Wielkie dni Napoli i Piotra Zielińskiego. Barcelona z Robertem Lewandowskim jest dobra, ale ze słabymi

Piłka nożna
Wielkie dni Napoli i Piotra Zielińskiego. Barcelona z Robertem Lewandowskim jest dobra, ale ze słabymi
fot. PAP
Wielkie dni Napoli i Zielińskiego, Barcelona z Lewandowskim jest dobra, ale ze słabymi

SSC Napoli Piotra Zielińskiego - trzy mecze i trzy zwycięstwa w Lidze Mistrzów (rozgromiony 4:1 Liverpool, 6:1 Ajax, 3:0 Rangersi) i pierwsze miejsce w grupie A. FC Barcelona Roberta Lewandowskiego - wygrana z outsiderem Victorią Pilzno i dwie porażki z Bayernem i Interem, trzecie miejsce w grupie C. Kto by się tego spodziewał przed sezonem?

Napoli po odmłodzeniu składu jest rewelacją, przewodzi też w Serie A. Barcelona jest dobra, ale na wygrywanie ze słabymi rywalami, z mocnymi sobie nie radzi, a "Lewy" też wtedy nie strzela. Na dodatek zmienił klub lepszy (Bayern) na gorszy.

Zobacz także: Iwanow: Lewandowski „zamurowany” w ścianie Interu. Barcelona też pod ścianą

 

Te dokonania dziwią jeszcze bardziej, gdy spojrzymy na budżety obu klubów. Budżet Barcelony na sezon 2022/23 wynosi aż 1,255 miliarda euro. Budżet Napoli jest około 4 razy niższy. W tegorocznym rankingu najbardziej wartościowych klubów piłkarskich świata magazynu "Forbes", Barcelona znalazła się na drugim miejscu, za Realem Madryt, z wyceną około 5 miliardów euro (trzeba jednak uwzględnić, że klub z Katalonii jest zadłużony na około miliard euro), a Napoli nie ma w pierwszej dwudziestce w Europie, rynkowa wartość klubu należącego do Aurelio De Laurentiisa wynosi około 500 mln euro.

 

Dość powiedzieć, że tylko w ostatnim okienku transferowym Barcelona wydała na nowych piłkarzy ponad 150 mln euro, a na ławce "Blaugrany" często siedzą piłkarze wyceniani od 50 do 100 mln euro. Przy całym tym szaleństwie prezydenta klubu Juana Laporty, po porażkach z Bayernem (0:2) i Interem Mediolan (0:1), jest duże niebezpieczeństwo, że "Blaugrana" nawet nie wyjdzie z grupy w Lidze Mistrzów. Co prawda rewanże z tymi zespołami Barcelona gra u siebie na Camp Nou, ale sytuacja wyjściowa jest bardzo zła (Bayern 9 punktów, Inter 6, Barca 3).

 

Decyzje sędziego były prawidłowe

 

Przed bardziej dokładną analizą tego, co dzieje się w tym sezonie z Barceloną, warto rozwiać jedną ważną wątpliwość, dotyczącą wtorkowego meczu w Mediolanie. Wiele kontrowersji w Europie wywołała sytuacja w doliczonym czasie gry, a w Katalonii nazwano to oszustwem i skandalem, gdy główny arbiter i sędziowie VAR analizowali, czy obrońca Interu Denzel Dumfries zagrał piłkę rękę i czy gościom należał się rzut karny. Słoweński arbiter Slavo Vincić jedenastki nie podyktował i najprawdopodobniej była to słuszna decyzja.

 

Według aktualnie obowiązujących przepisów gry w piłkę nożną, gdy piłka uderzy w rękę zawodnika po wcześniejszym kontakcie z inną częścią jego ciała (głową, nogą, klatką piersiową), gra nie jest przerywana, nie dyktuje się za takie dotknięcie piłki ręka rzutu karnego. Z powtórek akcji w polu karnym Interu wynika, że Dumfries zahaczył piłkę ręką, ale wcześniej lekko otarła się ona o głowę, a być może też o klatkę piersiową Holendra. Jeśli sędziowie uznali, że przed dotknięciem piłki ręką, wcześniej uderzyła ona w inną część ciała Dumfriesa, decyzja o braku jedenastki jest jak najbardziej prawidłowa i zgodna z przepisami.

 

Protesty Barcelony to raczej wyraz frustracji, bo wcześniejsza decyzja sędziów o nieuznaniu gola drużynie z Katalonii także była prawidłowa, gdyż Ansu Fati dotknął piłkę ręką tuż przed zdobyciem bramki przez Pedriego. Trener Xavi i jego piłkarze pretensje powinni mieć przede wszystkim do siebie. O ile w przegranym meczu z Bayernem momentami grali bardzo dobrze, stworzyli sporo sytuacji, tylko zabrakło im skuteczności, tak na San Siro grali bardzo słabo.

 

Nie potrafią wygrywać z mocnymi rywalami

 

Praktycznie nie stworzyli przez cały mecz czystej sytuacji do strzelenia gola. Robert Lewandowski rzadko dochodził do piłki, a gdy już przy niej był, to najczęściej ją tracił. Skrzydłowi Dumy Katalonii - Raphinha i Dembele - byli bezradni, nie potrafili dograć piłki w pole karne, grali też zbyt egoistycznie. Jednak usprawiedliwienie braku gola Lewandowskiego nieporadnością kolegów nie jest prawdziwe. Polak też grał słabo. Zwycięstwo świetnie poukładanego taktycznie Interu jest zasłużone, a gdyby gospodarze byli bardziej dokładni przy wyprowadzaniu kontr (zwłaszcza Lautaro Martinez), to mogli wygrać wyżej.

 

W kilku wcześniejszych tekstach na temat Barcelony ostrzegałem, że za wcześnie jest na euforię na Camp Nou po kilku zwycięstwach, bo drużyna Xaviego wygrywa ze słabymi rywalami i prawdziwe testy dopiero przed nią w Lidze Mistrzów oraz w meczach La Liga z Realem Madryt. Dopiero wtedy będzie można ocenić prawdziwą wartość zespołu i to, czy Laporta dokonał trafionych transferów. Grali ze słabiakami i nawet jak momentami robili show, to niewiele to znaczy, gdy rywal pozwala na dużo. Barca już jest dobra na Real Valladolid i Viktorię Pilzno, ale jeszcze za słaba na Rayo Vallecano i tym bardziej na Bayern, a jak się okazało, na Inter niestety też.

 

Coraz bardziej zamki na piasku

 

14 września, po porażce Barcelony z Bayernem w Monachium, napisałem tekst pod tytułem "Zamki na piasku Laporty, czyli Lewandowski zmienił klub lepszy na gorszy". Sytuacja w tabeli grupy C po trzech kolejkach Ligi Mistrzów, niestety, potwierdza tę tezę. Pisałem w nim:

 

"Barcelona zbliżyła się trochę do Bayernu, bo już nie przegrywa 2:8, czy 0:3, tylko 0:2, ale ciągle sporo jej brakuje do wyjścia z grupy w Lidze Mistrzów. "Lewy", niczym debiutujący junior, zepsuł w Monachium 5 szans na gola. Tuż po przerwie piłkarze z Katalonii grali jakby wracali z Oktoberfestu. Przed Barceloną teraz trudne mecze z Interem Mediolan i Realem Madryt (wcześniej nastrzelają goli... Elche), a Xavi wcale nie może być spokojny o posadę trenera".

 

"0:2 w Monachium to jest dopiero pierwsze ostrzeżenie. Przed Barceloną bardzo trudne tygodnie. Bayern, po wygranej w Mediolanie z Interem i z Blaugraną u siebie, praktycznie ma awans do 1/8 finału LM w kieszeni. Barcelonę czeka bardzo trudny sportowo i psychologicznie dwumecz z Interem, który zdecyduje o tym, kto jako drugi wyjdzie z grupy.


Pierwszy mecz jest na San Siro i będą to schody do nieba, ale każdy ich szczebel będzie bardzo trudno pokonać. A trzecie miejsce w grupie i zesłanie do Ligi Europy, po tym jak Laporta wydał kolejne 150 mln euro na transfery, byłoby sportową klęską tego projektu i mogłoby pogrążyć Dumę Katalonii finansowo. Znów na Camp Nou byłby płacz i zgrzytanie zębów".

 

Czas rewanżu i El Clasico

No i rzeczywiście te słowa spełniają się jak zła przepowiednia. Lewandowski i spółka nastrzelali goli słabemu Elche, a z dużo silniejszym Interem już nie trafili ani razu. Ostateczne rozstrzygnięcia co do tego, w którym kierunku płynie Barca, nastąpią za tydzień w rewanżowym meczu z Interem na Camp Nou oraz 16 października w El Clasico z Realem Madryt. Aby projekt Laporty utrzymał się na powierzchni, Blaugrana musi z włoskim klubem wygrać, a z "Królewskimi" minimum zremisować.

 

Po tym jak Real w ostatniej kolejce La Liga tylko zremisował z Osasuną Pampeluna 1:1, gdy Karim Benzema nie wykorzystał w końcówce meczu rzutu karnego, Barcelona została liderem tabeli, ma tyle samo punktów co rywale z Madrytu. Znów jednak ostrzegam przed samouspokojeniem na Camp Nou w tej kwestii. O tym, kto będzie w najbliższych miesiącach królował w Hiszpanii, zadecyduje bezpośredni mecz na Santiago Bernabeu 16 października.

 

Z Xavim mogą daleko nie zajechać

 

Po tych ważnych, przegranych meczach, coraz bardziej trafione wydają się słowa - niestety dla Barcelony - które napisałem kilka tygodni temu na temat jej trenera:


"Kto będzie kozłem ofiarnym w przypadku ewentualnych niepowodzeń? Wiadomo, że przecież nie Laporta, tylko oczywiście Xavi. Akurat moim zdaniem, jeśli rzeczywiście Barcelonie nie pójdzie, żadna to wielka strata, bo mam wrażenie, że Xavi jest mało utalentowanym trenerem, który nie czuje tej drużyny i nie wykorzystuje jej potencjału, dokonuje złych wyborów taktycznych i personalnych. Nie każdy, kto wcześniej dobrze grał w piłkę na Camp Nou, jest później jako trener Guardiolą. Xavi miesza składem, drużynie brakuje zgrania, powtarzalności, jest taka wielka improwizacja, momentami efektowna, bo piłkarzy ma o ogromnych talentach, ale to wszystko jest bez myśli przewodniej."

 

Coraz bardziej wygląda jednak na to, że Lewandowski zmienił klub lepszy na gorszy pod względem sportowym. Bayern rozbił we wtorek Victorię Pilzno 5:0, bawił się z rywalami i jest z kompletem zwycięstw jest liderem w grupie C Ligi Mistrzów, w Bundeslidze - po krótkim kryzysie - też powoli wraca na dobre tory. Julian Nagelsmann też budzi kontrowersje, ale to raczej wyższej klasy szkoleniowiec niż Xavi.

 

Uwaga na los Depaya i De Jonga

 

Polak na zmianie klubu pewnie zyskał finansowo, bo dostał w Barcelonie kontrakt aż na cztery lata, z zarobkami po kilkanaście milionów euro netto rocznie, a Bayern chciał z nim przedłużyć umowę tylko o rok. Na pewno zyskał też na rynku reklamowym, bo Barcelona jest wielką światową marką, rozpoznawalną i bardzo popularną na wszystkich kontynentach. Tak jak już wcześniej wszyscy zauważyliśmy - odżył też psychicznie ze względu na nowe wyzwanie, zmianę otoczenia, piękne miasto i wspaniały kataloński klimat.

 

Stracił jednak pod względem sportowym, bo ma małe szanse na wielkie sukcesy z Barceloną. A jak tych sukcesów nie będzie, to atmosfera wokół Dumy Katalonii i Lewandowskiego też się, niestety, zepsuje i oby Polak nie doświadczył tych szykan, które spotkały ze strony Laporty i kibiców Memphisa Depaya oraz Frenkiego De Jonga, który w Mediolanie znów siedział na ławce, gdy w podstawowym składzie bardzo słabo grał Sergio Busquets.

 

Napoli rewelacją Ligi Mistrzów

 

Na przeciwnym biegunie niż Barcelona jest w tym roku w Lidze Mistrzów SSC Napoli Piotra Zielińskiego. Tego, co wyprawiają podopieczni trenera Luciano Spallettiego, chyba nawet w najśmielszych snach nie wyobrażali sobie kibice klubu z Neapolu. Na dzień dobry rozbili u siebie słynny Liverpool 4:1, a Zieliński strzelił dwa gole i zanotował asystę. W Glasgow wygrali z Rangersami 3:0, choć Polak dwa razy nie wykorzystał rzutu karnego.

 

We wtorek w Amsterdamie Napoli znów zadziwiło piłkarską Europę, rozbijając Ajax aż 6:1. Zieliński strzelił gola na 3:1 w ostatnich minutach pierwszej połowy, ale na drugą już nie wyszedł z powodu mocnego stłuczenia łydki. Uraz nie wydaje się poważny, ale Polak prawdopodobnie nie zagra w najbliższym meczu ligowym z Salernitaną.

 

W końcu triumfują też w Serie A?

 

Napoli rewelacyjnie spisuje się też na krajowym podwórku, bo po ośmiu kolejkach jest też liderem Serie A, mając 20 punktów, podobnie jak druga Atalanta Bergamo, z trzema punktami przewagi nad AC Milan i już siedmioma nad Juventusem Turyn, które w najbliższy weekend zmierzą się w bezpośrednim spotkaniu. A na mistrzostwo w Neapolu kibice czekają już ponad 30 lat, od czasów boskiego Diego Maradony.

 

Wydawało się, że powalczą o Scudetto już w poprzednim sezonie, ale końcowe kolejki w wykonaniu ekipy Spallettiego były nieudane, formę stracił też wtedy Piotr Zieliński. Widać jednak, że w przerwie między sezonami odżył fizycznie i psychicznie. Znów widać w jego postawie radość, polot w grze, energię i świeżość w bieganiu. Warto podkreślić, że gra trochę głębiej, ale ciągle ma dużo swobody w wybieraniu stref boiska, w których się porusza, ma więcej okazji do dryblingów, rozegrania, podań, strzałów niż w końcówce poprzedniego sezonu.

 

Odmłodzenie Napoli strzałem w dziesiątkę

 

Po meczu z Ajaksem jeszcze bardziej widać też, że Napoli zrobiło bardzo dobry ruch, pozbywając się dwóch zgranych już gwiazdorów - Lorenzo Insigne i Driesa Mertensa. To byli kiedyś świetni piłkarze, nadal mają umiejętności, ale brakowało im już szybkości i kondycji, byli wypaleni. Niewiele wnosili do gry, mieli coraz mniej asyst i goli, hamowali grę zespołu. Bardzo udanie zastąpił ich nowy idol kibiców Khvicha Kvaratskhelia, który zachwyca dryblingami, przebojowością i techniką. We wtorek Gruzin strzelił swojego pierwszego gola w Champions League.

 

W efektownej wygranej i strzeleniu aż sześciu goli w Amsterdamie drużynie Napoli nie przeszkodził nawet brak jej najlepszego strzelca, kontuzjowanego Victora Osimhena. Nigeryjczyka znakomicie zastępuje 22-letni Giacomo Raspadori, który zdobył dwie bramki w spotkaniu z Ajaksem i jedną z Rangersami (strzelił też gola dla reprezentacji Włoch w wygranym 2:0 meczu z Węgrami o triumf w grupie Ligi Narodów, a wcześniej w wygranym 1:0 spotkaniu z Anglią). W dwóch meczach Ligi Mistrzów trafił też dla Napoli wchodzący z ławki argentyński napastnik Giovanni Simeone, syn słynnego trenera Atletico Madryt - Diego Simeone.

 

De Laurentiis wydaje pieniądze mądrzej niż Laporta

 

W pomocy furorę robi wykupiony z Fulham za 15 mln euro Kameruńczyk Frank Anguissa i nikt w Neapolu za bardzo nie płacze po Fabianie Ruizie, sprzedanym do PSG za 23 mln euro, a wydawało się, że będzie to ogromna strata dla Napoli. W obronie lukę po Kalidou Koulibalym, sprzedanym do Chelsea za 38 mln euro, świetnie jak dotąd wypełnił Koreańczyk Min-jae Kim.

 

Przede wszystkim podziw budzi, że Napoli potrafiło tych piłkarzy ściągnąć za stosunkowo niewielkie kwoty, nieporównywalne z tymi wydanymi przez Laportę w Barcelonie. Za Kvaratskhelię De Laurentiis zapłacił Dinamu Batumi zaledwie 10 mln euro, a teraz Gruzin warty jest już około 40 mln po fantastycznej grze w Serie A i Champions League. Anguissa kosztował 15 mln euro, a Min-jae Kim 18 mln. Wypożyczeni zostali Raspadori (za 5 mln euro), Simeone (3,5 mln) i Ndombele (500 tys.). Z nimi, a bez Insigne, Mertensa, Ruiza i Koulibaly'ego, Napoli jest teraz silniejsze niż na wiosnę. Kwestia, czy będzie grało na tak wysokim poziomie do końca sezonu...

 

Czas Haalanda tylko w klubie. Lewego też?

W europejskiej piłce i Lidze Mistrzów nadszedł nie tylko czas Napoli, ale i Erlinga Haalanda. Po transferze do Manchesteru City Norweg dokonuje niebywałych rzeczy w Premier League. W pierwszych ośmiu meczach strzelił aż 14 goli, dwa razy więcej od drugiego w klasyfikacji Harry'ego Kane'a. Do tego Haaland dołożył w tym sezonie trzy trafienia w Champions League (stan przed środowym spotkaniem z Kopenhagą).

 

Haalanda i Lewandowskiego łączy to, że strzelają mnóstwo goli i odnoszą sukcesy w klubach, ale grają w słabszych reprezentacjach i nie mają większych szans na sukcesy w Euro i na mundialach. Lewandowski sporo strzela w kadrze w eliminacjach, ale zawodzi w wielkich turniejach. Haaland z Norwegią nawet nie zakwalifikował się do finałów mistrzostw świata w Katarze.

 

Póki co, wszyscy w Katalonii znów będą w najbliższych dniach podbudowywać swoje ego po porażkach z Bayernem i Interem. Barcelona gra bowiem w niedzielę w La Liga z Celtą Vigo i zapowiada się jej kolejna kanonada oraz gole "Lewego". To jednak - tak na serio - będzie tylko mało ważne preludium przed rewanżem w LM z Interem i El Clasico z Realem.

Robert Zieliński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie