PZPN wcisnął selekcjonerowi ucho prezesa? Marek Koźmiński: Nie byłem traktowany jak szpieg

Piłka nożna
PZPN wcisnął selekcjonerowi ucho prezesa? Marek Koźmiński: Nie byłem traktowany jak szpieg
fot. Cyfrasport
Marek Koźmiński

Zarząd PZPN delegował do reprezentacji Polski, w roli łącznika, Radosława Michalskiego. W środowisku nazywa się go już uchem prezesa. Wcześniej, za kadencji Zbigniewa Bońka, taką rolę w kadrze pełnił Marek Koźmiński. - Siłą rzeczy pewna bariera istnieje - przecież to pracodawca przychodzi i kontroluje, przygląda się, choć starałem się to robić w sposób bardzo delikatny. Na pewno nie byłem traktowany jak "szpion" - powiedział w rozmowie z Polsatsport.pl Marek Koźmiński, były wiceprezes PZPN.

Michał Białoński: Jak pan ocenia początki pracy Fernando Santosa w roli selekcjonera reprezentacji Polski? Nastąpił mały zgrzyt – PZPN zapowiadał dwóch polskich asystentów w sztabie, a nie udało się do tej roli namówić Łukasza Piszczka, z kolei Tomasz Kaczmarek nie odpowiadał Santosowi, który ma w ekipie trenera o identycznym profilu. Pan mocno akcentował, że Zbigniew Boniek popełnił błąd, gdyż nie dołączył do sztabu Paulo Sousy żadnego polskiego asystenta.


Marek Koźmiński: Swą odpowiedź muszę podzielić na dwie części. Po naszych doświadczeniach z Paulo Sousą, czy dużo wcześniej z Leo Beenhakkerem, jestem absolutnie przekonany, że polscy asystenci są niezbędni w sztabie, by kontakt był bieżący, płynny, normalny, naturalny.


U Paulo Sousy bez polskich asystentów wszystko działało sprawnie, dopóki Portugalczyk miał w federacji interlokutorów, z którymi mógł swobodnie porozmawiać. Później to się wszystko załamało i nastąpił fatalny w jego wykonaniu koniec, gdy nam podziękował za tę współpracę. Zostawmy ten wątek na boku. Natomiast ewidentnie było widać i czuć potrzebę rozmowy bez tłumaczy.


Skoro został wybrany Fernando Santos, którego uważam za dobry wybór, z racji jego CV, doświadczenia, to po pierwsze, chciałbym coś z tego doświadczenia "kupić" i wprowadzić w Polskę. Za to przecież również płacę selekcjonerowi. Do tego potrzeba jednego, dwóch, a może i trzech polskich współpracowników trenera Santosa.


A po drugie?

 

Skoro mamy trenera, który mówi biegle po portugalsku, którym nikt w zarządzie PZPN nie włada, to uważam, że powinno się zatrudnić kogoś, kto umożliwi codzienny kontakt z trenerem w tym języku. Drugim językiem trenera Santosa jest angielski, ale nim tak dobrze nie włada. Tymczasem wiadomo, że czasem ważne jest też przekazywanie emocji.

 

To, co mnie zastanawia i smuci, PZPN, dokonując wyboru selekcjonera, nie przygotował sobie całego sztabu. Nie uzgodnił tego z Fernando Santosem. Przecież można było wysunąć kandydaturę Łuksza Piszczka dopiero po wysondowaniu, czy on tym jest zainteresowany. Podobnie jak wcześniej można było omówić kandydaturę Tomasza Kaczmarka z trenerem Santosem. Pamiętajmy, że wybór selekcjonera nie był dokonany na kolanie, w dwie-trzy minuty, tylko kreował się przez półtora miesiąca.

 

Teraz jesteśmy widzami lekkiej przepychanki. Raz się próbuje jednego trenera wsadzić do sztabu, ale Fernando Santos go odrzuca, za chwilę próbuje się wstawić asystenta, którego selekcjoner akceptuje, ale ów asystent sam nie chce. Na końcu pojawia się nazwisko Grzegorza Mielcarskiego, który jest dla mnie naturalnym i dobrym kandydatem do tej układanki personalnej, ale to nie jest asystent, to nie jest trener. To jest bardziej menadżer, osoba, która w tym rozdaniu będzie się kłóciła z decyzją prezesa Kuleszy o dołączeniu do reprezentacji, w roli łącznika z zarządem, Radosława Michalskiego. Rola ewentualnego nowego menedżera będzie się też kłóciła z obowiązkami, jakie sprawuje Jakub Kwiatkowski.


Jeżeli na najwyższych szczeblach PZPN-u nie ma takich zdolności językowych, aby pójść z selekcjonerem na kolację, porozmawiać w cztery oczy, bez udziału tłumacza czy sekretarza generalnego, to ja sobie nie wyobrażam, aby prezes nie miał w środku swojego człowieka. I myślę, że ze znalezieniem go będzie trudno. Tym bardziej, że jesteśmy świadkami finiszu w kompletowaniu sztabu. Przecież za miesiąc czeka nas mecz z Czechami, a przed nim są powołania, trzeba wszystko przygotować.

 

Czego należy się spodziewać?

 

Najprawdopodobniej skończy się tak, że nie będzie żadnego nowego asystenta Polaka, a będzie Grzesiek Mielcarski, który chyba nie jest pierwszym wyborem prezesa Kuleszy. Być może nawet prezes go nie chce, ale bardzo go chce trener i absolutnie to trzeba zrozumieć. Puentując, nie dogadaliśmy tematu wcześniej.

 

Wspominał pan Radosława Michalskiego, który będzie łącznikiem między kadrą a zarządem. Poprzednio, choćby za Adama Nawałki, pan pełni taką rolę. Czy miał pan poczucie ze strony sztabu, że jest persona non grata? Portugalczycy ze sztabu Santosa tak mogą traktować Michalskiego, choć prezes Kulesza zapewnia, że selekcjoner zaakceptował wysłannika zarządu PZPN-u.

 

Przede wszystkim moja sytuacja była diametralnie inna. Adama Nawałkę znam 30 lat, Jurka Brzęczka – 35 lat, jest osobą, z którą się przez wiele lat wręcz wychowywałem. Natomiast z Paulo Sousą miałem kontakt językowy bardzo dobry, zresztą on sam szukał tego kontaktu. W związku z tym moja pozycja była trochę bardziej naturalna. Natomiast oczywiste jest, że każdy trener miał swoje sekrety, ale na pewno przez żadnego z nich nie byłem traktowany jak "szpion" prezesa.


Siłą rzeczy pewna bariera istnieje – przecież to pracodawca przychodzi i kontroluje, przygląda się, choć starałem się to robić w sposób bardzo delikatny. Ktoś powiedział, że wchodziłem do „dziadka” podczas treningu. To prawda, ale działo się to tylko na początku mej misji, za czasów Adama Nawałki i to tylko wtedy, gdy brakowało piłkarza do skompletowania "dziadka", żeby ich liczba była parzysta.


To są sprawy delikatne. W roli tego łącznika nie można być frontmanem, tylko osobą, która stoi z boku i wręcz się usuwa w cień.

 

Jak sobie poradzi Radosław Michalski?

 

Będzie mu trudniej. Z prostej przyczyny - nie łączą go żadne relacje z Fernando Santosem, ani żadne historyczne możliwości z nim kontaktu, no i najważniejsze - nie łączy go również język. Jeżeli skończy się tak, że Grzegorz Mielcarski będzie dyrektorem, kierownikiem, kimkolwiek miałby nie być, ale nie będzie asystentem, tylko będzie sprawował funkcję techniczną, to rola Radka Michalskiego będzie kompletnie zmarginalizowana.


Ja myślę, że tak się skończy, dlatego, że widać po medialnych przekazach, że trener Santos absolutnie chce Grześka Mielcarskiego i zaczyna w tym kierunku naciskać, co uważam za normalne. Dlatego podkreślam - te wszystkie ustalenia powinny nastąpić jeszcze przed wyborem selekcjonera, a nie po jego ogłoszeniu, gdy pozycja trenera wzrasta.


Faktycznie tę przepychankę widać. Radosław Michalski ogłosił publicznie, że Grzegorza Mielcarskiego nie będzie, bo PZPN się z nim nie porozumiał, po czym prezes Kulesza stwierdził, że on z nim jeszcze nie rozmawiał.

 

Niestety tak, trwa przeciąganie liny. Michalski i Mielcarski to dwóch moich kolegów, więc sytuacja jest dosyć niezręczna. Myślę, że Radek nie powiedział tego sam od siebie, nie wymyślił tego. To był raczej przekaz wewnątrz związkowy, na bezpośredniej linii z prezesem, po czym puścił w eter swoimi ustami myśl kogoś innego, czytaj: prezesa.

 

Znam bardzo dobrze Radka i wiem, że on nie jest kreatorem rzeczywistości, tym bardziej, że te słowa wybrzmiały bardzo mocno. A jeżeli się okaże, że w reprezentacji Polski będzie pracował w roli dyrektora czy kierownika Grzegorz Mielcarski, czego PZPN-owi życzę, bo to będzie dobry ruch, to ta sytuacja na pewno będzie ważyła na wzajemnych relacjach Grzegorza z Radkiem.

Michał Białoński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl
ZOBACZ TAKŻE WIDEO: Walia - Finlandia. Skrót meczu

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie