Łowca bramek u Papszuna by nie zagrał, czyli dlaczego Raków będzie mistrzem?

Piłka nożna
Łowca bramek u Papszuna by nie zagrał, czyli dlaczego Raków będzie mistrzem?
fot. PAP
Marek Papszun prowadzi Raków Częstochowa do mistrzostwa kraju.

Raków Częstochowa znów odjechał Legii Warszawa. Na sześć kolejek przed końcem rozgrywek Ekstraklasy ma osiem punktów przewagi nad wiceliderem oraz lepszy bilans w bezpośrednich starciach. Nie czarujmy się. Jesteśmy świadkami historycznego, pierwszego mistrzowskiego sezonu drużyny z Częstochowy.

Dlaczego Raków jest najlepszy w Polsce? Po pierwsze - osobowość Papszuna

 

Nie ma drugiego takiego trenera w Polsce, który miałby aż tak dużą władzę w klubie i sprawowałby ją aż tyle lat (Marek Papszun został zatrudniony w kwietniu 2016 roku, kiedy drużyna była w drugiej lidze, czyli na trzecim poziome rozgrywkowym). Nie jest żadną tajemnicą, że szkoleniowiec uchodzi za zamordystę. Sam pracuje w klubie od rana do wieczora, wyciska zawodników i współpracowników jak cytryny. Wielu twierdzi, że intensywność jest tak wysoka, że na dłuższą metę nie do wytrzymania. Sam dobiera współpracowników tak, aby zyskiwać przy nich i czegoś się uczyć. A jak już się nie za bardzo da, wymienia ich na nowych.

 

Nie ma żadnych sentymentów, bo zdaje sobie sprawę, że zawodnicy też by nie mieli wobec niego, gdyby - podobnie jak w większości klubów ESA - władze liczyły się z nimi bardziej niż z trenerami - w myśl zasady, że łatwiej w momencie kryzysu wymienić trenera niż zawodników. Papszun nie bierze jeńców. W Częstochowie wszyscy są przekonani, że nawet po ewentualnym dublecie w tym sezonie (mistrzostwo i Puchar są w zasięgu ręki) trenerowi nie drgnie powieka, jeśli będzie musiał skreślić tych, którzy na sukces zapracowali. Tu nie ma głaskania i spijania sobie z dziubków. Nawet zawodnika, który leczy się po ciężkiej kontuzji, potrafi „pocieszyć”: - Spiesz się, bo mam już nowych na twoje miejsce.

 

Rozmawiałem z kilkoma jego byłymi graczami, którzy go nie znosili, ale niezależnie podkreślali, że z nikim lepszym w Polsce nie pracowali.

 

Po drugie - pomysł Papszuna

 

To trener, który jeszcze w drugiej lidze wymyślił sobie, jak ma grać jego Raków. Ustalił pewne ramy (najmniejsze znaczenie ma tu akurat ustawienie 1-3-5-2, choć tego systemu można się od Rakowa uczyć), w które wpisuje kolejnych zawodników i ma mniej więcej po dwóch o podobnej charakterystyce na każdą pozycję. Gdyby nie obecność Iviego Lopeza czy Marcina Cebuli, moglibyśmy powiedzieć, że nie ma miejsca dla wirtuozów pełnych kreatywności, ale jedno czy dwa miejsca dla takich jednak się znajdują. Na pewno nie jest jednak tak, że słabsza dyspozycja czy też nieobecność jednego z nich powoduje zrujnowanie systemu. Raków na niedostatki w składzie reaguje właściwie bezboleśnie. Szybko odnajduje się w nowej rzeczywistości. W przeciwieństwie do Legii choćby, gdzie Josue czy Tomas Pekhart są właściwie nie do zastąpienia i gra drużyny jest bardzo zależna od nich.

 

Raków jest powtarzalny - zawodnicy dobrze bronią, dobrze biegają, wiedzą, co mają robić w konkretnej strefie boiska. Zapewne z delikatną przesadą, ale w środowisku mówi się, że nowy gracz potrzebuje pół roku, aby zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i jak ma się poruszać po boisku, żeby Papszun był zadowolony. Jest on chyba jedynym trenerem w Polsce, dla którego o jakości napastnika nie świadczą gole. Rozlicza ich za pressing, pomaganie w defensywie, działania destrukcyjne. Fabian Piasecki, Vladislavs Gutkovskis i Sebastian Musiolik strzelili w tym sezonie ledwie 13 goli. Ale trener jest zadowolony, bo wykonują pracę, której on oczekuje. Można śmiało zaryzykować tezę, że taki łowca goli jak dawniej Tomasz Frankowski nie miałby u Papszuna szans. Nie ten styl. „Franek” unikał gry w kontakcie, za mało zasuwał…

 

Po trzecie - szef Papszuna

 

Porównywać grubość portfeli właściciela Legii Dariusza Mioduskiego i Rakowa Michała Świerczewskiego trudno, ale ten drugi jest na pewno bardziej cierpliwy (nie zmienia trenerów jak rękawiczki) i jak obiecał swojemu wybrańcowi długą pracę według jego autorskiego pomysłu, to po prostu słowa dotrzymał. W Legii zapewnienie od długofalowej pracy jako pierwszy dostał Jacek Magiera, który wytrwał na tej fali dwanaście miesięcy na przełomie 2016 i 2017 roku. To pewien paradoks, bo wciąż Legia uchodzi za najbogatszy polski klub, ale to właśnie ona jest bardziej uzależniona finansowo od sprzedaży zawodników. Raków nic nie musi i był w stanie utrzymać żądającego gigantycznych pieniędzy Lopeza. Sytuacja finansowa Legii zmusza ją do kreowania i wypychania na pierwszy plan młodych zawodników, na których będzie można szybko zarobić. Raków na to nie patrzy, płacąc nawet kary za niewystawienie młodzieżowców w składzie.

 

Z jednej strony to jakaś przewaga Rakowa, z drugiej pojawia się pytanie - co lepsze dla polskiej piłki jako takiej w dłuższym dystansie? Budowanie ligowej potęgi w oparciu o obcokrajowców czy jednak kreowanie przyszłościowych Polaków? Ewentualne zarzuty Świerczewski z Papszunem mogą jednak łatwo odeprzeć. Na razie odpowiadają oni za swój zespół, a nie za polską piłkę. Poza tym to z ich drużyny do kadry Fernando Santosa trafił Ben Lederman (świetnie się w Częstochowie rozwija), a z Legii… nikt.

 

Zagwozdką jest też to, jak Raków zareaguje na pierwszy kryzys (np. szybkie odpadniecie z eliminacji Ligi Mistrzów czy Ligi Europy), bo apatyty - chcąc nie chcąc - w Częstochowie są ogromne. A tak się składa, że odkąd ten trener objął zespół, marnie wyglądał tylko raz w drugiej lidze, kiedy przegrał trzy spośród czterech pierwszych swoich meczów i jeden zremisował. Później dwa razy awansował, zdobył dwa Puchary Polski, dwa wicemistrzostwa, dwa Superpuchary. A teraz wyciągnął rękę po dwa kolejne trofea.

Cezary Kowalski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie