Guardiola w końcu wygra Ligę Mistrzów z Manchesterem City?

Piłka nożna
Guardiola w końcu wygra Ligę Mistrzów z Manchesterem City?
Fot. PAP
Gdy Pep Guardiola na starcie kariery trenerskiej wygrał z Barceloną wszystko co było do wygrania, to chyba ani kibice, eksperci, ani on sam, nie mogli przewidzieć, że tak trudno mu będzie powtórzyć sukces w Lidze Mistrzów i że przez 10 lat się to nie uda, choć będzie prowadził tak znakomite, pełne gwiazd kluby jak Bayern Monachium i Manchester City.

Trzy drużyny z Anglii, trzy z Hiszpanii, po jednej z Niemiec i Portugalii – tak wygląda układ sił w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów. Oceniliśmy procentowo szanse zespołów na triumf w tych rozgrywkach. Najsilniejsza drużyna i najlepszy piłkarz już za burtą – PSG i Kylian Mbappe. W tej sytuacji wydaje się, że Pep Guardiola staje przed ogromną szansą, by Manchester City wygrał wymarzoną Champions League, choć chyba nie jest tak silny jak kilka lat temu. Najgroźniejsi rywale to Bayern i Liverpool.

Do 61. minuty meczu 1/8 finału w Madrycie wszystko wydawało się być pod kontrolą. Trwał show najlepszego obecnie, przynajmniej w mojej ocenie, piłkarza świata – Kyliana Mbappe (pomijając tytuły, rekordy, liczbę goli, zasługi, a biorąc pod uwagę jedynie umiejętności piłkarskie). Francuz w dwumeczu PSG z Realem szalał na boisku, szarżował, kiwał rywali, strzelał gole uznane i nieuznane po minimalnych spalonych.

 

Francuski zespół wygrał 1:0 w Paryżu i prowadził 1:0 w Madrycie. Bajecznie bogaci szejkowie z Kataru już zacierali ręce. Real praktycznie był wyrzucony z rozgrywek, drużyna PSG rosła z każdą minutą. Wydawało się, że w roku, w którym Katar ma organizować finały mistrzostw świata, miał się też spełnić ich sen o triumfie w Lidze Mistrzów.

 

Miliardy wyrzucone w błoto

 

Po to wydawali co sezon setki milionów na transfery i kontrakty, po to ściągnęli najpierw za rekordowe 222 miliony euro Neymara, a ostatnio nawet samego Leo Messiego, by pokazać wreszcie, kto jest najlepszy. Mieli tercet Messi – Neymar – Mbappe, okraszony jeszcze Di Marią i niemal założyli, że w tym momencie to Champions League w zasadzie sama powinna się wygrać. Bo im się to należy.

 

ZOBACZ TAKŻE: Liga Mistrzów: Juventus - Villarreal. Skrót meczu

 

I nagle wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jakby piłkarze PSG obudzili się nagle w środku nocy z ręką w nocniku i uświadomili sobie, że to był tylko piękny sen, a rzeczywistość sprowadza ich na ziemię. Jeszcze raz przekonaliśmy się, jak przewrotny może okazać się futbol na najwyższym poziomie, gdzie jeden spalony, jedna decyzja sędziów, jeden kiks, czy strzał centymetr w jedną lub drugą stronę, potrafi decydować o losach całych rozgrywek.

 

Mistrz Europy antybohaterem

 

Tym razem zdecydowała psychologia i mental. Wszystko zmienił fatalny błąd rozkojarzonego Gianluigiego Donnarummy, który nagle przeistoczył się w dryblera i w zasadzie oddał piłkę w prezencie Realowi, a może i całą Ligę Mistrzów. Paradoksalnie, najlepszy bramkarz i bohater ostatniego Euro, stał się antybohaterem i chłopcem do bicia.

 

Dlaczego zdecydowała psychika? Nie, Donnarumma nie był zbyt pewny siebie, nie zlekceważył rywala. Przeciwnie, on robił dobrą minę do złej gry. Nadrabiał niby pewnością siebie, nonszalancją, swoje zagubienie po transferze do Paryża. Frustrację tym, że nikt w klubie nie ogłosił iż On, Pan Bramkarz z Milanu, mistrz Europy, jest w PSG absolutnym numerem 1.

 

Za dużo do powiedzenia miał w drużynie, zadomowiony tam od kilku lat Keylor Navas, były golkiper Realu. Trener Mauricio Pochettino popełnił błąd, rotując w trakcie sezonu obsadą bramkarza. Chciał, by wilk był syty i owca cała, by obaj byli zadowoleni, a tak się nie da. Jan Tomaszewski nie na darmo i słusznie powtarza, że dla bramkarza najważniejsza jest właśnie pewność siebie, zaufanie trenera, świadomość, że jest on niekwestionowanym numerem 1. Tego Donnarummie zabrakło i wysadził cały projekt Katarczyków w powietrze.

 

Samotność bramkarza

 

Popełnił błąd i z piłkarzy PSG zeszło powietrze, wszystko nagle runęło jak domek z kart, choć zarówno w pierwszym meczu u siebie, jak i w rewanżu w Madrycie do feralnej 61 minuty byli zdecydowanie lepsi od Królewskich. Trwał show Karima Benzemy, który niemiłosiernie karcił zespół z własnego kraju, zdobywając hat-tricka w 17 minut. Owszem, Donnarumma zrobił coś, czego nie powinien był zrobić, ale gdzie byli jego koledzy. To wszystko przecież ciągle było do wygrania, remis dawał awans PSG.

 

ZOBACZ TAKŻE: Liga Mistrzów: Lille - Chelsea. Skrót meczu

 

Niektórzy zawodnicy z Paryża patrzyli na to co się dzieje na boisku, jakby byli widzami w kinie, a nie uczestnikami widowiska. Tak jakby ktoś nagle wbił szpilkę w napompowanego gumowego potentata, z którego w kilka minut zeszło powietrze i zostały tylko strzępy.

 

Toksyczna szatnia w Paryżu

 

I pewnym stopniu klub z Paryża sobie za to zasłużył, zapłacił nagłą traumą za grzechy, które mu wypominano przez lata, za toksyczną atmosferę. Demony powróciły, jakby została uwolniona cała zła energia od lata unosząca się nad Parkiem Książąt.

 

Te oskarżenia o łamanie finansowego fair play, poprzez zawrotne sumy wydane na transfery. Rozliczne kłótnie w zespole naszpikowanym gwiazdami, w którym zawsze było za dużo grzybów w barszczu, począwszy od spięć w szatni Edinsona Cavaniego z Neymarem, gdy ten przybył z Barcelony i dwie primadonny rywalizowały o to, która jest najważniejsza i najpiękniejsza.

 

To sztucznie przytłumione, ale jednak realne niezadowolenie niektórych zawodników z pojawienia się w Paryżu Leo Messiego. Gęsta atmosfera w szatni, niektórzy zawodnicy będący w kontrze do trenera Pochettino, o którym już w trakcie rywalizacji mówiło się, że po sezonie straci pracę w PSG nawet jak wygra Ligę Mistrzów, a na jego następcę już przygotowany jest Zinedine Zidane.

 

Rozkapryszeni gwiazdorzy

 

Te demony PSG to także balujące nocami gwiazdy drużyny, Neymar znikający na urodziny i inne okazje w Brazylii, gwiazdorzy spóźniający się bez większych konsekwencji na treningi. To Donnarumma niezadowolony, że musi się dzielić pozycją bramkarza numer 1 z Navasem.

 

To wreszcie symbol PSG, dziecko Paryża, zdradzający po cichu swój klub i swoje miasto Kylian Mbappe, będący myślami w Madrycie i w Realu, któremu ponoć kibicował od dziecka, zamiast zrobić wszystko, by po raz pierwszy w historii puchar Ligi Mistrzów został pod wieżą Eiffla. I kilka dni po takim dramacie PSG przyszło potwierdzenie, że po sezonie Mbappe przenosi się na Santiago Bernabeu. To jest jego ostatnie tango w Paryżu.

 

PSG trzeba budować od nowa

 

I za to wszystko klub z Paryża musiał zapłacić. Sztucznie budowany twór, pozbawiony trochę tożsamości, mimo gigantycznych pieniędzy, mimo kosmicznych gwiazd, już na etapie 1/8 finału jest poza Ligą Mistrzów. I trudno tutaj psioczyć na pecha, powtórzone losowanie par tej fazy rozgrywek i trafienie na Real. Ten wrzód dojrzewał i musiał w końcu pęknąć. Jak nie w Madrycie, to w innym miejscu i momencie.

 

Teraz w zasadzie wszystko trzeba budować od nowa. Mbappe odchodzi do Realu. Pojawiają się informacje, że Messi może przenieść się do Ameryki i grać w MLS, albo wrócić do Barcelony. Przyszłość Neymara, który w zasadzie już w momencie kiedy przyszedł do Paryża, to zaczął przebąkiwać o odejściu i tęsknił za Barceloną, też jest niepewna, choć on raczej zostanie i Zidane będzie budował zespół wokół niego.

 

Może mu ściągnie do pomocy swego pupila z Realu, z którym wspólnie seryjnie wygrywał Ligę Mistrzów – Cristiano Ronaldo? Portugalczykowi nie poszło za dobrze najpierw w Juventusie Turyn, a ostatnio w Manchesterze United, nie można wykluczyć, że chciałby zakończyć karierę u obrzydliwie bogatych szejków z Paryża i pod skrzydłami swojego ulubionego trenera.

 

Anglia wciąż najsilniejsza

 

Kto wygra Champions League w momencie, gdy nie ma już w niej teoretycznie najsilniejszego zespołu? W praktyce chyba jednak też zespołu mającego największy potencjał, bo gdyby nie ten koszmarny i katastrofalny błąd Donnarummy, to ograć PSG z szalejącym Mbappe byłoby rywalom bardzo trudno. Podział na kraje potwierdza, że ciągle najsilniejsza i najbogatsza jest liga angielska i spośród jej przedstawicieli trzeba w pierwszej kolejności szukać triumfatora.

 

Co prawda trzy kluby w ćwierćfinale mają także Hiszpanie, ale jednak Villarreal trochę jednak odstaje (wspólnie z portugalską Benfiką) od pozostałych sześciu drużyn, a przecież niewiele brakowało, a mielibyśmy na tym etapie cztery kluby z Anglii, a dwa z Hiszpanii, gdyby objęty od lat klątwą niemożności, po dawnych przewagach, Manchester United nie przegrał wyrównanej rywalizacji z Atletico Madryt.

 

Kryzys hiszpańskich potentatów

 

Barcelona walczy ze swoimi kłopotami sportowymi i finansowymi i nie wiadomo kiedy będzie w stanie wrócić do elity. Real tradycyjnie jest wysoko, ciągle ma silny zespół, nie jest już tak mocarny jak za czasów Zidane’a i Ronaldo, a Atletico to jednak tylko solidna firma, a nie faworyt Champions League.

 

Anglia ma w ćwierćfinale trzy zespoły i to takie, że teoretycznie każdy z nich może wygrać Ligę Mistrzów – Manchester City, Liverpool FC i obrońca trofeum Chelsea, targana jednak perturbacjami po sankcjach nałożonych na jej właściciela Romana Abramowicza. Co prawda od lat Anglików w tych zespołach jest jak na lekarstwo, ale przecież kluby z innych krajów nie wyglądają pod tym względem dużo lepiej.

 

Bez Włochów i Francuzów

 

Nie ma w ćwierćfinale Ligi Mistrzów drużyn z Włoch i Francji i jest to symptomatyczne. Gdy dominujący w Serie A Juventus przechodzi kryzys (0:3 w rewanżowym meczu w Turynie z Villarreal to był gwóźdź do trumny projektu właściciela Fiata Andrei Angnelliego), to okazuje się, że król jest nagi.

 

Widać też, że Andrea Pirlo wcale nie musi być złym trenerem, tylko trafił do Juve w niezbyt dobrym czasie, bo słynny Massimiliano Allegri, który wcześniej odnosił ze Starą Damą wielkie sukcesy, teraz wrócił i również nie radzi sobie za dobrze ani w Serie A, ani w Champions League.

 

Co prawda poziom ligi włoskiej się wyrównał, po tym jak Juventus przestał dominować walka o tytuł mistrzowski stała się pasjonująca, co chwilę zmienia się lider i cztery zespoły wciąż mają szanse na scudetto. Nie przekłada się to jednak na wyniki w Lidze Mistrzów – Milan to cień dawnej potęgi, Juventus jest w kryzysie, Napoli to ciągle głównie nadzieje, a Inter okazał się za słaby na Liverpool.

 

Tylko PSG i Bayern, a gdzie reszta?

 

Po odpadnięciu PSG, żadnej drużyny w ćwierćfinale nie mają też Francuzi i tak między Bogiem a prawdą, spośród pięciu najsilniejszych lig w Europie, to Ligue 1 wyraźnie wydaje się najsłabszą i najmniej ciekawą, nawet mimo potęgi – w tym sezonie na trochę glinianych nogach – PSG. Straciły dawną moc dwie ekipy Olympique, ta z Marsylii i Lyonu.

 

W Niemczech od dekad Bayern Monachium gra w trochę innej lidze niż reszta, nawet jeśli w krótkich okresach wysoko w Lidze Mistrzów dociera Borussia Dortmund, czy Bayer Leverkusen, albo Lipsk. Gdyby nie było Bayernu, to Bundesliga byłaby podobnie naga, na poziomie szczytów Champions League, jak Serie A bez Juventusu i liga francuska bez PSG.

 

Europa trzech prędkości

 

Tak jak Włochy, Francja i Niemcy odstają (poza Juventusem, PSG i Bayernem) od Anglii i Hiszpanii, tak reszta Europy odstaje coraz bardziej i pod względem finansowym i sportowym od pięciu najsilniejszych lig. Ze względu właśnie na przepaść finansową, różnicę we wpływach od stacji telewizyjnych, sponsorów, dochodach z biletów i gadżetów – ten dystans pod względem piłkarskim będzie w kolejnych latach tylko się powiększał.

 

I owszem, od czasu do czasu Ajax Amsterdam, czy Benfica Lizbona, która teraz Holendrów ograła w 1/4 finału, mogą sprawić niespodziankę, ale to będzie raczej wyjątek niż reguła. A jeszcze lata świetlne - i finansowo i sportowo i organizacyjnie - za tymi klubami jest Legia Warszawa, czy inna drużyna, która zdobędzie mistrzostwo Polski i nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się zmienić na lepsze w najbliższej przyszłości. Chyba, że jacyś szejkowie zainwestują wkrótce w Legię, Lecha, czy Wisłę i nie będą się liczyć z pieniędzmi.

 

Pokusiliśmy się o ocenę szans poszczególnych zespołów na triumf w Lidze Mistrzów w sezonie 2021/2022.

 

3:1 Manchester City (Anglia)

 

Nie wygrają w tym sezonie Ligi Mistrzów szejkowie z Kataru, to może zrobią to ich odpowiednicy z Emiratów Arabskich, którzy są właścicielami Manchesteru City. Oni jeszcze dłużej od PSG nieskutecznie dobijają się do europejskiego tronu, także wpompowali w klub grubo ponad miliard euro.

 

Pech City z poprzednich edycji staje się już przykładowy. Czasem centymetrowy spalony, czasem błąd sędziego, kiks pojedynczego piłkarza, odbierał drużynie z Etihad Stadium zwycięstwo, choć już kilkukrotnie wydawało się, że triumf jest na wyciagnięcie ręki. Manchester miażdżył kolejnych rywali, by nagle jeden słabszy mecz, albo nawet kilka minut spotkania, zniweczyły wcześniejszy dorobek.

 

Gdy Pep Guardiola na starcie kariery trenerskiej wygrał z Barceloną wszystko co było do wygrania, to chyba ani kibice, eksperci, ani on sam, nie mogli przewidzieć, że tak trudno mu będzie powtórzyć sukces w Lidze Mistrzów i że przez 10 lat się to nie uda, choć będzie prowadził tak znakomite, pełne gwiazd kluby jak Bayern Monachium i Manchester City.

 

Paradoksalnie, wydaje się, że Guardiola w czasach Barcelony był słabszym trenerem niż jest obecnie. Wówczas miał do dyspozycji chyba najlepszy zespół w dziejach futbolu z Messim, Xavim, Iniestą, Puyolem. Dołożył coś od siebie, ale był to niemal samograj i na tamtym etapie Guardiola był, w moim odczuciu, trochę przereklamowany jako trener, co absolutnie nie znaczy, że był wtedy słabym szkoleniowcem.

 

Teraz wydaje się, że dojrzał jako trener, ma doświadczenie, jeszcze większą charyzmę. Jeśli mielibyśmy wskazać drużynę, po której widać, że trener stawia stempel na stylu jej gry, że schematy rozegrania akcji są zauważalne, że szkoleniowiec rzucił wyraźny rys na postawę swoich piłkarzy, to takim zespołem w ostatnich latach jest niewątpliwie Manchester City. Efekty pracy Guardioli w Bayernie też były dobre, choć również z Bawarczykami Champions League nie wygrał, a dwukrotnie udało się to w tym okresie niemieckim trenerom.

 

Kiedy jak nie teraz? Nie ma już PSG, Barcelona tuła się po Lidze Europy. Real to już nie ten sam zespół. Sytuacja wydaje się wymarzona, by Guardiola powtórzył to co zrobił z Barceloną i dał wreszcie szejkom z Emiratów ten wymarzony triumf w Lidze Mistrzów. Bo w pewnym sensie w ostatniej dekadzie sobie na niego zasłużył, długimi okresami bardzo dobrej gry, a momentami nawet dominacji, w Premier League i Lidze Mistrzów.

 

Futbol, jak wiemy, nie jest jednak sprawiedliwy, ale może City – jakby na przekór logice - triumfuje właśnie teraz, kiedy wydaje się mieć trochę słabszy zespół niż kilka lat temu. Brakuje im po odejściu Sergio Aguero takiego wysokiej klasy typowego napastnika, goleadora, dlatego intensywnie szejkowie pracują nad ściągnięciem Erlinga Haalanda, a gdyby się nie udało – bo konkurencja w postaci Realu, Barcelony, PSG, Bayernu i Manchesteru United jest ogromna – to rozważają starania o Roberta Lewandowskiego.

 

Pamiętajmy jednak, że gdy Guardiola wygrywał wszystko z Barceloną, też nie miał takiej typowej dziewiątki w składzie, grał bez nominalnego środkowego napastnika, którego często zastępowali ofensywni pomocnicy. Podobnie jest teraz w Manchesterze. Nie do przecenienia są też jednak zdolności taktyczne Guardioli. Oby tylko nie przekombinował, jak mu się to czasami zdarza.

 

Pamiętajmy też, ze City ciągle ma niebywały atut w postaci Kevina de Bruyne, chyba obecnie najlepszego pomocnika na świecie. To jest słabszy sezon dla innego gwiazdora City – Raheema Sterlinga, ale pamiętajmy, że ten szybki jak błyskawica skrzydłowy potrafi strzelać ważne gole i mobilizować się na kluczowe mecze.

 

No i nie zapominajmy o całej gamie wysokiej klasy obrońców i pomocników – z wielkim talentem angielskiej piłki Philem Fodenem, niedocenianym Riyadem Mahrezem, krnąbrnym Jackiem Grealishem. Nawet bez napastnika klasy Aguero, Haalanda, czy Lewandowskiego, to personalnie chyba najsilniejsza ekipa w Lidze Mistrzów, po odpadnięciu PSG.

 

5:1 Bayern Monachium (Niemcy)

 

Triumfator Champions League sprzed dwóch lat nie wydaje się być tak mocny jak w sezonie naznaczonym wybuchem pandemii, gdy gromił 8:2 Barcelonę na Camp Nou i trochę niespodziewanie pogodził faworytów. Bayernowi zdarzają się, zarówno w Bundeslidze jak i w Lidze Mistrzów, wpadki, słabsze mecze, by w kolejnych znów pokazać, że jest to perfekcyjna niemiecka maszyna. Jak choćby w rewanżu w 1/8 finału z Salzburgiem, wygranym 7:1, choć w pierwszym meczu było 1:1, a Bawarczycy byli cieniem samych siebie i gdyby nie koszulki, to trudno byłoby rozpoznać, która drużyna to Bayern.

 

Bayern trzeba zaliczyć ciągle do głównych kandydatów do zwycięstwa w Champions League, zwłaszcza w obliczu kryzysu większości potentatów. Ale z dużymi zastrzeżeniami. Gdy jednak dojdzie do starcia z gigantami z Anglii, czy Realem, ekipie trenera Juliana Nagelsmanna może zabraknąć argumentów. Trener jest młody, choć już doświadczony, ale drużyna nie może wiecznie opierać się na weteranach – Lewandowskim, Muellerze, Neuerze.

 

Jeśli im w decydujących meczach zabraknie zdrowia (a niestety dochodzą wieści o lekkich problemach Lewego i w ostatnim sezonie już częściej niż dawniej Robert łapie jakieś drobne urazy), to nie bardzo jest komu tych liderów zastąpić. Grający rewelacyjnie w dwóch poprzednich latach Joshua Kimmich, jakby lekko spuścił z tonu. Chyba, że Leroy Sane stanie się prawdziwym przywódcą i on poprowadzi Bayern do wiktorii w rywalizacji ze swoim byłym klubem – Manchesterem City, albo błyśnie młody i utalentowany Jamal Musiala.

 

6:1 Liverpool FC (Anglia)

 

To już nie jest ten sam Liverpool, gdy ekipa Juergena Kloppa była na ustach całego świata, grała szybko i porywająco, a tercet Salah – Firmino – Mane był wielbiony niemal jak magiczne trio Barcelony Messi – Suarez – Neymar. Wydaje się jednak, że po małym kryzysie w dwóch poprzednich sezonach, gdy Liverpool w Europie już nie radził sobie tak dobrze, Salah znów odzyskuje momentami dawną radość gry i polot.

 

Klopp będzie chciał w tej edycji LM udowodnić, że to on wciąż jest trenerem nr 1 na świecie, a nie Guardiola, Tuchel, czy młody wilk Nagelsmann. Potwierdza to stosunkowo łatwy awans w starciu z dość silnym Interem Mediolan, w dwumeczu z którym Liverpool nie stracił gola. Magia Anfield Road wciąż działa i rywale muszą czuć respekt.

 

7:1 Real Madryt (Hiszpania)

 

Gdy odszedł Cristiano Ronaldo, Królewscy stracili patent na wygrywanie Ligi Mistrzów. I odwrotnie. Gdy Ronaldo nie jest już zawodnikiem Realu, to w innych klubach nie jest już w stanie powtórzyć sukcesu w Champions League, choć gole ciągle w niej strzela.

 

Doczekaliśmy się tego, że awans Realu do ćwierćfinału LM jest niemal sensacją. Co prawda stało się tak dlatego, że trafili w 1/8 na faworyta rozgrywek PSG, ale jednak jest to znak czasów. Bez trenera Zidane’a i ikony klubu Ronaldo, to już nie jest ten sam zespół.

 

Co prawda Karim Benzema zadziwia, dojrzał, ustabilizował formę, jest niezwykle skuteczne i jest jak wino – im starszy tym lepszy, ale czy jego gole wystarczą, aby wygrać Ligę Mistrzów? Czy koledzy stworzą mu odpowiednie sytuacje na poziomie od ćwierćfinału wzwyż? Można mieć wątpliwości. Poza tym, czy Benzema jest w stanie grać na takim poziomie we wszystkich meczach? Każda passa kiedyś się kończy.

 

Real, trochę podobnie jak Bayern i Liverpool, opiera swoją siłę na starszych, doświadczonych, utytułowanych zawodnikach. Oprócz Benzemy kapitalnie pokazał się w meczach z PSG, zwłaszcza w drugiej połowie rewanżu – Luka Modrić. To artysta i profesor futbolu, ale ma już 36 lat i nie jest pewne, czy jest w stanie w każdym ważnym meczu grać na najwyższych obrotach.

 

O tym, czy Real będzie w stanie wygrać Ligę Mistrzów, zdecydują dwie kwestie. Postawa zdolnych, ale trochę rozczarowujących, chimerycznych graczy, będących przez lata w cieniu liderów – Viniciusa Juniora, Marco Asensio, Rodrygo, Casemiro, Valverde. Druga sprawa, czy wreszcie w buty Ronaldo, Benzemy i Modricia wejdą i będą przywódcami na boisku, uznani, doświadczeni zawodnicy – bramkarz Thibaut Courtois, zawodzący, a kupiony za ogromne pieniądze Eden Hazard, solidny Toni Kroos, czy nowa nadzieja Madrytu – David Alaba. To ciągle personalnie bardzo silna ekipa.

 

12:1 Atletico Madryt (Hiszpania)

 

Jak zawsze ekipa Diego Simeone twarda, walcząca do końca, dobra w defensywie, zdyscyplinowana taktycznie, zostawiająca serce na boisku, nieprzyjemna dla rywala. Te walory piłkarze Atletico Madryt potwierdzili w wyrównanym dwumeczu z Manchesterem United i wyszarpali awans, w czym nie przeszkodził im nawet sam „Mister Champions League” Cristiano Ronaldo.

 

Czy są w stanie ugrać coś więcej niż ćwierćfinał? Sporo będzie zależało od piątkowego losowania. Pamiętajmy też, że Atletico to jednak teraz nie tylko taktyka, walka, nieustępliwość, ale też spora siła w ofensywie.

 

Jest doświadczony w walce o najwyższe światowe trofea duet Luis Suarez – Antoine Griezamann, którzy mają coś do udowodnienia, zwłaszcza ten drugi, niechciany i niespełniony w Barcelonie. Przede wszystkim jednak pierwiastek fantazji wnosi kupiony aż za 122 miliony euro z Benfiki Lizbona Joao Felix, który w ostatnich miesiącach coraz częściej pokazuje swoje wirtuozerskie umiejętności.

 

15:1 Chelsea Londyn (Anglia)

 

Teoretycznie notowania obrońców trofeum powinny być wyższe. Bierzemy jednak poprawkę na ostatnie zawirowania wokół klubu z Londynu. W wyniku napaści Rosji na Ukrainę, związany z Putinem oligarcha i właściciel Chelsea Roman Abramowicz został objęty sankcjami przez brytyjski rząd, co mocno odbija się na funkcjonowaniu klubu. Pojawiały się nawet informacje, że The Blues mogą nie przystąpić do rewanżowego meczu w 1/8 finału z Lille. Ostatecznie zagrali i dwukrotnie zwyciężyli.

 

Jak tu jednak skupić się na grze i obronić puchar Champions League, gdy zablokowano Chelsea transfery, sprzedaż biletów na mecze i gadżetów, wycofują się sponsorzy, Abramowicz wystawił klub na sprzedaż. Niepewna jest przyszłość Chelsea, klubowi grozi w najbliższych miesiącach utrata płynności finansowej.

 

Sytuację mogłaby uratować szybka sprzedaż klubu, a jest kilku chętnych z całego świata, by wyłożyć ponad dwa miliardy funtów na ekipę ze Stamford Bridge. Jednak patrząc też czysto sportowo, to Chelsea faworytem Ligi Mistrzów nie jest. W poprzednim sezonie triumfowała niespodziewanie i trochę szczęśliwie. Personalnie chyba trochę ustępują City, Bayernowi, Liverpoolowi, czy Realowi, ale jest to bardzo mocna ekipa, może nawet trochę niedoceniana.

 

Nic dwa razy się nie zdarza, zwłaszcza w tak trudnych okolicznościach organizacyjnych i finansowych, ale Tuchel udowadnia, że jest znakomitym trenerem, potrafi zaskakiwać, więc Chelsea lekceważyć nie można. Spośród drużyn, które awansowały do ćwierćfinału, The Blues są chyba najtrudniejsi do oceny i do wystawienia prognozy, jak się spiszą.

 

50:1 Villarreal CF (Hiszpania) i Benfica Lizbona (Portugalia)

 

W porównaniu z wymienioną wyżej szóstką faworytów, te dwie drużyny wyraźnie odstają od reszty ćwierćfinalistów, zarówno pod względem sportowym jak i finansowym. Ten jednak, kto wylosuje Villarreal albo Benfikę i zlekceważyłby rywala, może się srogo przejechać. To nie są chłopcy do bicia, ale solidne europejskie drużyny.

 

Benfica trochę niespodziewanie wyeliminowała objawienie poprzednich edycji i mający chyba minimalnie mocniejszy skład Ajax Amsterdam. Ma wielu doświadczonych, niezłej klasy graczy, do tego zdolną młodzież i ta mieszanka rutyny z młodością, jeśli będą mieli swój dzień, może być nieobliczalna. Podobnie jest z Villarreal.

 

O ile można sobie wyobrazić niespodziankę w jednym spotkaniu ze strony tych drużyn, to ich wyższość w ćwierćfinale w dwumeczu z potentatami wydaje się mało realna, a przebrnięcie zwycięsko przez trzy rundy i triumf w Lidze Mistrzów, to już raczej wizja science fiction.

Robert Zieliński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie