Iwanow: Piłkarza polskiego klubu poznaje się także po tym, jak zaczyna

Piłka nożna
Iwanow: Piłkarza polskiego klubu poznaje się także po tym, jak zaczyna
Fot. Cyfrasport
Iwanow: Dzięki kontaktom Tomasza Rząsy postawił na Johna Van Den Broma, u którego walka w Europie nie spowoduje drżenia łydek. Do tego jego asystentem jest Danny Landzaat, który grał i w Premier League i z reprezentacją Holandii na mistrzostwach świata. Obaj są zbyt mądrzy i doświadczeni, żeby wywracać do góry nogami wszystko to, co przez kilkanaście miesięcy wraz ze swoim sztabem tworzył Skorża.

Klubowy futbol w naszym kraju to huśtawka nastrojów. Od euforii po obawy i lęki. Najnowsza historia Lecha jest tego idealnym przykładem. Wszystko, co wydarzyło się nie tak dawno temu może za chwilę zmienić się nie do… poznania. Przed „Kolejorzem” gorące lato. Nie tylko dlatego, że za tydzień trzeba się wybrać do Azerbejdżanu. Czy tam czeka mistrzów Polski piekło, czy otwarcie bram piłkarskiego nieba? Dziś zaczyna się walka o fazę grupową któregoś z europejskich pucharów.

Czy doczekamy się kiedyś czasów, że najlepszy zespół naszej ligi przystąpi do rywalizacji o Europę w mocniejszym składzie niż ten, w którym następowała krajowa koronacja? Bez Dawida Kownackiego, Jakuba Kamińskiego oraz Pedro Tiby Lecha trudno postrzegać jako zespół silniejszy kadrowo od czasu fety w szatni przy Bułgarskiej, gdy po wygranej w Grodzisku Wielkopolskim, w derbach z Wartą, poznaniacy z nadzieją czekali na korzystny rezultat rywalizacji Rakowa Częstochowa z Cracovią.

 

Dwa tygodnie wcześniej w Poznaniu odczuwano wściekłość połączoną ze smutkiem po przegranym finale Pucharu Polski, co z ówczesnym liderowaniem w Ekstraklasie ekipy spod Jasnej Góry nie dawało wielkich nadziei na uświetnienie jubileuszu stulecia „Kolejorza”. Drużyna Marka Papszuna jednak się potknęła, Lech z tego skorzystał i drugiej szansy z rąk już nie wypuścił. Złote medale zawisły na szyjach piłkarzy z Wielkopolski po długich siedmiu latach oczekiwania. I znów osiągnęła to drużyna pod wodzą Macieja Skorży, który jednak już wtedy wiedział, że jego rodzinna sytuacja musi przerwać kontynuowanie dzieła.


Lech musiał więc szukać nowego trenera. Dzięki kontaktom Tomasza Rząsy postawił na Johna Van Den Broma, u którego walka w Europie nie spowoduje drżenia łydek. Do tego jego asystentem jest Danny Landzaat, który grał i w Premier League i z reprezentacją Holandii na mistrzostwach świata. Obaj są zbyt mądrzy i doświadczeni, żeby wywracać do góry nogami wszystko to, co przez kilkanaście miesięcy wraz ze swoim sztabem tworzył Skorża.

 

Może by i chcieli. Ale czasu było za mało. Belgijskie czy holenderskie kluby, w których pracowali, nie przystępowały do gry w pucharach w pierwszym tygodniu lipca. I nie trafiały od razu na tak silnego przeciwnika jakim jest Karabach Agdam. Klubu, którego nie opuścili latem tak znaczący piłkarze jak „Kamyk” i „Kownaś”. 


Transfery Afonso Sousy i Georgija Tsitaiszviliego, mimo ich ciekawego CV, to na razie duży znak zapytania, podobnie jak bramkarza Artura Rudko. Ukrainiec, jeżeli dziś stanie między słupkami, choć ja postawiłbym zdecydowanie na Filipa Bednarka, musi być jak przed kilkunastu latami Krzysztof Kotorowski.

 

Wtedy Lech w pierwszej rundzie grał z Interem… Baku i gdyby nie heroizm „Kocia” także w bronieniu i… wykonywaniu rzutu karnego, „Kolejorz” odpadłby już w międzynarodowych przebiegach. W kolejnej rundzie za mocna okazała się wówczas Sparta Praga, ale Lech trafił potem do Ligi Europy, gdzie toczył pamiętne boje z Juventusem Turyn, Manchesterem City i o mały włos nie przeszedł – już na wiosnę - Sportingu Braga.

 

Wtedy sezon zaczynał jeszcze polski trener Jacek Zieliński, ale przy problemach z łączeniem Europy z Ekstraklasą drużynę jesienią przejął też zagraniczny trener, Jose Maria Bakero i to on spił śmietankę, gdy Lech ogrywał przy komplecie publiczności „The Citizens”. Dziś Poznań wciąż marzy o takich wieczorach, bo w covidowym sezonie, za kadencji Dariusza Żurawia, Bułgarska ze względu na obostrzenia pandemiczne była pusta.


Van Den Brom wie doskonale, że jego misja zaczyna się z naprawdę wysokiego „C”. Natężenie wrażeń potęguje sobotni mecz o Superpuchar, którego też nie wypada odpuścić i przegrać. Raków zadał już Lechowi tyle bólu w ostatnim czasie, że kolejna – choć wkalkulowana przecież – porażka, może być nie do zniesienia.

 

Tym bardziej, jeżeli dziś poszłoby coś nie tak. W ciągu pięciu dniu Holender zostanie wrzucony na mocno kręcącą się karuzelę, która w trzecim tygodniu jego pracy może go mocno zweryfikować. A przecież wkrótce zaczyna się też PKO BP Ekstraklasa, w której Lech na kolejny tytuł nie zamierza czekać – jak ostatnio – przez siedem lat.

 

Dlatego mimo słów naszego byłego premiera, że „mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy”, to w polskiej piłce ten początek naprawdę musi być energetyczny i pełen zadowolenia. Naszym klubom nie wolno kończyć za szybko. W innym przypadku, co rok o tej porze będziemy mieć na głowie te same zmartwienia.

Bożydar Iwanow/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie