Białoński: Dlatego Brzęczek nie zbawi Wisły Kraków

Piłka nożna
Białoński: Dlatego Brzęczek nie zbawi Wisły Kraków
fot. Cyfrasport
Jerzy Brzęczek

W zarządzaniu sportem, planowaniu, a raczej jego braku Wisła odbija się od ściany do ściany. Rok temu właściciele i zarząd przestawiali wajchę z walki o pierwszą siódemkę na obronę przed degradacją. Wystarczy jeszcze kilka takich meczów jak ten w Chojnicach, by znów skorygować cele: z walki o awans na obronę przed degradacją do 2. Ligi – pisze dziennikarz Interii Michał Białoński, komentując serię słabych występów krakowian, którzy w piątek ulegli Chojniczance 0-1.

Wszystko na to wskazuje, że problemy Wisły nie narodziły się dziś ani wczoraj.

 

Przed sezonem 2021/2022 właściciele klubu postawili przed ówczesnym trenerem Adrianem Gulą i jego ludźmi następujące cele: ogrywanie młodzieży, stosowanie widowiskowej, krakowskiej piłki, dobre punktowanie i promocję piłkarzy, by przy pierwszej okazji sprzedać najlepszych. Nikt nie wpadł do głowy, że one się wzajemnie wykluczają: jeśli promujesz na siłę młodych i pozbywasz się najlepszych (El Aschraf Mahdoui i Yaw Yeboah zimą, a ostatnio Marko Poletanović), to nie jest w stanie grać pięknie, a już na pewno skutecznie.

 

W lutym tego roku za tę odgórnie narzuconą sprzeczność interesów głową zapłacił Gula, a eksperci uznali, że problem został rozwiązany, choć może ciut za późno. Kolejni uznali, że najlepszym następcą Słowaka będzie Jerzy Brzęczek, jakby zarzutów o to, że Kuba Błaszczykowski z Wisły uczynił klub rodzinny nie brakowało, wobec faktu, że jego brat Dawid był w tamtym czasie prezesem.

 

ZOBACZ TAKŻE: Chojniczanka lepsza od Wisły Kraków! "Biała Gwiazda" spada dalej

 

Pal sześć te zarzuty. Gdyby Brzęczek i jego metody skutkowały, głosiciele tezy o familiadzie Wisły głęboko by się schowali. Zanim przejdziemy do oceny ośmiu miesięcy pracy eksselekcjonera przy Reymonta, przyjrzyjmy się temu, co zrobili właściciele latem, przed obecnym sezonem. Właściwie zlikwidowali pion sportowy, a wszystkie lejce powierzyli Jerzemu Brzęczkowi. Nie bacząc na to, że prowadzenie zespołu, rozwiązywanie problemów w szatni, jest nie do pogodzenia z organizacją transferów: obserwowaniem kandydatów na wzmocnienia, negocjacje z nimi i ich menedżerami, ewentualnie z ich klubami. Jeśli już ktoś pogodzi tak dwie odległe od siebie i czasochłonne funkcje, to znaczy, że którąś z nich, albo nawet obie zaniedbuje.

 

Trudno odeprzeć wrażenie, że w Wiśle Kraków pod obecnymi rządami panuje atmosfera poklepywania się po plecach. Jeśli ktoś ma inne zdanie, ten musi odejść, jak to uczynił Marcin Kuźba, za którego transferami tęsknią dziś kibice. Kilka miesięcy temu z klubem się pożegnał szef skautów Arkadiusz Głowacki. W skautingu jest jeszcze Paweł Brożek.

 

Zaledwie jedno zwycięstwo i aż sześć porażek w 14 meczach i spadek z Ekstraklasy – po takim bilansie każdy trener ma nad głową wielki znak zapytania i kilka rozmów ostrzegawczych z zarządem, czy właścicielem. Każdy, ale nie Jerzy Brzęczek. On dostał pełnię władzy w pionie sportowym. Efekt? Po udanym początku w Fortuna 1. Lidze, drużyna pikuje ostro w dół. Ostatnie jej siedem meczów to jedno zwycięstwo, jeden remis i aż pięć porażek z „potęgami” pokroju Chojniczanki, Stali Rzeszów i Chrobrego Głogów. W efekcie średnią punktową w Wiśle Brzęczek ma zdecydowanie najgorszą w całej karierze – 1,11 punktu na mecz.

 

Natomiast Wisła zapędziła się takimi wyborami w kozi róg. Jeśli nie zwolni Brzęczka, każdy powie, że tylko dlatego, iż trener jest wujkiem Kuby Błaszczykowskiego. Jeśli go zwolni, czy trener sam zrezygnuje, rozsypie się jak domek z kart strategia na cały sezon: to Brzęczek budował zespół, to on go przygotowywał, to on się podjął misji powrotu do Ekstraklasy. Planu B nikt nie rozważał.

 

11, 12, 6, 8 – tyle miesięcy pracują w Wiśle trenerzy, odkąd stery w klubie objęli: Błaszczykowski, Jarosław Królewski i Tomasz Jażdżyński. Ich nazwiska dla przypomnienia: Maciej Stolarczyk, Artur Skowronek, Peter Hyballa i Adrian Gula. Za dwa tygodnie Brzęczkowi minie ósmy miesiąc prowadzenia zespołu. Brak stabilizacji, szacunku dla zawodu trenera, czy jak kto woli złe wybory są wręcz zatrważające. W taki sposób nigdy nic się nie zbuduje.

 

Gdy za sterami Wisły stawał Kuba Błaszczykowski, byłem spokojny, że kto jak kto, ale jeden z najlepszych skrzydłowych w historii polskiej piłki, który poznał od podszewki zawodowe kluby z Borussią Dortmund czy Fiorentiną na czele, opanuje sprawy sportowe przy Reymonta. Po prawie czterech latach od początku misji ratunkowej „Białej Gwiazdy” można zaryzykować stwierdzenie, że Kuba nie ma do tego ręki.

 

Oczywiście, nie wyklucza to faktu, że zasług za uratowanie klubu z przepaści nikt mu nie odbierze. Bez niego Wisły by nie było, a jeśli już, to walczyłaby z Wieczystą o awans do 2. Ligi, choć nie jest wcale pewne, czy byłoby ją stać na korzystanie ze Stadionu Miejskiego im. Henryka Reymana. M.in. za akcję ratunkową Błaszczykowski będzie miał kiedyś pomnik przed stadionem. Natomiast jeśli Jerzemu Brzęczkowi nie uda się opanowanie kryzysu, zarządzanie sportem trzeba powierzyć profesjonaliście. Niekoniecznie z rodziny i niekoniecznie z Częstochowy.

 

Wisła dobrnęła do momentu, w którym rok temu znalazła się Legia. Dariusz Mioduski, bałaganiarskim zarządzaniem sportem doprowadził Legię niemal do bankructwa, by w końcu oddać lejce lojalnemu fachowcy - Jackowi Zielińskiemu.

 

Natomiast kibice, wiślacka rodzina, muszą też zrozumieć, że jeśli będą bluzgać do piłkarzy, śpiewać do nich: „Glory Alleluja, trzeba już pożegnać ‘Wuja’’, jak to miało miejsce po porażce ze Stalą, to nie pomagają w rozwiązaniu żadnego kryzysu, a wręcz przeciwnie: gaszą pożar benzyną.

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie