Filip Dylewicz zamierza powołać akademię koszykarską

Koszykówka
Filip Dylewicz zamierza powołać akademię koszykarską
fot. CyfraSport
Filip Dylewicz

Multimedalista mistrzostw Polski i rekordzista pod względem liczby meczów rozegranych w ekstraklasie (708) Filip Dylewicz zamierza powołać akademię koszykarską sygnowaną swoim nazwiskiem. „Chcę słuchać mądrzejszych i wykorzystać doświadczenie z parkietów” - powiedział.

Najlepszy koszykarz (MVP) finałów mistrzostw Polski w 2008 i 2014 roku, 12-krotny medalista krajowego czempionatu, postanowił zakończyć karierę zawodniczą i rozpocząć nowy rozdział przygody z koszykówką.

 

ZOBACZ TAKŻE: NBA: Richard Jefferson zamienił koszulkę mistrzowską na sędziowską

 

„Nie lubię tego milczenia telefonu, ani zabiegania o kontrakt tam, gdzie niekoniecznie mnie chcą. Coś się kończy, coś się zaczyna. To musiało się wreszcie stać. Decyzja o końcu kariery dotyczy wszystkich sportowców i tych wielkich, i takiego skromnego żuczka jak ja" - powiedział.

 

42-latek nie wyobraża sobie dalszej części życia bez ulubionej dyscypliny.

 

"Otwieram nowy etap życia, oczywiście z koszykówką, bo nie może być inaczej. Wiem, że zdecydowanie trudniejszy niż dotychczasowy, ale wszystko w moich rękach. Muszę poskładać pomysły jak zagrywki na boisku. W środę zaczynam pierwsze rozmowy o koszykarskiej akademii w Gdyni. Mogą zdradzić, że jedną lokalizację hali już mam” - powiedział Dylewicz, który ostatnie dwa lata spędził w zespole Asseco Arki Gdynia.

 

Urodzony w Bydgoszczy koszykarz z klubami z Trójmiasta osiągnął największe sukcesy na polskich i europejskich parkietach. W sumie wywalczył 12 medali MP: siedem złotych (2004-2009 Prokom Trefl Sopot i 2014 PGE Turów Zgorzelec), trzy srebrne (2002 i 2012 Trefl Sopot, 2015 PGE Turów) i dwa brązowe (2001 Trefl i 2019 Arka). Najwięcej sezonów - 16 - występował właśnie w Treflu, ale grał też w Old Spice Pruszków, w Zgorzelcu i Stali Ostrów Wlkp.

 

Jego licznik meczów w ekstraklasie (708), w której zadebiutował w wieku 17 lat pod koniec 1997 roku, pozwolił mu na poprawienie rekordu należącego do Dariusza Parzeńskiego (672), pięciokrotnego mistrza Polski (cztery razy ze Śląskiem, raz z Mazowszanką Pruszków).

 

Dylewicz uczestniczył ostatnio w kursach trenerskich, zdobył tzw. licencję A i przygotowywał się do pracy szkoleniowca, ale… zmienił zdanie.

 

„Po rozmowach z wieloma osobami uznałem, że nie wiem czy dalej chcę wieść taki tryb życia jak do tej pory, czyli być cały czas w rozjazdach, bez rodziny, by realizować swoje ambicje. Stąd pomysł na projekt akademii. Tam będę mógł się realizować, taką mam nadzieję, jako szkoleniowiec, mentor, drogowskaz dla młodych ludzi. Wiem, że akademii koszykarskich jest już sporo, ale bardzo dobrze. Niech będzie jak najwięcej. Trzeba przyciągać dzieci do sportu i odciągać od komputera, smartfonu, siedzącego trybu życia” - podkreślił.

 

Swoją karierę zawdzięcza... babci, która posłała go na zajęcia sportowe w Bydgoszczy. Do dziś jest jej wdzięczny i wspomina ją z wielkim sentymentem.

 

"Jej decyzja o wyborze koszykówki była chyba trafiona, skoro zapisałem się na kartach historii. Babcia ma w tym ogromny udział, nie da się ukryć” - dodał.

 

Dylewicz chce czerpać w tworzonej akademii koszykarskiej z pomysłów realizowanych w podobnych szkołach na Litwie i w Hiszpanii, ale także w Polsce.

 

„Marzy mi się, by moja była kuźnią talentów dla tych, którzy w jakiejś perspektywie mieliby szanse na grę w zagranicznych klubach. Patrząc na swoją karierę, jeśli czegoś mogę żałować, to właśnie tego, że nie udało mi się dłużej pograć poza Polską. Chcę podpatrywać najlepszych i stąd pomysł, by wykorzystać swoje przyjaźnie i kontakty z parkietów, m.in. z Dariusem Maskoliunasem, by zobaczyć jak to robią na Litwie, a może i - dzięki jego dobremu słowu - w Hiszpanii. Rozpocznę oczywiście od rozmów w Polsce, z osobami, które będą się chciały ze mną podzielić taką wiedzą” - dodał były koszykarz, który miał zostać... cukiernikiem.

 

Pytany o najlepszy mecz w karierze wymienia przede wszystkim te przeciwko wielkim firmom w prestiżowej Eurolidze. Występował w niej przez pięć sezonów.

 

„Cała moja kariera to była wielka, fajna, niesamowita przygoda, ale nie chcę żyć przeszłością. Trzeba iść do przodu i działać. Cieszyłem się z dnia na dzień każdym meczem, zwycięstwem, bo takim jestem człowiekiem. Cieszyłem się z dawania radości swoim kibicom i ucierania nosa fanom zespołów przeciwnych. Dziękuję wielu osobom, w tym panu Kazimierzowi Wierzbickiemu, który mnie wyciągnął z Bydgoszczy, panu Ryszardowi Krauze, że mogłem grać w zespołach rywalizujących w Eurolidze z takimi potęgami jak Panathinaikos, FC Barcelona, Real, Fenerbahce Stambuł…

 

- Jeden mecz w polskiej lidze pamiętam szczególnie, gdy graliśmy już bardzo dawno temu w Ostrowie Wlkp. przeciw Stali. W składzie mieliśmy Davida Logana, Qyntela Woodsa i przegrywaliśmy trzema punktami… krzyknąłem wówczas do kolegów: 'biorę to na siebie' i trafiłem” - dodał.

psl, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl
ZOBACZ TAKŻE WIDEO: Magazyn Koszykarski - 19.03

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie