Fernando Santos na dywaniku. Jacek Gmoch uderza w PZPN! "To zakłóca współpracę"

Piłka nożna
Fernando Santos na dywaniku. Jacek Gmoch uderza w PZPN! "To zakłóca współpracę"
fot. PAP
Jacek Gmoch (po lewej) i Fernando Santos

Mówiąc po naszemu, żeby nie filozofować, ta drużyna nie ma jaj. Glik z Krychowiakiem dodawali ich, aczkolwiek obaj już się wypalili. Santos znalazł sposób na ich zastąpienie poprzez nowoczesny wysoki i średni pressing, z gęstością, który bardzo dobrze realizował w meczu z Niemcami. To narzędzie jest absolutnie zasługą Portugalczyka, natomiast teraz Santos musi wreszcie właściwie określić potencjał drużyny i zbudować zespół – powiedział nam po blamażu Polski z Mołdawią trener Jacek Gmoch.

Michał Białoński, Polsat Sport: W publikacjach podkreślał pan często, że na postawę piłkarza rzutują nie tylko motoryka, technika i taktyka, ale także psychologia. Nie sądzi pan, że w reprezentacji Polski, w drugiej połowie meczu z Mołdawią, właśnie ona zawiodła? Można było odnieść wrażenie, że już w przerwie meczu mentalnie drużyna wyjechała na wakacje. Kolejne pytanie – czy trener Senatos, mając kłopoty komunikacyjne, przecież żaden z naszych piłkarzy nie włada portugalski, zdoła do nich przemówić po tym blamażu? Czy pośrednictwo Grzegorza Mielcarskiego wystarczy w złapaniu nici porozumienia?

 

ZOBACZ TAKŻE: Zbigniew Boniek: Sousa był lata świetlne przed... Może Santos powinien inaczej pracować...

 

Jacek Gmoch, trener reprezentacji Polski z MŚ 1978 r.: Komunikacja jest na pewno ważna. Żeby budować nastawienie, motywację, czy mental, jak to się teraz określa, to rzeczywiście trzeba się posługiwać językiem danej szatni. Pamiętam, że Legia swego czasu miała Wieżę Babel, ale udało jej się znaleźć wspólny język na boisku.

 

Faktycznie, psychologia jest bardzo ważna, stanowi o 90 procentach wartości piłkarza, a pozostałe 10 procent to technika, taktyka i cechy motoryczne. Najlepiej to widać w kluczowych momentach, jak strzelanie karnych, dogrywki, które są ogromnym obciążeniem układu nerwowego.

 

Nastawienie zawodników musi być prawidłowe. Teorię postawy i nastawienia wynalazł Gruzin Bżaława, światowej sławy psycholog. Badał ją prostym testem: tysiącom ludzi dawał dwie metalowe kule i prosił o wskazanie tej cięższej. Ludzie wskazywali cięższą, choć obie były tej samej wagi. Udowodnił w ten sposób, że człowieka bardzo łatwo jest nastawić, zmanipulować. Na tym olbrzymie pieniądze zbija reklama, wchodząca obrazem do podświadomości. Pulsacja gałki ocznej i obrazu pozwala na niekontrolowane przesłanie informacji do podświadomości.

 

Dlatego rzeczywiście nastawienie, komunikacja, motywacja, to bardzo ważne sprawy.

 

Nie bez kozery szanujące się kluby mają trenerów przygotowania mentalnego.

 

Nie chcę się wychwalać, ale byliśmy w tym prekursorami. Przed MŚ w 1978 r. mieliśmy w sztabie panią psycholog, która godziła pracę u nas z tą w rafinerii w Płocku.

 

Pytanie tylko, czy Fernandowi Santosowi nie szwankuje rozpoznanie potencjału piłkarzy? Zwłaszcza cech charakterologicznych? Miał prawo nie powołać Kamila Glika, którego dręczyły kontuzje, a jego drużyna spadła do Serie C, czy Grzegorza Krychowiaka z ligi Arabii Saudyjskiej. Natomiast nie widać na horyzoncie nowego szefa obrony.

 

Trafna uwaga. Poruszył pan dwie, bardzo istotne rzeczy, które mogły zaważyć. Proszę pamiętać, że przy wysokim, fenomenalnym pressingu z Niemcami, jaki zaprezentowaliśmy w I połowie, myśmy rywala rozłożyli na czynniki pierwsze. Niemcy nie mogli nawet zrobić sztycha, jak to się mówi. Nie wystarczyło sił i w drugiej połowie pomogło nam szczęście. Nie wychodziło też granie przez trzy linie. Niemcy zaczęli górować siłowo i nasza gra się załamała. Po dwóch podaniach traciliśmy piłkę.

 

Mówiąc po naszemu, żeby nie filozofować, ta drużyna nie ma jaj. Oczywiście Glik z Krychowiakiem dodawali ich, aczkolwiek obaj już się wypalili. Santos znalazł sposób na ich zastąpienie poprzez nowoczesny wysoki i średni pressing, z gęstością, który bardzo dobrze realizował w meczu z Niemcami. To narzędzie jest absolutnie zasługą Portugalczyka, zarazem najnowocześniejszy sposób gry defensywnej. Dzięki niemu linia obrony jest odciążona, bo cały zespół pracuje.

Jacek Gmoch szczerze o Wojtku Szczęsnym

Przejdźmy jednak do blamażu z Mołdawią.

 

W I połowie Mołdawianie, przestraszeni faktem, że pokonaliśmy Niemców, a oni sami przegrali z Albanią, kryli od połowy. Bali się, że Polska, mając Lewandowskiego ich stłamsi. I to był słaby plan. Nasza obrona, bez presji ze strony rywala, mogła rozgrywać, wybierać najlepsze rozwiązania, bo nikt jej nie przeszkadzał. A w drugiej połowie rywal wyszedł wyżej i obnażył naszą słabość. Szczególnie w linii pomocy i obrony.

 

Poza tym Szczęsny to świetny bramkarz, jeden z najlepszych na świecie, ale w jego dokonaniach zdarzają się słabsze momenty, które rzutują na wyniki drużyny. Ten element miał wpływ na jego karierę w Arsenalu za Aresene’a Wengera, ale w Juventusie radzi sobie znacznie lepiej. Wojtek może zagrać fenomenalnie, ale może też mieć słabszy dzień. Nie ma tej cechy, którą powinien mieć każdy bramkarz: to co musi, puści, ale to co musi obronić, to broni. A bramkarz to pierwszy podstawowy zawodnik do budowania drużyny! To od niego zaczyna się budowa zespołu.

Jacek Gmoch: Tracimy łatwe bramki

Pierwszą bramkę w meczu z Mołdawią zawalił Piotr Zieliński, tracąc piłkę. Po meczu przepraszał.

 

Wygrywa drużyna i przegrywa drużyna. Błędy się zdarzają, ale na takim poziomie takich błędów się nie popełnia. Nie można mówić wyłącznie o błędzie Zielińskiego. Piotra nie wolno mieszać z błotem. Trzeba dostrzec to, że w dalszym ciągu ta drużyna nie stanowi zespołu i nie dlatego, że trener jest temu winien. Jest coś takiego, że w pewnym momencie następuje zapaść. Gra się toczy, a tracimy łatwe bramki. To jest zespół i każde ogniwo charakteryzuje wartość zespołu. Jeśli jedno jest słabe, to cały łańcuch źle funkcjonuje.

 

W środę PZPN zrobił pokazówkę i wezwał Fernando Santosa na dywanik. Przecież takie rozmowy powinno się załatwiać po cichu, bez upokarzającego trenera nagłaśniania, tłumu kamer pod siedzibą związku. Po takim postawieniu sprawy stosunki na linii prezes – trener mogą być napięte. Początkiem końca przygody Paula Sousy w Polsce było również wezwanie go na dywanik.

 

Nie tak powinno wyglądać bronienie interesu polskiej piłki. Ona funkcjonuje inaczej niż klasyczny biznes. Fakt przeprowadzenia takiej rozmowy powinien zostać między trenerem a prezesem, bez żadnych przecieków. Stało się inaczej, a to zakłóca dobrą i twórczą współprace.

 

Trudno sobie wyobrazić, by po takim blamażu sztab Adama Nawałki wyjechał na urlop. Czy Fernando Santos nie powinien także zostać w kraju i na chłodno dokonać analizy sytuacji?

 

Fakt, że Santos wyjechał na urlop nie oznacza, że nie będzie wykonywał zdalnie swej pracy. W dzisiejszych czasach to żaden problem. Fernando Santos jest zawodowcem, który podpisał kontrakt. Po porażce z Mołdawią zachwiała się nasza pozycja w walce o mistrzostwa Europy. Problem w tym, czy trenera Santosa w naszej federacji osądzają ludzie kompetentni. Mam nadzieję, że tacy w związku są.

Jacek Gmoch: Fernando Santos musi stworzyć zespół

Wakacje to najgorszy czas na wyciąganie dobrych wniosków, a we wrześniu gramy z Wyspami Owczymi u siebie, pewnie je pokonamy i sprawa blamażu z Kiszyniowa przyschnie. Wszyscy o niej zapomną i nikt nie zareaguje.

 

Ten czas trzeba maksymalnie wykorzystać i to jest rola Santosa, aby wreszcie stworzyć zespół. Za trenerem są cztery mecze i w każdym połowa nieźle wyglądała, ale w całości drużyna była bardzo labilna. Nad tym trzeba popracować, żeby powtarzać najlepsze momenty i wyeliminować te, które prowadzą do blamażu.

 

Gdy trwały przepychanki o polskiego asystenta, powiedziałem panu, że oczekuję, iż trener Santos właściwie oceni potencjał naszej drużyny, który był na ogół zawyżany. Nadal się upieram, że Fernando Santos musi uczciwie określić ów potencjał. Trudność w budowaniu zespołu polega na tym, że wokół PZPN-u jest cała grupa ludzi, którzy zarabiają na piłce. Sama piłka, jako taka ich nie interesuje. Biznes w piłce ma swoje prawa i każda porażka jest dla niego stratą. Marketingowcy patrzą na zespół bez cienia emocji, chcą zwycięstw, by firma czerpała zyski. Tymczasem piłka rządzi się innymi prawami i to trzeba zrozumieć.  

 

To podobnie jak z FIFA. To instytucja, która zarabia na piłce i w zasadzie za nic nie odpowiada. Jest mniej kontrolowana niż UEFA. Zupełnie co innego jest w rozgrywkach UEFA. Tam jest pełne zawodowstwo, rządzą prawa biznesu i piłki. 

Michał Białoński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie