kabaretu. Trochę szkoda, że do Pekinu nie poleciał Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju, albo Marcin Wójcik z kabaretu Ani Mru-Mru, bo mieliby znakomite poletko do stworzenia nowego repertuaru, albo wręcz gotowe skecze. Zwłaszcza w kwestii podróży po Chinach w trakcie igrzysk w dobie pandemii.

 

Daniel Ludwiński, którego - jeszcze jako szef sportu w wydawnictwie Polska Press - wyznaczyłem do wyjazdu w roli dziennikarza na igrzyska w Pekinie, tak relacjonował kwestie transportu olimpijskiego na łamach „Polska Times”: „Podróż np. na short-track wyglądała następująco: najpierw jechaliśmy jedynką do biura prasowego w Zhangjiakou, tam łapaliśmy czwórkę na dworzec, wsiadaliśmy w superszybki pociąg, docieraliśmy do Pekinu, gdzie czekała trzydziestka trójka, a z niej wystarczyło tylko przesiąść się w trzydziestkę. I już byliśmy na miejscu!”.

 

Mleko na najszybszy transport

 

Można iść o zakład, że Chińczycy, którzy tę trasę wymyślili, to ukryci zwolennicy filmów Stanisława Barei i wzorem jest dla nich ta niezapomniana scena z komedii „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Musieli się inspirować tym kultowym dialogiem:

 

„– Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano, za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę.
– No, ubierasz się pan.
– W płaszcz, jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
– A... fakt.
– Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest pekaes.
– I zdanżasz pan?
– Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i się nie zatrzymuje. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, wiesz pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie wysiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do Stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak... w 119. przesiadka, w 13. przesiadka, w 345., i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać”.

 

200 km w 50 minut

 

W tym Pekinie dziennikarze i sportowcy mogli się poruszać tylko specjalnymi autobusami, przygotowanymi przez organizatorów. Nie można było nigdzie przejść pieszo. Dochodziło – nomen omen – do tak absurdalnych sytuacji, że porządkowi nie pozwalali przejść 100 metrów z obiektu do hotelu. Nakazywali… iść 300 metrów do przystanku specjalnego autobusu, by nim przejechać te kilkaset metrów do hotelu. Tego nawet Bareja by nie wymyślił.

 

Polscy dziennikarze mieli tę niedogodność, że większość z nich musiała zdecydować się na zamieszkanie ponad 200 km od Pekinu w Zhangjiakou, gdyż tam odbywała się większość konkurencji narciarskich, w tym kluczowe z naszego punktu widzenia skoki. Gdy musieli przedostać się na zawody w Pekinie, zwykle ta odległość nie była im straszna. Pociągi China Railway-Highspeed, osiągają dzięki specjalnym szynom prędkość nawet 350 km/h, jadąc przy tym bardzo cicho. To sprawia, że pokonują 200 km z Pekinu do Zhangjiakou w około 50 minut!

 

Organizatorzy jednak nie do końca popisali się wyobraźnią, bo w niektóre dni ostatni pociąg odjeżdżał z Pekinu do Zhangjiakou przed zakończeniem ostatnich zawodów. Wtedy żurnaliści musieli się telepać przez góry autokarem prawie cztery godziny, co pracy i wypoczynku na pewno nie ułatwiało.

 

Na lotnisku jak na Marsie

 

Chińczycy już wcześniej przygotowali uczestnikom igrzysk niespodzianki. Ze względów covidowych wpuszczali na swoje terytorium pasażerów tylko z wybranych lotów komercyjnych, jeśli ci przesiadali się w jakimś innym kraju niż swoim. A był kłopot z bezpośrednimi lotami, czy specjalnymi samolotami olimpijskimi. Na lotnisku można było się poczuć jak na Marsie albo na Księżycu, bo obsługa była ubrana w specjalne białe skafandry z hełmami i przypominała ufoludków, albo w najlepszym wypadku kosmonautów w kombinezonach.

 

Zawody w hucie i kibice jak manekiny

 

Takich dziwacznych obrazków podczas igrzysk w Pekinie było sporo. Np. skocznia do free-style’u, nie dość, że bardziej przypominała obiekt do skoków narciarskich, to była otoczona terenami i budynkami przemysłowymi, odnosiło się wrażenie, że zamiast na obiekty olimpijskie, trafiło się… do huty.

 

Na trybunach pojawiali się chińscy kibice, ale podczas większości zawodów siedzieli oni nieruchomo, nie wznosili żadnych okrzyków i nie klaskali. Wyglądało to trochę, jakby na widowni posadzono manekiny. Przypomniały się sceny sprzed lat z meczów piłkarskich Polonii Warszawa, gdzie – aby zniwelować wrażenie pustych w dużej mierze trybun przy Konwiktorskiej – zainstalowano kolorowe makiety, stylizowane na kibiców w barwach klubu, co stało się obiektem żartów.

 

Przypominamy sobie też niedawne mecze piłkarskie przy pustych trybunach w czasie pandemii i tę przeraźliwą ciszę, przerywaną okrzykami zawodników i trenerów. Trochę lepiej było, gdy puszczano doping z taśmy przez głośniki, ale też to było sztuczne. W takich czasach można dopiero w pełni docenić jak ważni dla sportu są kibice i ich aktywny pobyt na stadionie w czasie meczów i zawodów.

 

Tokio i Pekin – dwa światy

 

Mimo że zarówno letnie igrzyska w Tokio jak i zimowe w Pekinie odbywały się czasach pandemii, a sportowcy i dziennikarze musieli przebywać w tzw „bańce”, co na pewno utrudniało pracę organizatorom, to osoby, które były na jednych i drugich twierdzą, że jednak były to dwa światy. Na korzyść Tokio oczywiście. W Japonii też ciężko było się poruszać poza obiektami i hotelem, coś zobaczyć, ale po odbyciu kwarantanny te przepisy się luzowały.

 

W obu przypadkach sportowcy, trenerzy i dziennikarze mieli już serdecznie dość ciągłych testów na obecność koronawirusa, a najwięcej na ten temat może powiedzieć nasza Natalia Maliszewska, dla której igrzyska przerodziły się w covidowy horror, gdy była w nocy wyciągana z izolatki i na przemian miała negatywne i pozytywne wyniki. W efekcie zamiast medalu olimpijskiego, może z Chin przywieźć raczej depresję.

Karaluchy spod poduchy

 

Igrzyska w Tokio będą przez lata przyjemnie kojarzyć się polskim kibicom, zwłaszcza ze względu na wspaniałe sukcesy naszych lekkoatletów. O igrzyskach w Pekinie z wielu względów, i sportowych i społecznych i politycznych, będziemy chcieli raczej jak najszybciej zapomnieć.

 

Chińczycy byli zasadniczy, uniemożliwiali jakikolwiek ruch poza hotelem i obiektami sportowymi. Zamknęli uczestników w złotej klatce. Można powiedzieć, że za chińskim murem. Wyznaczone przez komunistyczną władzę osoby na stanowiskach chciały za wszelką cenę pokazać swoją siłę i władzę. Jeden z polskich dziennikarzy napisał, że czuł się na tych igrzyskach jak w więzieniu i był to najdłuższy miesiąc w jego życiu.

 

Ta klatka nie zawsze była złota. Sportowcy, którzy mieli pozytywny test na covid, byli umieszczani w ciasnych, niezbyt schludnych pokojach, odcięci od świata, co mocno wpływało na ich psychikę. - Byłem zamknięty na trzy dni w małym, obskurnym pokoju hotelowym z karaluchami pełzającymi po moim łóżku – narzekał znakomity niemiecki saneczkarz Tobias Arlt.

 

Żyłę bolały palce od grania na gitarze

 

Nawet znany wesołek Piotr Żyła miał dość tych igrzysk. I chyba nie tylko słabsze wyniki sportowe, ale i życie w Chinach sprawiło, że polski skoczek zapowiedział, że był to dla niego ostatni olimpijski występ. Od razu po konkursie zadeklarował na Instagramie: „I to by było na tyle. Aliwederczi Olimpiks. Nigdy więcej”.

 

Później dodawał: „Ja już na igrzyska nie przyjadę. To są durne zawody. Dramat, igrzyska mnie rozbiły. W Pucharze Świata coś się dzieje, a nie kompletna nuda na igrzyskach. Palce mnie bolą od grania na gitarze. Mogę sobie jechać na zawody PŚ, ale nie na igrzyska. Idę się napić. Tyle mi zostało. Nie będę tęsknił za igrzyskami i nie mam zamiaru na nie przyjechać. Nie wiem, czy coś mi się po drodze odmieni, ale na razie zdecydowanie nie”.

 

Najsłynniejsze odmrożenie

 

Sportowcom bardzo dokuczały w Chinach mrozy. Podczas wielu zawodów temperatura spadała poniżej minus 20 stopni C, a odczuwalna na wietrze nawet poniżej minus 30 stopni. Z tego powodu na koniec igrzysk mieliśmy akcent, który mógł zmrozić wszystkim krew w żyłach, a już szczególnie żonie czy narzeczonej Remiego Lindholma. Biegacz narciarski z Finlandii, mimo że bieg na 50 km z powodu straszliwego mrozu został skrócony do 28 km, na trasie… odmroził sobie penisa.

 

Potrzebował okładu termicznego, by odmrozić tę wyjątkowo wrażliwą część ciała. Nie podano publicznie, kto pomagał robić okłady i na ile były one skuteczne. – Możecie zgadnąć, która część ciała była trochę zamarznięta, gdy skończyłem bieg. To były jedne z najgorszych zawodów, w jakich brałem udział. Chodziło tylko o to, aby przetrwać, Kiedy po zawodach części ciała zaczęły się rozgrzewać, ból był nie do zniesienia – mówił Lindholm.

 

Mimo tego dramatu oraz różnych zgrzytów, zarówno Lindholm, jak i wielu innych uczestników igrzysk, uznają, że chyba jednak aż tak źle nie było i wcale nie muszą zanucić za Kubą Sienkiewiczem i Elektrycznymi Gitarami ich przeboju sprzed lat, który pasowałby do tych mrozów i biegu Fina na 28 km: „Byłem w Rio, byłem w Bajo, miałem bilet na Hawajo. Byłem na wsi, byłem w mieście, byłem nawet w Budapeszcie. Wszystko ch…, o ja wam mówię wszystko ch…”. Lindholm wraca już pod ciepłą pierzynę rozgrzewać wszystkie członki.

 

Roboty zrzucają mannę z nieba

 

Dziennikarze z całego świata, gdy już im odjechał superszybki pociąg i dotelepali się cztery godziny autobusem przez góry do biura prasowego, też mogli się zrelaksować. Chińczycy chcieli pokazać jak nowoczesnym są krajem i przygotowali kilka niespodzianek. Pomieszczenia biura prasowego liczyły w sumie 211 tysięcy metrów kwadratowych! Telebim wielki jak „Bitwa pod Grunwaldem” Matejki to była tylko przystawka.

 

Żurnaliści mieli do dyspozycji fotele do masażu, a jak już ktoś był naprawdę zmęczony, mógł skorzystać ze specjalnej kabiny do spania. Kiedy ktoś zgłodniał, do akcji wkraczały… roboty, które nie tylko nakładały frytki, czy podawały napój, ale także przyrządzały na oczach klienta hamburgera. Jakby tego było mało, można było zamówić jedzenie z dostawą. Do stolika, przy którym się pracowało. Wtedy jedzenie spadało… jak manna z nieba. Na specjalnych wysięgnikach jedzenie zjeżdżało z góry na stół.

 

W Pekinie najpopularniejszy był… Lewandowski

 

A kto był dla gospodarzy najpopularniejszym polskim sportowcem podczas zimowych igrzysk w Pekinie. No przecież, że nie Kamil Stoch, ale… Robert Lewandowski. Wolontariusze, gdy tylko zorientowali się, że widzą dziennikarza z Polski, natychmiast entuzjastycznie wykrzykiwali nazwisko napastnika Bayernu Monachium.

 

No, ale w sumie co „Lewemu” z tej popularności, jak nie ma żadnego medalu olimpijskiego, a Stoch ma cztery. I Lewandowski nie dostanie po zakończeniu kariery emerytury olimpijskiej. Będzie musiał jakoś wyżyć za to co zarobi w Bayernie i kadrze. Takie to są korelacje między skokami narciarskimi, a piłką nożną. Już za cztery lata zimowe igrzyska olimpijskie w Mediolanie i Cortinie d’Ampezzo. Może jeszcze Kamil do nich dotrwa z nartami na nogach i przebije popularnością Roberta…

Robert Zieliński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie