Marek Magiera: Z ziemi włoskiej do Polski...

Siatkówka
Marek Magiera: Z ziemi włoskiej do Polski...
fot. Cyfrasport
Łukasz Kaczmarek i Aleksander Śliwka

O tym, że Klub Sportowy Jastrzębski Węgiel zamelduje się w półfinale Ligi Mistrzów było wiadomo w zasadzie już po pierwszym meczu z VfB Friedrieschafen wygranym w Niemczech 3:0. Bardziej drżeliśmy o Grupę Azoty Zaksę Kędzierzyn Koźle, która pierwszy mecz u siebie wprawdzie wygrała z Trentino Volley, ale "tylko" 3:2.

Jastrzębianie szybko przypieczętowali swój awans w rewanżowym spotkaniu. Pewnie i gładko wygrali dwa pierwsze sety i mieli możliwość w spokoju obserwowania tego wszystkiego, co działo się w drugiej parze z tej strony drabinki. A działo się sporo i w sumie skończyło się mimo wszystko niespodzianką, bo chyba w takich kategoriach powinniśmy traktować wyrzucenie z rozgrywek Lube Cucine przez Halkbank Ankara.

 

ZOBACZ TAKŻE: Czołowy siatkarz Jastrzębskiego Węgla podjął decyzję! Wiadomo, gdzie zagra w przyszłym sezonie

 

A Zaksiarze jak to Zaksiakarze zafiksowani na wygrywanie ważnych spotkań pojechali do Trento z dużą pewnością siebie, która teoretycznie powinna maleć z każdą kolejną akcją rewanżowego spotkania, ale widzieliśmy, co się działo. Przegrany wyraźnie pierwszy set, w drugim 15:20 i... zaczęło się. Łukasz Kaczmarek przestał się mylić, swoje dołożył Bartosz Bednorz, Aleksander Śliwka pilnował, aby na boisko nie dostała się jakaś kompletnie niepotrzebna zła energia. Losy seta i meczu szybko udało się odwrócić i choć do ostatecznego rozstrzygnięcia potrzebny był "złoty set", to tylko utwierdził on wszystkich w przekonaniu, że na ekipę z Kędzierzyna Koźla nie ma mocnych.

 

Teraz na Zaksę czeka Perugia i pewnie u wielu ludzi powoduje to jakiś niepokój, ale tutaj szybko sobie trzeba uświadomić, że w ostatnich latach na każdej arenie, to Zaksa ugrała więcej, niż rywal, który na pewno może straszyć nazwą i ogromnymi aspiracjami, ale już o całej reszcie decydować będzie boisko.

 

W tym miejscu pozwolę sobie nieco wybiec w przyszłość, może nawet na tę chwilę niepotrzebnie, ale co tam. Marzy mi się i pewnie wszystkim polskim kibicom, aby w tym roku w finale Ligi Mistrzów zagrały dwa polskie kluby i to jest oczywiście możliwe. Finał zaplanowany został 20 maja w Turynie i pewnie lokalizacji finału na razie nikt nie bierze pod uwagę, ale jednak w przypadku sytuacji, gdyby dwie polskie drużyny w tym finale się znalazły, to może warto podjąć kroki, aby włodarzy CEV do tego przekonać i przenieść go - jak w refrenie naszego hymnu - z ziemi włoskiej do Polski.

 

Siatkówka to nie piłka nożna, gdzie pewnie za swoimi klubami do Włoch ruszyły by dziesiątki tysięcy kibiców, ale u nas - na siatkówce - ilu kibiców z Jastrzębia i Kędzierzyna mogłoby się tam wybrać? Po stu? Może dwustu. Pewnie nie więcej. A do takich Gliwic, gdzie jest z obu miejsc po równo, mniej więcej po 50 kilometrów dotarliby pewnie wszyscy, którzy by tylko chcieli.

 

To samo może dotyczyć finału Ligi Mistrzyń. Po tym, co Fenerbahce zrobiło w pierwszym meczu z Imoco Volley Conegliano istnieje duże prawdopodobieństwo, że w finale rozgrywek spotkają się dwa tureckie kluby, a tureccy kibice siatkarscy - jak pokazuje doświadczenie - raczej niechętnie podróżują po Europie za swoimi drużynami, natomiast z przyjemnością wypełniają trybuny w swoich miastach. A że VakifBank, Eczaczibasi i Fenerbahce grają w Stambule, to wydaje się, że to miasto idealnie spełniałoby wymogi miasta gospodarza żeńskiego finału i gwarantowało stuprocentową frekwencję o którą będzie trudno w Turynie, jeśli zabraknie tam włoskich drużyn.

 

Oczywiście nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu i trzeba poczekać na boiskowe rozstrzygnięcia, ale na wszelki wypadek można zacząć jakieś małe podchody pod CEV, które w różnych sytuacjach bywało dość mocno elastyczne.

Marek Magiera/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie