"Dzień siódmy jest dla Pana, Boga Twego. A szósty na futbol…"

Piłka nożna
"Dzień siódmy jest dla Pana, Boga Twego. A szósty na futbol…"
fot. Cyfrasport
"Nigdy w naszej historii piłki o awansie na wielką imprezę nie decydował mecz barażowy"

Coraz to nowe okoliczności towarzyszą nam w oglądaniu piłki nożnej. Najpierw przez dwa lata z powodu pandemii piłkarze reprezentacji kopali piłkę wśród głuchych trybun, teraz rywalizują ze sobą w cieniu pierwszej europejskiej wojny od kilkudziesięciu lat. Niestety, było to czuć we wtorek w Chorzowie.

Kiedy pod koniec pierwszej połowy meczu Polska – Szwecja na części Stadionu Śląskiego zgasły światła, przez trybuny przeszedł niepokojący szmer. Część zaczęła wychodzić ze stadionu, inni w pośpiechu chwytali za telefony, dzwonili, szukali informacji w internecie. Jestem przekonany, że gdyby kilkaset kilometrów za naszą wschodnią granicą nie toczyła się regularna, pełnoskalowa wojna, mało kogo by obeszły gasnące nagle lampy. A tak wdarła się nerwowość, czy to nie jakieś celowe działanie, prowokacja lub jeszcze inny, mało przyjemny scenariusz.

ZOBACZ TAKŻE: W Rosji wściekli na Polaków po awansie na MŚ! "Bali się nas"

Podobnie było po ostatnim gwizdku. Nigdy w naszej historii piłki o awansie na wielką imprezę nie decydował mecz barażowy, ale pamiętamy liczne fety po udanie zakończonych eliminacjach – czy to na Stadionie Śląskim, który widział w sumie cztery pieczętujące wyjazd spotkania (na mundiale w 1978, 1986, 2002 i teraz 2022 roku), czy to na PGE Narodowym, gdzie świętowano awans na Euro 2016, mistrzostwa świata 2018 i Euro 2020. Za każdym razem (tych sprzed 44 i 36 lat nie widziałem i nie pamiętam) były to wydarzenia pełne euforii, niepohamowanej radości, przede wszystkim spontanicznego uniesienia bez oglądania się na warunki zewnętrzne. We wtorek w Chorzowie była jednak i refleksja. A to kibice, którzy mimo radości w stonowany raczej sposób dziękowali piłkarzom, a to sami reprezentanci Polski odnosili się w pomeczowych wywiadach do sytuacji na Wschodzie. Najbardziej ujmujący był Kamil Glik, który po wybuchu wojny kupił karetkę pogotowia służącą dzieciom z Ukrainy. Wczoraj odniósł się do tego, swoją wypowiedź zakończył mniej więcej tymi słowy: „grałem z bólem, ale czym ból mojego mięśnia jest wobec cierpienia ludzi niedaleko stąd”…

„Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego” – słowa, jakie wypowiedział w latach 70. legendarny trener Liverpoolu Bill Shankly, ochoczo cytowane są przez kibiców i dziennikarzy, służą za jeden z retorycznych fundamentów futbolu. Kiedy świat powiedział nam właśnie „sprawdzam”, okazało się, że aż tak w futbolu nie jesteśmy zatraceni, górę bierze powściągliwość, dostrzegamy pewne proporcje. Nigdy tego nie sprawdzimy, wszak nie ma równoległej rzeczywistości, ale gdyby Polakom wczoraj nie poszło, przegraliby ze Szwedami batalię o mundial w Katarze, podejrzewam, że nie byłoby aż takiego rozdzierania szat jak w ostatnich latach. Piłkarzy nie palono by na stosie wygórowanych jak zwykle oczekiwań, wokół trenera Czesława Michniewicza nie wywiązałaby się kolejna ogólnonarodowa dyskusja, także władzom PZPN z prezesem Cezarym Kuleszą na czele raczej uszłoby to wszystko na sucho. Rzeczywistość wojny u bram, są rzeczy ważne i ważniejsze.

Nie wszyscy kibice mogli być we wtorek na Stadionie Śląskim w Chorzowie, większość zasiadła przed telewizorami. Sam obejrzałem powtórkę i dostrzegam również poważną zmianę w futbolowej narracji. Język polski w aspekcie sportowym przesycony jest terminologią, która od 24 lutego stała się naszą codziennością. Dotąd nie rozgrywaliśmy meczów tylko toczyliśmy wojny, przeciwnik stawał się wrogiem, którego trzeba było unicestwić. „Lepszy jeden zabity niż dwóch rannych” – to wygranej którejś z drużyn zamiast remisu niesatysfakcjonującego obu drużyn. Bombardowanie lub ostrzał bramki, skuteczny snajper, itd. Może przemawia przeze mnie nadmierna wrażliwość, ale proszę zwrócić uwagę, jak bardzo mitygują się teraz komentatorzy sportowy. Sam ugryzłem się w język, na którego końcu miałem frazę „operacja specjalna”, kiedy relacjonowaliśmy przygotowania biało-czerwonych do starcia ze Szwedami.

Świat nam się zmienia, na niekorzyść niestety, sportowy światek jest poważnym wycinkiem naszej rzeczywistości, więc trudno się dziwić, że wydarzenia ostatnich tygodni wpływają i na piłkę nożną. Z drugiej jednak strony ten sam sport nawet w najmroczniejszych czasach ludzkości był odskocznią, lekarstwem na traumę, nadzieją na lepsze jutro. Proszę wybaczyć patos, uważam, że dziś jest on w pełni uzasadniony. Tak uzasadniony, jak prawdziwe są słowa brytyjskiego pisarza Anthony’ego Burgessa wypisane w jeden z lóż Stadionu Śląskiego. „Pięć dni pracować masz, mówi Biblia. Dzień siódmy jest dla Pana, Boga twego. A szósty na futbol”… Nawet w tak ponurych okolicznościach jak wojna.

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie