Grzegorz Kalinowski: Bardziej czuję ulgę niż radość

Piłka nożna
Grzegorz Kalinowski: Bardziej czuję ulgę niż radość
fot. PAP
Leo Messi i Robert Lewandowski

- Rzeczą kibica jest to, żeby być naiwnym do samego końca. Żeby wierzyć, to jest sprawa niemal religijna. I zawsze sobie można wmawiać, że tak właśnie będzie, że oni wyjdą i pokażą swoje lepsze oblicze. We mnie – jako byłym komentatorze, a teraz tylko obserwatorze piłki – jest bardziej taki lęk, co będzie jak się otworzą, będą chcieli pokazać i zostaną skarceni – przekonuje pisarz, Grzegorz Kalinowski.

Grzegorz Michalewski: Po meczu z Argentyną na jednym z portali społecznościowych reżyser Andrzej Saramonowicz napisał między innymi, że „to nie są mistrzostwa świata w awansowaniu, tylko w piłce nożnej. W tym jesteśmy beznadziejni, tylko Katar grał gorzej. To wstyd grać tak beznadziejnie”. Pan udzielając odpowiedzi zgodził się z tymi słowami. Jak Pan odebrał ten wynik i nasz awans do fazy pucharowej.

 

Grzegorz Kalinowski: Ja bardziej czuję ulgę niż radość, bo jeżeli ogląda się mecz polskiej reprezentacji, to siłą rzeczy chce się, aby ta reprezentacja osiągnęła cel. To patrzenie to jest ból i ciągły lęk, że oglądamy materię, która się pruje. Że leci nitka jedna, druga, trzecia i za chwilę się wszystko spruje i będzie katastrofa. Tak było z Argentyną – to się pruło, ale na szczęście ten wynik został dowieziony do końca. Wynik, który nie daje widoków na przyszłość. Oczywiście odpadli Niemcy, nie gra już Dania i Belgia, a Włosi w ogóle na ten turniej nie dojechali. Ekwador, który nas „zbił” w Niemczech też nie wyszedł z grupy.

 

ZOBACZ TAKŻE: Piotr Zelt: Mam nadzieję, że piłkarze dadzą nam powody do radości, a nie zażenowania!

 

Ktoś powie, że tych ekip już nie ma w Katarze, a w turnieju pozostali Polacy i w przypadku wygranej z Francją od razu zapomnimy o stylu w jakim ten awans do fazy pucharowej sobie zapewniliśmy.

 

To są takie nasze wyższości na tym wyżej zaawansowanym piłkarsko światem. To też jest trochę takie oszukiwanie się, bo oczywiście cel uświęca środki. „Catenaccio” wymyślił słynny trener Herrera, potem Rehhagel doprowadził to do perfekcji w reprezentacji Grecji, zdobywając z nią mistrzostwo Europy w 2004 roku. Tylko do tego była jeszcze potrzebna gra z kontry. To jest coś przedziwnego, że można osiągnąć dobry wynik, nie będąc w stanie wyprowadzić jednej kontry, przy pomocy dwóch, trzech zawodników przeprowadzić akcji. To jest coś niewiarygodnego. Ja nie mogłem uwierzyć patrząc na Roberta Lewandowskiego, który był tym samotnym zawodnikiem - jak to mawiał Jan Ciszewski „na desancie” – i nawet on nie radził sobie w sytuacjach jeden na jeden. I to jest także to coś, co tkwi w głowach.

 

Jak Pan odniesie się do tych opinii mówiących, że nasz selekcjoner po meczu z Argentyną bardziej cieszył się z drugiego miejsca w grupie, które tym samym może mu przedłużyć kontrakt na dalszą pracę z reprezentacją, niż z samego faktu awansu do 1/8 finału.

 

To jest bardzo ludzkie, bo każdy chce utrzymać pracę o której kiedyś marzył i w której chce się spełniać. Niewątpliwie na papierze takim spełnieniem jest wyjście z grupy, więc tutaj taka ewentualna radość trenera jest w pełni uzasadniona. Nie będę tutaj hipokrytą i nie będę go za to ganił. Mnie coś innego uderzyło. To czego dowiedzieliśmy się po meczu. Widać było w końcówce, że Argentyńczycy za bardzo nie chcą nam już zrobić krzywdy. Potem wyszła ta krótka rozmowa selekcjonera Argentyny z Messim, który rzucił mu informację o tym, że nie strzelajcie im więcej bramek, bo opadną. W domyśle wiemy o co chodzi. Nie przepadamy za „Tato” Martino i nie lubimy Meksykanów, niech Ci Polacy sobie grają dalej. To takie okruszki z „pańskiego stołu”, taka jałmużna piłkarska, którą zostaliśmy obdarzeni przez Argentyńczyków. To tak najbardziej było przykre. A z drugiej strony jeżeli ktoś mówi, że to jest sprawa wyjątkowa, to nie ma racji. Ja tylko przypomnę, że w Poznaniu cały stadion kibicował kiedyś Holandii, bo Polska nie miała już szans zagrać na mistrzostwach Europy, ale fajnie byłoby, aby tam zagrała Holandia, a nie Związek Radziecki. Czy przypomnę o bardziej drastycznych sytuacjach, jak Austriacy ułożyli się z Niemcami na 0:1 w Hiszpanii czy różne takie skandynawskie „układanki” przeciwko Włochom.

 

Cel minimum na turnieju w Katarze został zrealizowany przez reprezentację Polski. Czy mecz z Francją może pokazać tę lepszą twarz naszej drużyny narodowej?

 

Rzeczą kibica jest to, żeby być naiwnym do samego końca. Żeby wierzyć, to jest sprawa niemal religijna. I zawsze sobie można wmawiać, że tak właśnie będzie, że oni wyjdą i pokażą swoje lepsze oblicze. We mnie – jako byłym komentatorze, a teraz tylko obserwatorze piłki – jest bardziej taki lęk, co będzie jak się otworzą, będą chcieli pokazać i zostaną skarceni.

 

A co według pana może się wydarzyć?

 

Wracam do meczu ze swojej młodości, do roku 1986 i mundialu w Meksyku. Dokładnie był ten sam układ. Remis z Maroko, nikła wygrana z Portugalią i „baty” z Anglią. Wyjście z grupy i fajny mecz z Brazylią. Z dzisiejszej perspektywy, to była naprawdę dobra gra. I… 0:4. Obawiam się, że tej drużyny może nie będzie stać na takie „fajne” baty. To znaczy na wysoką przegraną po której powiemy: a jednak momentami fajnie grali.

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie