Cezary Kowalski: Argentyna mistrzem świata. Bóg się pomylił, ale… naprawił swój błąd

Piłka nożna
Cezary Kowalski: Argentyna mistrzem świata. Bóg się pomylił, ale… naprawił swój błąd
fot. PAP

Jeden z setek obrazków finału w Katarze to ujęcie Messiego, który wsparty ramionami pośród kolegów, czeka na decydujący rzut karny, do którego podchodził Montiel. Leo unosi głowę ku niebiosom i wyraźnie mówi: „Vamos Diego!”. A po chwili tonie w uściskach szalejących kompanów. Poszukiwanie wsparcia u zmarłego przed dwoma laty idola mentora i trenera, który dotąd był niedościgłym pierwowzorem lidera reprezentacji „Albicelestes”, ma w sobie coś mistycznego. I odnosi się do całej ekipy Argentyny.

Ta mistyka drużyny narodowej, jak pisze Cherquis Bialo, 82-letni jeden z najbardziej znanych argentyńskich dziennikarzy zajmujących się piłka nożną, stała się symbolem solidarności i jedności, która łączy teraz trzy pokolenia Argentyńczyków. Ludzi wymagających i wreszcie dumnych. Tych, którzy byli świadkami sukcesu drużyny Cesara Menottiego w 1978 roku, Carlosa Bilardo w 1986 i teraz Lionela Scaloniego, który choć zdecydowanie odżegnuje się od porównań do argentyńskich pomników, właśnie stanął obok nich. I to na równych prawach.

 

To on bowiem wymyślił coś, co okazało się złotym środkiem prowadzącym po złoto w Katarze. Ze sztabu szkoleniowego uczynił zespół, a poszczególnym jego członkom, niedawnym piłkarskim gwizdom Pablo Aimarowi, Walterowi Samuelowi czy Roberto Ayali przydzielił ogromne kompetencje. Żaden inny zespół tak nie funkcjonował, a z tej solidarnej współpracy rodziły się decyzje taktyczne i personalne po prostu genialne.

 

ZOBACZ TAKŻE: Lionel Messi wpłynie na transfer Kyliana Mbappe?

 

Scaloni na nowo zdefiniował przywództwo w futbolu. Odszedł od takiego jednoosobowego ojcowskiego w kierunku poszukiwania konsensu zawsze poprzedzonego burzą mózgów. Jeśli ktoś zapyta, co mundial w Katarze zaprezentował w kwestii najbardziej spektakularnych nowinek, to odpowiedzią jest właśnie ta zmiana przywództwa na ławce rezerwowych. Zamiast gwiazdy z wielkim nazwiskiem w roli wodza, kompetentny sprawny sekretariat techniczno-taktyczny, który elastycznie podejmował decyzje.

 

To właśnie skromny 44-latek z miasteczka Pujato w prowincji Santa Fe i były stojący zwykle w drugim szeregu reprezentant kraju uwypuklił, albo raczej wybudził na nowo cechy drzemiące w tym zespole, które są tożsame z Argentyną. Solidarność, waleczność, niezwykła wiara, kult świętości, tradycji, ale też pozytywne cwaniactwo, agresja, przekorność, buńczuczność, balansowanie na krawędzi. Ta drużyna stała się koszulą, która jest bardzo bliska ciału. Identyfikacją z nią jest w Argentynie właściwie stuprocentowa. Każdy obywatel tego kraju może w niej odnaleźć cząstkę siebie. Śmiało stanąć obok jedenastki Scaloniego podczas odgrywania hymnu i mentalnie czuć się członkiem ekipy.

 

Obok indywidualnej jakości graczy, pomysłu trenerów i geniuszu Messiego właśnie to było najbardziej istotne. Uchwycenie czegoś, co jest najbardziej ulotne.

 

Bo w Argentynie futbol to coś więcej niż sport. Choć ta teza jest mocno wyświechtana, jednak bardzo prawdziwa. Kiedy pytają cię, kim jesteś, odpowiadasz: jestem ojcem, jestem synem, należę do tego czy innego klubu piłkarskiego. To cię definiuje jako człowieka. Budowanie tożsamości w tym kraju jest nie do pomyślenia bez jakiegoś związku z piłką nożną.

 

Jeśli piłka nożna jest religią w Argentynie, zwycięstwo na mundialu jest jej duchową apoteozą. I co ciekawe przychodzi ono w okresie narodowego dramatu, właściwie kolejnej agonii ekonomicznej i gospodarczej. Kraj ten został przecież dotknięty niemal stuprocentową inflacją i beznadziejną polityką. Wiceprezydent Cristina Fernandez de Kirchner przeżyła zamach, w którym pistolet wycelowany w jej skroń nie wystrzelił (opozycja twierdziła, że była to „ustawka”). Na początku grudnia została skazana na sześć lat więzienia za skandal korupcyjny, ale raczej nie pójdzie za kratki, bo chroni ją immunitet. Przeszło to zaskakująco bez echa, bo 6 grudnia w dniu ogłoszenia wyroku kibice siedzieli już przed telewizorami i oglądali piłkę nożną.

 

„Gorączka mundialu pozwoliła rządowi spokojnie zakończyć rok, który w przeciwnym razie powinien być wybuchowy” - analizował Andres Malamud, argentyński politolog z Uniwersytetu w Lizbonie.

 

Politycy przygotowujący się do wyborów powszechnych, które odbędą się w przyszłym roku, aż przebierają nogami, aby ogrzać się w blasku sukcesu piłkarzy. Chociaż wszelkie badania wskazują, że wpływ sukcesu sportowego na nastroje społeczne, który mógłby przełożyć się na wyniki głosowania, trwa ledwie kilka tygodni.

 

Generalnie jednak argentyńska klasa polityczna powinna uczyć się od piłkarzy. Messi błyszczał swoim talentem, ale mógł liczyć na wsparcie drużyny. Podzielona władza, w której umiarkowany prezydent i lewicowa wiceprezydent miesiącami nawet ze sobą nie rozmawiają, mogłaby to zauważyć. Podobnie jak opozycja, która zamiast prób pojednania podsycała rozłam ze szkodą dla kraju.

 

Poważna lekcja dla rządzących pochodzi również od Messiego i skromnego trenera Lionela Scaloniego. Widać zresztą wyraźnie, że w ostatnich pięciu mistrzostwach świata drużyna lepiej radziła sobie z trenerami pokornymi skoncentrowanymi na planowaniu, a nie gwiazdami, które skupiały się na sobie. Do drugiej grupy należeli: Diego Maradona (2010), Jorge Sampaoli (2018), do pierwszej Jose Pekerman (2006), Alejandro Sabella (2014) i teraz Scaloni.

 

„Rozwaga i profesjonalizm argentyńskiego trenera stanowią nieprawdopodobny kontrast z amatorstwem, z jakim zarządzana jest argentyńska gospodarka. Argentyńscy przywódcy polityczni mówią dużo, ale rezultatów brak. W przeciwieństwie do Messiego, który praktycznie się nie odzywa, ale efekty jego roboty są piorunujące - celnie podsumował „The Economist”.

 

ZOBACZ TAKŻE: Leo Messi zabrał głos po finale. "Udowodniliśmy, że jesteśmy w stanie osiągnąć to, co sobie założyliśmy"

 

Mistrzowie świata po 22 godzinach lotu z lądowaniem na tankowanie w Rzymie spodziewani są w Buenos Aires na lotnisku Ezeiza o świcie we wtorek. Przewiduje się, że zgromadzą się tam setki tysięcy Argentyńczyków. Aby ułatwić przejazd do siedziby związku i bazy reprezentacji oddalonej o sześć kilometrów od portu lotniczego, rząd sprowadził policję z całego kraju i wojsko.

 

Kumulacja obchodów z okazji zwycięstwa na mundialu, przejazd ulicami Buenos do Casa Rosada (pałac prezydencki) i Plaza de Mayo nastąpi we wtorek około godziny 10.30 (wielu graczy musi błyskawicznie wrócić do Europy, aby dołączyć do swoich klubów, które są w trakcie sezonu). To w dużej mierze sami zawodnicy mają podjąć decyzję o formule świętowania i programie „zajęć”, ale jak donoszą lokalne media, wolą oni kontakt ze zwykłymi obywatelami niż oficjelami i politykami.


W partii rządzącej zaznaczają, że nie zamierzają wykorzystywać politycznie triumfu kadry narodowej, ale jednocześnie nie wyobrażają sobie, aby nie doszło do spotkania głowy państwa Alberto Fernandeza z Leo Messim i spółką. I dopiero po nim bohaterowie kraju wyjdą na balkon, aby unieść w górę Puchar Świata i pośpiewać z obywatelami. Dokładnie tak jak w 1986 roku zrobił Diego Armando Maradona.

 

Oczekuje się, że wtorek zostanie ogłoszony dniem wolnym od pracy.

 

Wspomniany wyżej reporter i publicysta Cherquis Bialo cztery lata temu, gdy Messi, choć na to zasługiwał, znów nie dorównał Maradonie i nie wygrał mundialu, dał mocny tytuł: „Bóg się pomylił”. Zaraz po ostatnim gwizdku sędziego Marciniaka w Katarze do tamtego zdania dopisał: „ale naprawił swój błąd”.

 

Viva Argentina!

Cezary Kowalski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie