Dariusz Mioduski zdradził swoje plany wobec Legii Warszawa. "Wszyscy ciągną wózek w jedną stronę"

Piłka nożna
Dariusz Mioduski zdradził swoje plany wobec Legii Warszawa. "Wszyscy ciągną wózek w jedną stronę"
Fot. PAP
Dariusz Mioduski

Jeszcze rok temu klub z Warszawy walczył o utrzymanie, przechodząc największe turbulencje w XXI wieku także od strony organizacyjnej. Dziś znów jest w ścisłej ligowej czołówce, ze świeżo zdobytym Fortuna Pucharem Polski i wielkimi planami na przyszłość. A jak patrzy na Legię sam jej właściciel?

Dariusz Mioduski, właściciel klubu z Łazienkowskiej i prezes zarządu, wycofał się z życia medialnego blisko półtora roku temu. Dziś, kiedy Legia jest w zupełnie innym miejscu, zdecydował się porozmawiać z tygodnikiem „Piłka Nożna".

 

Przemysław Iwańczyk: Zacznijmy od wywalczonego 2 maja Pucharu Polski. To symbol odradzającej się Legii?

 

Dariusz Mioduski: Odrodzenie to zbyt duże słowo, choć można na to spojrzeć w ten sposób w kontekście tego, co działo się w zeszłym sezonie. Dla mnie to przede wszystkim zamknięcie ważnego etapu przebudowy organizacyjno-sportowej. Kryzys, który dotknął nas kilkanaście miesięcy temu, pchnął mnie do fundamentalnych zmian. Wcześniej trudno było to zrobić. Zdobycie Pucharu Polski jest zwieńczeniem pierwszego etapu tych zmian. Żeby było jasne, nie triumfujemy w żaden sposób, ale cieszymy się, że jak na warunki klubu piłkarskiego dość szybko doprowadziliśmy do momentu zwrotnego. Ale przed nami jeszcze dużo pracy.

 

Był pan rozczarowany otoczką wokół finałowego meczu z Rakowem? Począwszy od słów trenera Marka Papszuna narzucającego presję na arbitra Piotra Lasyka, a kończąc na skandalicznym zachowaniu Filipa Mladenovicia, który uderzył trzech rywali.

 

Są dwie rzeczy. Pierwsza to prowokacyjne zachowanie ludzi związanych z Rakowem przed meczem i w jego trakcie. Takie święto futbolu na Stadionie Narodowym nie zasługuje na taką otoczkę. Nie ma sensu podgrzewać atmosfery w taki sposób. Z drugiej strony na pewno nie było właściwe to, co stało się ze strony naszego zawodnika. Szkoda też, że ta czerwona kartka na początku meczu wypaczyła widowisko. Gdyby nie wykluczenie Yuri Ribeiro, mecz wyglądałby zupełnie inaczej, nie bylibyśmy zmuszeni do permanentnej obrony. Ale dostrzegam w tym i pewne plusy, choćby wspomnianego Mladenovicia, który dotąd nie grał tak dobrze w obronie jak podczas finału. Zamiast mówić o tym, wszyscy mówią o bijatyce. Wiem, że nasz zawodnik był prowokowany, i to mocno, ale nie ma na to żadnych wymówek. To, co pokazaliśmy na boisku, to charakter Legii. To, co pokazał Mladenović, to nie jest charakter Legii.

 

Przejdźmy do spraw fundamentalnych, jak zwykł pan nazywać ostatni czas w Legii. Gdzie pan był przez blisko półtora roku, odkąd w ogóle przestał się pan udzielać medialnie?

 

Byłem na swoim miejscu, ale podjąłem decyzję, by w codziennej operacyjnej pracy oprzeć się na ludziach pracujących w klubie, którzy muszą sami wziąć odpowiedzialność za to, co robią. Nie mogą być jedynie cichymi doradcami, nadszedł czas, by wyszli na front i działali nie tylko wewnątrz, ale także na zewnątrz. Zresztą zawsze tak postrzegałem swoją rolę - właścicielską, a nie operacyjną. Tak to wygląda w większości dużych klubów.

 

Rozumiem, że do takich refleksji i zmian zmusił pana poprzedni sezon...

 

...który zaczął się dobrze, a zakończył źle. Takie miałem refleksje już od długiego czasu, ale poprzedni sezon był momentem przewartościowania i kluczowych decyzji, że jeśli teraz nie wykorzystam kryzysu, by wprowadzić zmiany, które zawsze chciałem, to będzie tylko trudniej. Ciężko jest robić takie roszady, kiedy idzie dobrze. Kiedy wygrywasz mistrzostwo, awansujesz do europejskich pucharów i w samym klubie, i na zewnątrz wszyscy uważają, że jest dobrze. Przez ostatnie lata za bardzo skupialiśmy się na łataniu dziur. W końcu jednak łódź zaczęła przeciekać na tyle mocno, że skończyło się największym kryzysem sportowym od lat.

 

Wytypował pan liderów w dwóch obszarach - sportowym Jacka Zielińskiego, organizacyjnym Marcina Herrę.

 

Chciałem oddać oba te obszary w ręce ludzi, którzy wiedzą, co chcę osiągnąć z klubem, ale są lepsi ode mnie pod względem operacyjnym, mają dużą wiedzę i doświadczenie w swoich obszarach i będą to robić na co dzień. Ja siłą rzeczy zajmuję się wieloma rzeczami związanymi z biznesem, działalnością społeczną w kraju i poza Polską, oczywiście też z futbolem. To nie tylko Legia, ale i struktury europejskie. Teraz ludzie, na których postawiłem, są wykwalifikowani i mają odpowiednią wiedzę, doświadczenie oraz predyspozycje do tych funkcji i uzupełniają się dobrze charakterologicznie.


Jacek był w klubie od dawna na różnych stanowiskach. Przejmując całość udziałów Legii poprosiłem go, by wszedł w strukturę pionu sportowego i zajął się akademią, ale już wcześniej był dla mnie ważny, wiedziałem co sobą reprezentuje, jaką ma wiedzę, itd. Dlaczego dopiero teraz odpowiada za całą stronę sportową? Myślę, że Jacek sam musiał dojrzeć do decyzji, żeby podjąć się tej roli. Wcześniej nie czułem z jego strony gotowości pójścia tak szeroko. Wreszcie kiedy nadszedł kryzys, zapytałem wprost: czy ty naprawdę tego chcesz? Po raz pierwszy odpowiedział „tak". Drugą kluczową osobą jest Marcin, z którym znamy się od lat, który też był trochę na zewnątrz, pomagał mi w wielu sprawach i wspólnie doszliśmy do wniosku, że jest gotowy na większe zaangażowanie, by zarządzać organizacją operacyjnie.


W tej sytuacji mogłem z komfortem powiedzieć: OK, robię krok w górę, na właściwą dla siebie pozycję. Chcę być mocno zaangażowany, ale na poziomie strategicznym, dawać wsparcie, a nie wchodzić w szczegóły codziennego zarządzania. Pozwoliłem działać innym, a żeby to miało sens, musiałem wycofać się także z mediów, bo Jacek z Marcinem powinni budować własną pozycję, a inni powinni uwierzyć, że obaj realnie mają szeroką decyzyjność.

 

Podczas niedawnego nieformalnego spotkania z dziennikarzami Zieliński powiedział, że po raz pierwszy odkąd jest w klubie w rozmaitych rolach, a stawia cezurę na 2017 rok, wszyscy ludzie decyzyjni ciągną ten wózek w tę samą stronę.

 

Najważniejszą przyczyną, która sprawiła, że znów jesteśmy w czołówce, mamy Puchar Polski, będziemy grać w kwalifikacjach europejskich pucharów, było właśnie spójne działanie we wszystkich obszarach. Podpisuję się pod słowami Jacka, to dla mnie powód do olbrzymiej satysfakcji, również czuję, że od dziewięciu lat, czyli od momentu mojego wejścia do klubu, wreszcie wszyscy ciągną wózek w jedną stronę. Nie jest tak, że we wszystkim się zgadzamy, mamy między sobą burzliwe dyskusje. Zresztą to mówi wiele o moim sposobie zarządzania, bo nie chcę, by było to wojsko i wydawane rozkazy. Życzę sobie, by ludzie działający dla klubu mieli ze względu na swoje rozmaite doświadczenia różnorodne perspektywy. Warto podkreślić, że tak w pionie sportowym, jak i organizacyjnym, skompletowaliśmy fajną grupę ludzi z olbrzymimi kompetencjami. To nie tylko trener Kosta Runjaic i jego współpracownicy, ale szeroki sztab, akademia i komercyjna część naszej organizacji. Wiemy, w którą stronę należy pójść. To jedyny kierunek dla Legii, zaprzeczenie wielkich ego i przeciągania liny na własną stronę.

 

Jeśli przemawia przez pana żal, że wcześniej tak nie było, do kogo ma pan największe pretensje?

 

Nie chcę wracać do dalekiej przeszłości, zbyt wiele na ten temat już powiedziano. Żałuję, że pewne rzeczy nie zaczęły dobrze funkcjonować wcześniej w pionie sportowym. Od samego początku odczuwałem pewną presję, a dotyczyła ona wcześniejszych sukcesów Legii. Nasza działalność w tym obszarze nie była oparta o fundament, o którym mówiłem na początku rozmowy. Zbyt dużą rolę przy niektórych naszych sukcesach odgrywała nie tylko ciężka praca, ale i sprzyjające okoliczności, także szczęście.

 

Dalsza część wywiadu na kolejnej stronie.

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie