Prima aprilis w sporcie. Papierosy zamiast treningu, walkower za amfetaminę i sensacyjne transfery

Inne
Prima aprilis w sporcie. Papierosy zamiast treningu, walkower za amfetaminę i sensacyjne transfery
Jakie były popularne żarty primaaprilisowe w sporcie w drugiej połowie XX wieku?

Prima aprilis to dzień żartów. Jego tradycje sięgają zamierzchłej przeszłości i dotykają różnych dziedzin życia, również sportu. Jakie były popularne sportowe żarty primaaprilisowe w drugiej połowie XX wieku? Sprawdź, jak wkręcano kibiców kilkadziesiąt lat temu.

Prima aprilis w sporcie zwykle kręcił się wokół kilku wątków. Najważniejszym były sensacyjne transfery i w tej materii niewiele zmieniło się na przestrzeni lat. Innym modnym pomysłem było np. wkręcanie kibiców, że w ich mieście 1 kwietnia odbędzie się nieplanowana wcześniej impreza z udziałem gwiazd światowego sportu. Były też żarty bardziej oryginalne...

 

Papierosy zamiast treningu (Życie Warszawy, 1975)

 

"Papieros zastępuje... trening wysokogórski" (Życie Warszawy, 1975) to jeden z oryginalniejszych pomysłów primaaprilisowego żartu z tamtych czasów. Gazeta poinformowała, że słynny profesor z Berlina Zachodniego przeprowadził badania dotyczące wpływu palenia papierosów na wyniki sportowe. "Zawarty w dymie tytoniowym tlenek węgla bardzo aktywnie łączy się z hemoglobiną krwi, przeszkadzając w dostarczaniu tlenu do tkanek. W ten sposób palacz przenosi się sztucznie na wysokość 2–3 tysiące metrów nad poziom morza. Rodzi się zatem pytanie: czy racjonalnie dawkowany dym tytoniowy nie zastąpiłby sportowcom, przynajmniej częściowo, treningu wysokogórskiego?" – przekonywał ów słynny badacz.

 

Tekst uzupełniono efektownym zdjęciem z podpisem "Po ćwiczeniach piłkarskich Kazimierz Deyna uzupełnia kondycję papierosem."

 

 

Dzień później wyjaśniono, że papierosy jednak szkodzą wszystkim sportowcom, a zdjęcie przedstawiające kapitana reprezentacji Polski zaciągającego się "Carmenem" było fotomontażem.

 

Johan Cruyff w Legii Warszawa (Przegląd Sportowy, 1975)

 

W czasach PRL w naszej lidze występowali wyłącznie polscy piłkarze. Być może dlatego z żartów primaaprilisowych z tamtego okresu bije tęsknota za gwiazdami światowego formatu w polskich klubach.

 

Temu, kto wymyślił żart z transferem Johana Cruyffa z Barcelony do Legii Warszawa (Przegląd Sportowy, 1975), nie można odmówić fantazji – Holender był wówczas najlepszym piłkarzem świata. Na okładce PS stoi na "stopniach samolotu PLL LOT na Okęciu".

 

Skończył mi się kontrakt z Barceloną i spośród wielu propozycji postanowiłem wybrać ofertę CWKS Legia – poinformował dziennikarzy.

 

 

 

To ogromna przyjemność móc zagrać u boku takich piłkarzy jak Deyna, Dąbrowski, Ćmikiewicz, Mowlik, Białas, czy Cypka... Mogę powiedzieć, że warunki stwarzane mi przez Legię w poważnym stopniu wpłynęły na moją decyzję przyjazdu tutaj wraz z żoną i dziećmi – dodał.

 

Żart niezły, ale chyba mało kto dał się wówczas na niego nabrać... Polskiego klubu nie było stać na gwiazdę takiego formatu, a poza tym nie były to jeszcze czasy, gdy drużyny znad Wisły szukały wzmocnień w innych krajach. Cruyff nie był jednak jedyną zagraniczną gwiazdą łączoną 1 kwietnia z polskimi klubami.

 

Legendarny jugosłowiański bramkarz Vladimir Beara miał trafić do Wisły (Echo Krakowa, 1958), a "100 000 dinarów wpłynęło na konto Crvenej Zvezdy". Gazeta zaprezentowała nawet "zdjęcie z treningu". Pierwszy zdobywca "Złotej Piłki" Stanley Matthews miał dla odmiany zasilić Cracovię (Echo Krakowa, 1965). Austriacki gwiazdor Hans Krankl miał natomiast przejść do Górnika Zabrze (Piłka Nożna, 1981).

 

Z Widzewem Łódź łączony był Oleg Błochin (Dziennik Łódzki, 1986). Zdobywca "Złotej Piłki" miał trafić do polskiego klubu z Dynamo Kijów na mocy specjalnego porozumienia, dopuszczającego transfery między krajami socjalistycznymi. Trzy lata później na treningu krakowskiej Wisły widziany był natomiast Oleg Protasow, kolejna gwiazda klubu z Kijowa (Tempo, 1989). On z kolei przeniósł się do ekstraklasy z powodu porozumienia klubów pionu gwardyjskiego. Piłkarz miał wyznać, że otrzymał warunki finansowe nie gorsze, niż w poprzednim klubie, a także trzypokojowe mieszkanie i Poloneza 1.6 SLE do dyspozycji. Te żarty nieco wyprzedziły rzeczywistość, bo po 1989 roku polskie kluby zasiliło wielu piłkarzy zza wschodniej granicy, choć raczej nie tej klasy co Błochin i Protasow.

 

Dariusz Dziekanowski w Juventusie (Express Wieczorny, 1987)

 

W prasie nie brakowało również sensacyjnych informacji dotyczących transferów polskich piłkarzy do słynnych klubów. "Dariusz Dziekanowski od lipca w Juventusie. Najwyższy transfer w historii polskiej piłki" (Express Wieczorny, 1987) to jedna z nich. Jak zdradził specjalny wysłannik klubu z Turynu, transfer czołowego wówczas polskiego piłkarza miał obracać się wokół kwoty, jaką AC Milan wydał za Ruuda Gullita.

 

 

 

Dzień później informację zdementowano, choć akurat ten żart nie był aż tak bardzo nieprawdopodobny. W tamtym czasie poważnie zainteresowane współpracą z Dziekanowskim były przynajmniej dwa włoskie kluby – Inter Mediolan i Pescara. Ostatecznie trafił on jednak w 1989 roku do szkockiego Celtiku.

 

Podobnych informacji było więcej. Zbigniew Boniek, zamiast do Juventusu, miał trafić do Santos FC, a za transferem stał legendarny Pele. Obrońca Widzewa Władysław Żmuda miał natomiast zagrać w River Plate (Dziennik Łódzki, 1982). Rok później do Bońka grającego już w Juventusie mieli dołączyć Józef Młynarczyk i Włodzimierz Smolarek.

 

Zbigniew Boniek wraca do Widzewa (Dziennik Łódzki, 1985)

 

Gdy polscy piłkarze coraz częściej wyjeżdżali do klubów zagranicznych, w prasie zaczęły pojawiać się informacje o sensacyjnych powrotach. "Nie Roma i nie Real... Boniek wraca do Widzewa" (Dziennik Łódzki, 1985) jest jedną z nich. Zbigniew Boniek po przygodzie w Juventusie, zrezygnował z propozycji kilku słynnych klubów i postanowił wrócić do Łodzi, gdzie czekała na niego koszulka z numerem "9". Dwa lata wcześniej prasa przekonywała, że Boniek nie będzie mógł zagrać w półfinałowych meczach Pucharu Mistrzów Juventus – Widzew. Miało to być spowodowane klauzulą w kontrakcie czołowego polskiego piłkarza (Przegląd Sportowy, 1983).

 

Powroty do swoich dawnych klubów "planowali" też inni piłkarze. Janusz Kowalik, który robił karierę w Holandii, rozmawiał z Kazimierzem Górskim o grze w reprezentacji na MŚ i powrocie do Cracovii (Gazeta Krakowska, 1974). Kazimierz Deyna chciał zrezygnować z gry w Manchester City i wrócić do ŁKS, w barwach którego zaliczył ligowy debiut (Dziennik Popularny, 1979). Zdzisław Kapka znów chciał zagrać w Wiśle Kraków (Echo Krakowa, 1985), co stało się faktem dwa lata później. Towarzyski mecz z Belgią miał się natomiast stać okazją do powrotu do kadry dla wszystkich zawodników z pierwszej jedenastki MŚ 1974 (Trybuna Robotnicza, 1980). Polacy chcieli w ten sposób pobić rekord najstarszej reprezentacji w historii.

 

Włodzimierz Lubański w czasach największej popularności wielokrotnie zmieniał kluby 1 kwietnia. Miał dołączyć np. do drużyny Startu Łódź wraz ze Stanisławem Oślizło i Erwinem Wilczkiem (Dziennik Łódzki, 1969). "Istotną trudność nastręcza jednak problem, kogo piłkarze z Zabrza mają zastąpić w Starcie. Przeważa opinia, że na razie Lubański, Oślizło i Wilczek stanowić powinni rezerwę pierwszej drużyny" – pisała prasa. W tej samej gazecie sześć lat później Lubański kończył karierę, by poświęcić się pracy trenerskiej. Najwięcej emocji wzbudzały jednak żarty dotyczące transferu słynnego piłkarza z Górnika do Legii. Do legendy przeszło zdjęcie, które w szatni stołecznej drużyny zrobił Eugeniusz Warmiński. Lubański i Robert Gadocha odbierają na nim koszulki Legii.

 

Michel Platini w redakcji (Sztandar Młodych, 1986)

 

Kolejna grupa dowcipów polegała na zapraszaniu kibiców na zmyślone imprezy lub wydarzenia. Dziwnym zbiegiem okoliczności jakaś gwiazda sportu pojawiła się w okolicy akurat 1 kwietnia, co było dla fanów okazją do spotkania z idolem i wzbogacenia kolekcji autografów. Tak było również w przypadku jednego z najlepszych piłkarzy świata lat osiemdziesiątych – Michela Platiniego (Sztandar Młodych, 1986). Na okładce zaprezentowano zdjęcie podobnego do Francuza pracownika gazety i zaproszono czytelników na spotkanie. Podobno kilku fanów futbolu nabrało się na ten żart i stawiło się w budynku redakcji.

 

 

 

Spotkanie z idolem to jeszcze nic, w porównaniu z nieplanowanym wcześniej wielkim meczem, który niespodziewanie wypadł w pierwszy dzień kwietnia.

 

Awaria norweskiego statku "Meteor" sprawiła, że musiał on zawinąć do portu w Gdyni. W jaki dzień? Wiadomo... (Dziennik Bałtycki, 1959). Przez przypadek na pokładzie znajdowała się cała reprezentacja Brazylii – ówcześni mistrzowie świata. Pele, Garrincha i ich koledzy nie chcieli nudzić się w czasie naprawy, pojawiła się więc okazja do rozegrania spotkania towarzyskiego. Gdy trener Canarinhos dowiedział się, że niedaleko ma swój stadion słynąca w całym świecie z kapitalnej defensywy Lechia Gdańsk, również zapalił się do tego pomysłu...

 

 

 

Podobnych wydarzeń było więcej. Mecz Wisły z Barceloną (Gazeta Krakowska, 1960), faktycznie rozegrano pod Wawelem, ale ponad 40 lat później. Miłośnicy innych dyscyplin również mogli się nabrać, jak nie na występy legendarnego lekkoatlety Emila Zatopka (Echo Krakowskie, 1955), to na nieplanowany wcześniej mecz z hokeistami radzieckimi czy występy gwiazd światowego żużla.

 

Walkower za amfetaminę (Gazeta Krakowska, 1971)

 

Na wiele lat przed tym, jak kibice zaapelowali o powtórzenie karnego Jakuba Błaszczykowskiego, "powtarzano" już m.in. mecze Walia – Polska (Gazeta Krakowska, 1973) i Malmö FF – Wisła Kraków (Gazeta Południowa, 1979). W obu przypadkach przegrane przez Polaków, w obu powodem miała być gra nieuprawnionych zawodników.

 

W meczu Górnik Zabrze – Manchester City nie było mowy o powtórce (Gazeta Krakowska, 1971). "Komisja lekarska UEFA stwierdziła, że piłkarze angielscy używali środka dopingującego – amfetaminy. Tak więc mecz zweryfikowano na 3:0 dla Górnika, który tym samym zakwalifikował się do półfinału PZP." Ten żart wywołał prawdziwą burzę. Dementując informację, gazeta przyznała, że było kilkaset telefonów kibiców do redakcji w tej sprawie.

 

Proroczy żart z selekcjonera (Przegląd Sportowy, 1996)

 

Zdarzały się również żarty prorocze. Tak było w przypadku sensacyjnej informacji "Stachurski odchodzi" (Przegląd Sportowy, 1996). Władysław Stachurski był selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski zaledwie od kilku miesięcy. Nie zaliczył udanego startu (pamiętne 0:5 z Japonią), ale miał za sobą dopiero kilka spotkań towarzyskich.

 

Postanowiłem zrezygnować z funkcji selekcjonera. Uważam, że lepiej wcześniej, niż za późno. Nie chcę, żeby płakano nad rozlanym mlekiem – miał powiedzieć, dzwoniąc do redakcji "minutę po północy" 1 kwietnia.

 

Dzień później wiadomość zdementowano, a Stachurski stwierdził, że nie ma z tego powodu pretensji do dziennikarzy i odebrał to jako żart. Minął miesiąc i po rozegraniu zaledwie czterech spotkań w roli selekcjonera, 7 maja Stachurski nieoczekiwanie... złożył rezygnację. Zastąpił go Antoni Piechniczek.

 

Żartów dotyczących selekcjonerów bądź kandydatów na to stanowisko było oczywiście więcej. "Franz Beckenbauer lub Johan Cruyff selekcjonerem reprezentacji Polski" to jeden z primaaprilisowych tytułów (Trybuna Śląska, 1995). Czołowe postacie polskiego biznesu, kierując się dobrem drużyny narodowej, postanowiły ratować ją, zatrudniając piłkarską legendę w roli selekcjonera. Kandydatów było dwóch – Beckenbauer i Cruyff. Pieniądze nie grały roli, bo rekiny polskiego biznesu zgodziły się nawet na prywatny odrzutowiec dla "Kaisera". Gazeta podała nazwiska członków sztabu szkoleniowego, w skład którego miało wejść trzech bezrobotnych wówczas polskich trenerów.

 

Barka Gdynia, czyli fuzja Bałtyku i Arki (Dziennik Bałtycki, 1995)

 

1 kwietnia powstał nowy klub – Barka Gdynia (Dziennik Bałtycki, 1995). Była to fuzja dwóch gdyńskich klubów grających wówczas w drugiej lidze – Bałtyku i Arki. W herbie znalazła się mewa ze śledziem w dziobie. Na podobny pomysł wpadli wiele lat wcześniej w Radomiu (Życie Radomskie, 1970). Połączenie Broni i Radomiaka miało doprowadzić do stworzenia silnej drużyny piłkarskiej, która zaatakuje krajową czołówkę. Takie samo rozwiązanie miało być zastosowane w radomskiej siatkówce.

 

Modne było kreowanie reform w rozgrywkach ligowych. Powiększenie lig uspokajało na jeden dzień kibiców drużyn walczących o utrzymanie. Innym razem ogłoszono piłkarską rewolucję. Wprowadzono system "trzech podań" – piłka mogła w trakcie akcji trzykrotnie zmienić właściciela, a trzeci zawodnik musiał oddać strzał na bramkę (Sport, 1949).

 

Spektakularne zmiany następowały nie tylko w klubach, ale również w życiu sportowców. Legendarny zawodnik Wisły Kraków Mieczysław Gracz postanowił zostać dyrygentem Filharmonii Krakowskiej (Echo Krakowskie, 1949). Na potwierdzenie, gazeta zaprezentowała zdjęcie piłkarza we fraku. Jan Tomaszewski postanowił porzucić karierę bramkarza reprezentacji Polski i został żużlowcem (Dziennik Popularny, 1977). "Na ostatnich treningach na czarnym torze Orła Tomaszewski wygrał nawet pojedynki z czołowymi żużlowcami Gwardii". Żarty nie ominęły nawet największej polskiej lekkoatletki – Irena Szewińska została szefową MKOl, co miało doprowadzić do organizacji igrzysk olimpijskich w Zakopanem (Trybuna Śląska, 1999).

 

Niespotykany talent (Sport, 1949) 

Jeśli chodzi o gwiazdy, modne było też ich kreowanie. Nie raz w pierwszy dzień kwietnia objawiła się na łamach prasy nowa gwiazda polskiego sportu. Legendarny trener Feliks Stamm podczas zgrupowania w Szklarskiej Porębie znalazł niespotykany w dziejach polskiego boksu talent (Sport, 1949). Chłopiec z gór nazywał się Silirpa i miał błysnąć już podczas najbliższych mistrzostw Europy. Część kibiców domyśliła się o co chodzi, czytając to nazwisko wspak... Objawieniem polskiej lekkoatletyki miała zostać Marianna Gwóźdź, która po zaledwie kilku startach była blisko pobicia rekordu Polski na 100 metrów (Echo Krakowa, 1961). Do ilustracji tego artykułu wykorzystano zdjęcie słynnej francuskiej aktorki Brigitte Bardot.

 

Kreowano nie tylko gwiazdy. W Prima aprilis jak grzyby po deszczu rosły w całym kraju nowe obiekty sportowe lub modernizowano stare. W Warszawie miała zostać zbudowana hala na 20 000 miejsc, przeznaczona na rozgrywanie zawodów w kilku dyscyplinach (Przegląd Sportowy, 1948). "Roboty na Polu Mokotowskim rozpoczęte" – pisał "PS". Jak wiemy, tak duży obiekt nie powstał w stolicy do dziś...

Robert Murawski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie