NBA: 76ers o krok od awansu do drugiej rundy

Koszykówka
NBA: 76ers o krok od awansu do drugiej rundy
fot. PAP
Joel Embiid znowu bohaterem

Koszykarze Philadelphia 76ers potrzebują już tylko jednej wygranej z Toronto Raptors, aby awansować do drugiej rundy play off ligi NBA. W środę wygrali w Kanadzie po dogrywce 104:101 i w rywalizacji do czterech zwycięstw prowadzą 3-0.

Goście wygrali w niezwykłych okolicznościach. W regulaminowym czasie gry nie prowadzili nawet przez moment, a w drugiej kwarcie przegrywali już różnicą 17 punktów. Udało im się jednak doprowadzić do dogrywki. W niej ich bohaterem został Joel Embiid, który trafił za trzy punkty na 0,8 s przed końcową syreną.

 

ZOBACZ TAKŻE: NBA: Pippen znowu może czarować na parkiecie

 

- To była świetna zagrywka. Tobias (Harris - PAP) postawił świetną zasłonę, a Danny (Green) idealnie mi podał. Pozostało tylko wykończyć i cieszę się, że mi się udało - powiedział bohater wieczoru.

 

W całym meczu kameruński środkowy zapisał na swoim koncie 33 punkty i 13 zbiórek. James Harden dołożył 19 pkt i 10 asyst, ale zabrakło go w dogrywce, bo wcześniej musiał opuścić parkiet za sześć fauli.

 

Wśród pokonanych najlepszy był OG Anunoby - 26 pkt.

 

Mecz numer cztery odbędzie się w sobotę, również w Toronto.

 

Niespodziewanej porażki doznali natomiast broniący tytułu Milwaukee Bucks, którzy we własnej hali ulegli Chicago Bulls 110:114. W serii jest teraz remis 1-1.

 

"Byki" inicjatywę zaczęły przejmować w drugiej kwarcie. W trzeciej ich prowadzenie sięgnęło 18 punktów i już do końca kontrolowały przebieg gry. Do wygranej poprowadził gości DeMar DeRozan, który zdobył aż 41 punktów, co jest rekordem jego kariery w play off. Czarnogórzec Nikola Vucevic dołożył 24 pkt i 13 zbiórek.

 

Liderem Bucks tradycyjnie był Giannis Antetokounmpo, ale jego 33 pkt, 18 zbiórek i dziewięć asyst okazało się niewystarczające.

 

Dwa kolejne spotkania odbędą się w Chicago; najbliższe już w piątek.

 

W połowie drogi do drugiej rundy jest drużyna Boston Celtics, która w szlagierowo zapowiadającej się parze rywalizuje z Brooklyn Nets. Minionej nocy "Celtowie" wygrali 114:107.

 

Nowojorczycy, choć przystępowali do rozgrywek z trójką wielkich gwiazd Kevinem Durantem, Kyrie Irvingiem i Jamesem Hardenem, to z powodu różnych kłopotów grali przeciętnie i rozstawieni są dopiero z numerem siódmym.

 

Irving stracił większą część sezonu z powodu niezaszczepienia się na COVID-19, a źle czujący się w drużynie Harden został oddany w lutowej wymianie do Philadelphia 76ers.

 

Smaczku tej rywalizacji dodaje również fakt, że Irving wcześniej był zawodnikiem Celtics. Kibice w bostońskiej hali buczeli za każdym razem, gdy miał w rękach piłkę.

 

Pierwszy mecz Celtics wygrali 115:114 po rzucie Jasona Tatuma równo z końcową syreną. Tym razem takiej dramaturgii nie było, ale emocji nie brakowało.

 

W drugiej kwarcie Nets prowadzili różnicą 17 punktów i wydawało się, że są na dobrej drodze do zwycięstwa. Po przerwie jednak Celtics w dużym stopniu wyłączyli z gry Duranta oraz Irvinga. Do końca meczu obaj trafili już tylko jeden z 17 rzutów z gry i bostończycy odwrócili losy meczu.

 

Ostatecznie, głównie dzięki rzutom wolnym, Durant zgromadził 27 pkt, a Irving tylko dziesięć.

 

- Wykonują świetną robotę, jeśli chodzi o ograniczanie moich możliwości w ofensywie. Muszę sobie z tym jakoś poradzić - przyznał Durant.

 

Gospodarze natomiast zaprezentowali bardzo zbilansowany atak. Aż siedmiu koszykarzy Celtics zdobyło co najmniej dziesięć punktów, najwięcej - 22 - miał Jaylen Brown. Tatum dołożył 19 pkt i 10 asyst.

 

- To był mecz play off w starym stylu, w którym wygraną trzeba sobie po prostu wydrzeć - powiedział Tatum.

 

Mecz numer trzy w sobotę w Nowym Jorku.

SM, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie