Marian Kmita: Pierwszy raz - więcej rozumu niż szczęścia

Piłka nożna
Marian Kmita: Pierwszy raz - więcej rozumu niż szczęścia
fot. Cyfrasport

Po raz dziewiąty w historii polska reprezentacja piłkarska zagra w finałach mistrzostw świata. I to, już samo w sobie, jest powodem do wielkiej radości, nie tylko dla kibiców futbolu. To, że pokonaliśmy wczoraj Szwedów w Chorzowie, a właściwie styl tego zwycięstwa, pozwala nawet mieć nadzieje, że zimą, w Katarze, możemy po raz pierwszy od 1986 roku wyjść poza fazę grupową mundialu.

Skąd ten optymizm? Ano stąd, że po raz pierwszy w historii nasza drużyna zagrała inteligentnie, korzystając z rozumu i doświadczenia, nie tylko swoich liderów, ale przede wszystkim dotychczasowych outsiderów, do których mieliśmy ostatnio najwięcej pretensji.

ZOBACZ TAKŻE: Kmita: Chcesz pokoju? To szykuj się!

 

No bo przecież na nic zdałyby się wysiłki Roberta Lewandowskiego, gdyby w pierwszej połowie Wojciech Szczęsny zagrał tak, jak nas od inauguracji Euro 2012 systematycznie przyzwyczajał. A tu niespodzianka. Żadnych wariactw, żadnego babola czy wystawiania naszych obrońców na zawał serca. Spokój, koncentracja i zawodowa solidność sprawiły, że trzy stuprocentowe sytuacje dla Szwedów nie skończyły się umieszczeniem piłki w polskiej bramce. To pierwsza sympatyczna niespodzianka tego spotkania i śmiem nawet twierdzić, że absolutnie kluczowa w kontekście ostatecznego zwycięstwa Polaków.

 

Druga pozytywna historia dotyczy metamorfozy Grzegorza Krychowiaka, na którym powieszono już wszystkie psy, za uzasadnione i nieuzasadnione błędy popełnione w ostatnich latach, z felernym meczem Polska - Słowacja na Euro 2020 na czele. Dlatego pewnie wszyscy z aprobatą przyjęli wymianę w wyjściowym składzie Pan Grzegorza na Jacka Góralskiego. Kiedy jednak okazało się, że Pan Jacek nie potrafi okiełznać emocji i pomimo życzliwości włoskiego sędziego nieuchronnie szykuje naszej drużynie grę w osłabieniu, Czesław Michniewicz wypuścił w bój Krychowiaka. I ten, niespodziewanie, miast dąsać się i tradycyjnie przyprawiać nas o nowe kłopoty, zagrał wręcz koncertowo. Nie tylko, bardzo sprytnie, sprowokował faul w polu karnym, za który nieustannie życzliwy nam arbiter podyktował rzut karny przeciwko Szwedom, ale po prostu zabetonował przedpole bramki Wojciecha Szczęsnego, wspierając nader skutecznie naszych obrońców. I to była druga nasza najistotniejsza przewaga tego dnia.

 

Trzeci bohater to Piotr Zieliński, którego przed i po zdobytej bramce zupełnie nie było widać na boisku. Nie było go widać, tak samo jak w dziesiątkach jego wcześniejszych meczów rozegranych w reprezentacji, ale kiedy trzeba było skorzystać z prezentu Szwedów był tam gdzie powinien, na tyle szybki i skuteczny, aby przypieczętować nasz awans do finałów MŚ w Katarze. Tylko tyle i aż tyle. Wystarczy, żeby go polubić.

 

O heroizmie i waleczności Roberta Lewandowskiego, Kamila Glika, Sebastiana Szymańskiego i ich pozostałych kolegów nie wspomnę.

 

A i Czesław Michniewicz wykazał się nie lada mądrością w selekcji zawodników wystawionych do tego meczu. Pewnie założył, że w tak krótkim czasie niewiele nowego wniesie do stylu i jakości ich gry, więc zawierzył w doświadczenie starszych i entuzjazm młodszych zawodników. Zamieszał w kotle i zostawił ich samych na małym gazie. Mówili o tym w pomeczowych wywiadach i Wojciech Szczęsny, i Kamil Glik, i Robert Lewandowski. Trener zostawił im wiele swobody w interpretacji boiskowych zdarzeń oraz samodzielnym podejmowaniu decyzji, no i nie zawiódł się.

 

Podsumowując, o ile w pierwszej połowie trwała jeszcze na boisku zacięta walka wręcz, ze wskazaniem na Szwedów, o tyle w drugiej suma naszych indywidualnych przewag przechyliła szalę zwycięstwa na naszą stronę. Miło było patrzeć, że Polak tym razem był mądry i przed, i w trakcie boiskowej walki, i do swojej szkody zwyczajnie nie dopuścił. Oby tak było w listopadzie i grudniu na katarskich boiskach, a proporcje pomiędzy naszym szczęściem i rozumem nadal przypominały te z chorzowskiego meczu. Nie będzie to łatwe, bo wielu z wczorajszych bohaterów uważa, że klucz do zwycięstw leży przede wszystkim w ich plecaku. Zapanować nad tym, zbudować swój autorytet i uzyskać dyskretną kontrolę nad zespołem - to będzie najważniejsze zadanie dla selekcjonera Michniewicza na najbliższe miesiące. Czy podoła? Nie wiem. Swój rozum ma, ale czy ma szczęście?

Marian Kmita/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie