Robert Zieliński: Barcelona Laporty, czyli - no, jaka piękna tragedia
Robert Lewandowski, choć przez 80 minut grał słabo w rewanżu z Interem, dwoma golami uratował się przed osobistą katastrofą. Katastrofy nie ustrzegła się natomiast Barcelona, którą tylko cud - czyli strata punktów Interu u siebie z Victorią Pilzno - może uratować przed odpadnięciem z Ligi Mistrzów już po fazie grupowej. Brak awansu będzie oznaczał sportowy i finansowy upadek projektu prezydenta Laporty i trenera Xaviego. Rozkwitają za to w LM Napoli i Piotr Zieliński.
Kabaret Moralnego Niepokoju, w pierwszych latach swoich występów, miał w repertuarze piosenkę, śpiewaną przez lidera grupy Roberta Górskiego - "Lecz jaka piękna tragedia". Przypomniała mi się, gdy rozmyślałem po meczu Barcelony z Interem o tym, jak próbuje odbudować potęgę Dumy Katalonii jej prezydent Joan Laporta.
Po remisie z Interem jest sportowa i finansowa tragedia, ale - właśnie - jak piękna. Ile było przy tym szumu medialnego, głośnych transferów, wielkich nazwisk piłkarskich gwiazd, wydanych lekką ręką setek milionów, sprytnych dźwigni finansowych, zapowiedzi, marzeń, oczekiwań milionów kibiców, porównań. Nawet dramaturgia ostatnich minut meczu z Interem jeszcze podsyciła piękno tego futbolowego i finansowego dramatu.
Lewy wybrnął rzutem na taśmę
Przez 82 minuty wyglądało na to, że mecz zakończy się katastrofą i dla Barcelony i indywidualnie dla Lewandowskiego, który do tego momentu nie potrafił strzelić goli w spotkaniu z Bayernem w Monachium i w dwumeczu z Interem (a nawet z Celtą Vigo, w którym nie miał sytuacji i dostał bardzo słabe noty). Wydawało się, że może powrócić stara przypadłość i dyskusja w kwestii tego, że Lewandowski zawodzi w ważnych meczach z silnymi rywalami i rzadko wtedy strzela gole.
W pierwszej połowie Polak zrobił jedną świetną akcję na lewym skrzydle, ale jego precyzyjnego dośrodkowania nie wykorzystał Raphinha. Poza tym Lewandowski przez ponad godzinę był mało widoczny, albo tracił piłkę. Na szczęście Robert odpowiedział na to w najlepszy w tym momencie możliwy sposób, strzelając w końcówce dwa gole i dwa razy dając nadzieję Barcelonie. Choć - niestety dla niego - i tak okazało się to spóźnione i nie dało zwycięstwa. Przynajmniej nie będzie jednak kozłem ofiarnym.
Chyba nikt nie wierzy w cud
Nie udało się - mimo dwóch goli Polaka - wygrać z Interem, bo Barcelona jest na dziś po prostu jako zespół za słaba w zderzeniu z europejską czołówką. To, co wystarcza na przeciętne kluby La Liga, czy Victorię Pilzno, to za mało na dobrze ułożone drużyny. Inter powinien środowy mecz wygrać 4:3, gdyby w końcówce jego napastnicy nie zabawili się "w Dembele", marnując 1000-procentową sytuację przez egoizm. Wówczas byłoby już po wszelkich złudzeniach, Blaugrana nie miałaby już żadnych szans na awans. Teraz też ma iluzoryczne, ale matematycznie jest to jeszcze możliwe.
Tabela jest brutalna dla Dumy Katalonii: Bayern 12 punktów, Inter 7, Barcelona 4, Victoria 0. Z punktu widzenia Lewandowskiego na pewno bolesny jest też fakt, że musi oglądać plecy swoich byłych kolegów z Monachium, bo Barca nie ma już nawet matematycznych szans na wyprzedzenie Bayernu, a wtedy zapewne powracają myśli, czy wyprowadzka z Bawarii na pewno była dobrym ruchem, zwłaszcza pod kątem sportowym.
Teraz ekipa trenera Xaviego może liczyć tylko na cud. Musi wygrać oba mecze ostatnie mecze w LM (ewentualnie wystarczy zwycięstwo i remis, gdyby Inter oba swoje spotkania przegrał) i liczyć na to, że zespół Simone Inzaghiego nie tylko przegra z Bayernem, ale też straci punkty na własnym stadionie z Victorią Pilzno, albo zremisuje oba spotkania. Scenariusze z gatunku science-fiction.
Przejdź na Polsatsport.pl