Cezary Kowalski: Polsce wreszcie coś się udało. Nie gaśmy tego entuzjazmu

Piłka nożna

Pamiętam jak w 1986 roku po słabiutkim meczu z Marokiem (0:0), na inaugurację MŚ w Meksyku, czekaliśmy na zwycięstwo nad Portugalią. Szło jak po grudzie, ale 22 minuty przed końcem prawą strona ruszył Zbigniew Boniek, Dariusz Dziekanowski pięknie wrzucił do Włodzimierza Smolarka i ten chwilę później zniknął w uściskach szczęśliwych kolegów. Fotoreporterzy musieli się usunąć, aby zrobić miejsce dla szalejących w uniesieniu Polaków. 36 lat trzeba było czekać na kolejną taką scenę na mundialu.

Najpierw Piotr Zieliński, a później Robert Lewandowski sprawili, że na moment ludzie zapomnieli o bożym świecie, że wciąż możemy wierzyć. Że nie zniweczyliśmy wszystkiego jak frajerzy w pierwszym meczu, że podnieśliśmy rękawice w drugim, a w trzecim być może nawet porażka z Argentyną nie wyrzuci nas z turnieju.

 

ZOBACZ TAKŻE: Zbigniew Boniek o meczu Polska - Arabia Saudyjska. "Jakże ważne, wymęczone punkty"

 

Owszem, udawało się już po mistrzostwach świata w Meksyku wygrywać pojedyncze mecze z USA w 2002, Kostaryką w 2006 czy Japonią w 2018, ale to już były starcia o pietruszkę. Teraz po dwóch meczach prowadzimy w grupie, nie straciliśmy gola, jesteśmy w grze. I to jest sytuacja wyjątkowa. Czy się to komuś podoba czy nie. Czy akceptujemy defensywny styl gry, czy nie możemy na to patrzeć i zżymamy się po każdym zagraniu, kiedy nasi są przy piłce.

 

Nie oszukujmy się, odbiór tej drużyny, aż do wczoraj nie był dobry. Najdelikatniej mówiąc. Liczba memów, szyderstw, drwin oscylowała wokół tego co działo się wówczas, kiedy nasza ekipa kompromitowała się na mundialu w Rosji za Adama Nawałki. Chociaż w przeciwieństwie do tamtej drużyna Czesława Michniewicza niczego przecież nie przegrała na samym starcie.

 

Większość nie wierzyła jednak w sukces i w sumie trudno się było dziwić, patrząc jak nasze gwiazdy z największych lig europejskich po prostu się miotały i nie były w stanie przeprowadzić kilku składnych akcji.

 

Doliczając do tego specyfikę współczesnych mediów, które walczą przede wszystkim o tzw. klikalność i ścigają się o to, kto mniej dołoży do pieca, mieliśmy obraz istnej katastrofy.

 

Reporterzy zafiksowani na wyłączną krytykę, którzy z różnych powodów nie godzili się na nominację akurat tego selekcjonera, wręcz kipieli ze złości. Nie wchodziła w grę choć delikatna próba wzbicia się na obiektywną ocenę. "Jest fatalnie, a będzie jeszcze gorzej". I nie ma dyskusji.

 

Naprawdę można było wręcz usłyszeć odgłosy przebierania nogami w oczekiwaniu na rychły upadek kadry w tej konfiguracji. I to był obraz przekłamany. Nie było z nami aż tak źle.

 

Z drugiej strony przecież nagle nie zniknęły wszystkie problemy. Z powodu zwycięstwa nad Arabią Saudyjską nie staliśmy się faworytami turnieju. I nie jest też wykluczone, że ten środowy mecz z Argentyną będzie dla nas pożegnaniem z turniejem.

 

Na razie jednak trzeba stwierdzić, że polskiej reprezentacji na największej piłkarskiej imprezie na świecie wreszcie coś się udało. Ludzie się autentycznie cieszą. Nie gaśmy tego na siłę. Widziałem w sobotni wieczór całe rozśpiewane pielgrzymki udające się na dodatkowe "świąteczne" zakupy do sklepów (sam zrobiłem to samo). Duch w narodzie po prostu zaczął odżywać. Byłoby pięknie, gdyby to jeszcze potrwało.

 

Bo to jest wartość nie do przecenienia. Zbudowanie jedności wokół czegoś co daje nam wszystkim frajdę, autentycznie łączy w czasach, w których już naprawdę niewiele chcemy robić razem.

 

Cezary Kowalski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie