Legenda polskiej siatkówki chciałaby wrócić na boisko. "Ciągnie mnie do gry"

Siatkówka

Dawid Murek to jedna z legend polskiej siatkówki. Wielokrotny reprezentant kraju, multimedalista mistrzostw Polski oraz były zawodnik takich klubów jak AZS Częstochowa, Jastrzębski Węgiel i PGE Skra Bełchatów, obecnie pracuje jako trener w pierwszoligowej Gwardii Wrocław. Sam zainteresowany nie ukrywa, że gdyby mógł, wróciłby jeszcze na parkiet.

Krystian Natoński: Kto pana zdaniem awansuje do PlusLigi? MKS Będzin czy Norwid Częstochowa?

 

Dawid Murek: Będzin jest mocny, posiada szeroki skład. Na pewno wystąpi w roli faworyta, ale myślę, że to jest też dobry układ dla Norwida, który zagra swoje. Może tutaj dojść do niespodzianki. Poza tym Bydgoszcz pokazała, że można z tym Będzinem grać, walczyć i rozstrzygać wszystko w trzecim meczu. Nie skazywałbym Norwida na straty, mówiąc że Będzin wygra przekonywująco.

 

A spodziewał się pan, że w finale Ligi Mistrzów zagrają dwa polskie kluby?

 

- Szczerze mówiąc, to nie jest tak, że się nie spodziewałem, ale to na pewno bardzo fajne, że dwa nasze polskie zespoły są tak wysoko. Gdzieś cały czas do tego dążyliśmy, aby nasza siatkówka była na topie. To pokazuje od lat nasza reprezentacja na każdym kroku, a teraz dokładamy do tego kluby. To jest coś niesamowitego.

 

Ponad 10 lat temu polski finał w Pucharze Challenge i triumf AZS-u Częstochowa był wydarzeniem dla naszej siatkówki. To pokazuje jaki progres został wykonany w tym okresie.

 

- Zgadza się. Nic tylko cieszyć się, że mamy tak mocną ligę i że dwie nasze drużyny są w finale Ligi Mistrzów.

 

ZOBACZ TAKŻE: Geneza upadku AZS-u Częstochowa. Reportaż

 

A według pana kalendarz rozgrywek jest zbyt napięty? Wielu zawodników i trenerów uważa, że w sezonie tych meczów jest zbyt dużo.

 

- Możliwe, że tak, bo tych spotkań jest sporo. I może na tym cierpieć reprezentacja. Słyszałem, że jest wiele głosów, aby tych meczów było mniej. To już nie mnie oceniać. Mam tylko nadzieję, że ktoś o tym pomyśli i znajdzie jakieś rozwiązanie. Zawodnicy jednak odczuwają sezon.

 

Andrea Anastasi kiedyś przyznał, że PlusLiga powinna liczyć mniej drużyn niż obecnie, wówczas poziom byłby jeszcze wyższy. Z drugiej strony mówi się, że poziom pierwszej ligi idzie w górę.

 

- Myślę, że zdecydowanie ten poziom w PlusLidze byłby wyższy. A jeśli chodzi o pierwszą ligę, to jestem pod wielkim wrażeniem, jak ta liga idzie cały czas do przodu i ten progres jest znaczący, jeśli chodzi o poziom. Można wyszukać naprawdę mocnych zawodników, którzy już w kolejnym sezonie będą w PlusLidze.

 

A czy pana zdaniem rosyjskie kluby oraz reprezentacje powinny wrócić do gry?

 

- Podpiszę się pod większością, że jednak nie ma miejsca dla rosyjskich drużyn. To, co się dzieje to jest coś strasznego. Powinna być solidarność. Ja wiem, że to są sportowcy i oni nie są temu winni, ale przepraszam - nie może tak być, że jeden człowiek robi sobie, co chce.

 

To teraz pytanie o córkę - Natalię, która występuje w Tauron Lidze w barwach Moya Radomka Lotnisko Radom. Podpytuje pana o rady?

 

- Teraz jest troszkę lepiej z tym pytaniem o błędy (śmiech). Na początku mówiła "Co ty tam tata wiesz, nie mów mi, ja wiem", ale z czasem do niej doszło, że jednak coś tam przeżyłem, pograłem. Poczuła, że te wskazówki mogą być cenne i korzysta z tego. Widać, że dochodzi do niej ta świadomość, że to pomaga. Fajnie się rozwija i cieszę się, że poszła w tym kierunku. Nie było jednak ciśnienia, że moja córka musi grać, bo tata grał tyle lat w siatkówkę. To był jej wybór i teraz pracuje na swoje nazwisko. A nie oszukujmy się, że nazwisko ciąży na niej, bo za każdym razem będzie porównywana do swojego taty. Powiedziała, że szanuje swojego tatusia, bo fajnie grał w siatkówkę, ale ona i tak chce po swojemu.

 

A ciągnie jeszcze pana na parkiet?

 

- Oczywiście, że tak. Widać to w trakcie meczów. To jest coś niesamowitego. Ja bym chciał tam wejść i naprawdę pomóc swoim zawodnikom. Wiem, że to jest już niemożliwe, ale te emocje są tak niewyobrażalne. Cieszę się z każdej akcji, jak zrobią coś niesamowitego na siatce, podbiją piłkę. Ciężko to określić. Szczerze mówiąc - wolałbym grać. Wtedy wchodzisz na boisko i po kilku akcjach to ciśnienie powoli schodzi. A przy linii to ciśnienie jest do końca meczu. Może poza sytuacją, kiedy ucieka set i wtedy człowiek myśli, co będzie w następnym.

 

Być może wraz z doświadczeniem trenerskim to minie. A może nie...

 

- No właśnie. A może i nie? Na pewno się nie zmienię. Będę robił to, co robię do tej pory. Nie będę stał w miejscu i patrzył cały czas w statystyki. To dla mnie nie jest istotne. To pomaga, ale dla mnie ważne jest, jak się czuje zespół. Zawodnicy też to czują. I ja wolę tak reagować na to, co się dzieje na boisku niż patrzeć w liczby.

 

Krystian Natoński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie