Marek Magiera: "Deszcze niespokojne...", czyli polsko-niemieckie siatkarskie boje
Trudno zliczyć, ile razy Niemcy stawali nam na drodze do spełniania sportowych marzeń i ile razy nam te marzenia wybijali z głowy. Dotyczy to głównie piłki nożnej, często piłki ręcznej, siatkówki zdecydowanie mniej, w zasadzie to prawie wcale, bo to my z reguły bywaliśmy górą w bezpośrednich starciach, ale ile zdrowia kosztowały nas te wszystkie potyczki? To też wiemy tylko my...
Weźmy pod lupę tylko i wyłącznie ostatnie dwie dekady i zacznijmy od siatkarek. Na początek rok 2003. Mistrzostwa Europy w Turcji zakończone złotym medalem reprezentacji Polski. To tam narodziły się "Złotka" trenera Andrzeja Niemczyka i to tam historia rodziła się na naszych oczach.
ZOBACZ TAKŻE: Znamy kadrę siatkarskiej reprezentacji Polski na turniej finałowy Ligi Narodów
Sam finał z Turczynkami był popisem naszej drużyny, która nie zostawiła gospodyniom cienia szans na wywalczenie tytułu wygrywając 3:0, ale zanim przystąpiła do walki o złoto musiała przebrnąć przez prawdziwe katusze w starciu z reprezentacją Niemiec. Z jednej strony niesamowita Angelina Grun, z drugiej jeszcze bardziej niesamowita Małgorzata Glinka. Ostatecznie po prawie trzech godzinach walki zakończonej tie-breakiem lepsze okazują się Polki, a nasza "Maggie" ustanawia rekord zdobytych punktów w jednym spotkaniu – 41, notując rekordową skuteczność w ataku 37 pkt, dokładając do tego 2 pkt zdobyte blokiem i 2 pkt zdobyte zagrywką. Dodajmy, że rekord przetrwał prawie dwie dekady, bo najpierw w 2013 roku w meczu WGP wyrównała go Katarzyna Skowrońska, a później w 2019 roku w meczu VNL Malwina Smarzek. Wracając jeszcze do rywalizacji z Niemkami w 2003 roku warto przypomnieć, że te same Niemki wygrały z nami mecz otwarcia turnieju kwalifikacyjnego do WGP w Pile 3:0 i o mały włos, na starcie tej imprezy, nie wyrzuciły nas z rywalizacji o prawo gry w tym prestiżowym cyklu. Przypomnijmy, że ostatecznie ów awans udało się wywalczyć w ostatnim meczu turnieju po niezwykle dramatycznym zwycięstwie z Rosją 3:2.
Do kolejnego ważnego starcia siatkarek na linii Polska - Niemcy doszło na mistrzostwach Europy w 2009 roku. Mistrzostwach dla nas niezwykle ważnych i prestiżowych, bo po raz pierwszy w historii Polska była współorganizatorem imprezy. Imprezy, która miała niezwykle dramatyczny przebieg nie tylko ze względów sportowych. Podczas turnieju poważnie rozchorowała się żona Jerzego Matlaka, pierwszego trenera naszej reprezentacji, który z tego powodu – po rozmowie z zawodniczkami – postanowił opuścić drużynę i w tych trudnych chwilach towarzyszyć żonie Joannie. Zespół do końca turnieju prowadził Piotr Makowski i zakończył imprezę brązowym medalem pokonując w łódzkiej Atlas Arenie przy komplecie publiczności w meczu o trzecie miejsce reprezentacje Niemiec 3:0.
Dziesięć lat później - w 2019 roku, co ciekawe też w Łodzi, też w Atlas Arenie, i też podczas mistrzostw Europy, których byliśmy współgospodarzem, i też przy komplecie na widowni, los zetknął nas z Niemkami w ćwierćfinale turnieju. Tym razem było zdecydowanie bardziej dramatycznie niż dziesięć lat wcześniej, bo mecz rozstrzygnął się dopiero w tie-breaku, szczęśliwie na naszą korzyść. W zespole prowadzonym przez Jacka Nawrockiego wystąpiły wówczas obecne kadrowiczki Magdalena Stysiak, Martyna Łukasik, Agnieszka Kąkolewska i Maria Stenzel oraz będące w szerokiej kadrze Stefano Lavariniego Joanna Wołosz, Marlena Kowalewska, Klaudia Alagierska i Malwina Smarzek.
Do polsko-niemieckich bojów siatkarek jeszcze za chwilę wrócimy, teraz dwa słowa o bojach siatkarzy, których nierozerwalnie łączy postać byłego trenera naszej męskiej reprezentacji oraz naszych niemieckich przeciwników Vitala Heynena.
Siatkarscy kibice w Polsce zakochali się w Vitalu czego niejednokrotnie dawali wyraz, ostatni raz w katowickim Spodku podczas mistrzostw Europy w 2021 roku, kiedy Vital pożegnał się z naszą kadrą. Sam Heynen bardzo dbał o dobre relacje z fanami, wiele rzeczy robił pod publiczkę, a to coś tam próbował powiedzieć w naszym języku, a to zaśpiewał refren Mazurka Dąbrowskiego, wykłócał się zagranicą jeśli nie została przed meczem odegrana druga zwrotka naszego hymnu, chętnie robił sobie zdjęcia z kibicami i często awanturował się z sędziami nawet w błahych sytuacjach. Trochę inaczej te relacje wyglądały w drużynie. "My team and my players" brzmi i brzmiało znakomicie w dostępnym przekazie, ale akurat chyba nie do końca dotyczyło wszystkich graczy, których część wcale nie czuła się siatkarzami Vitala czego zresztą jakoś przesadnie nie ukrywała. Ale to zostawmy. Wracamy do historii.
Półfinał mistrzostw świata 2014. Wypełniony po brzegi Spodek i mecz wygrany przez naszą reprezentację 3:1. Mecz, który otworzył nam drogę do wymarzonego złota. I choć na tym pamiętnym Mundialu działy się rzeczy dla nas niesamowite, a każdy mecz napisał swoją historię, to właśnie ten z Niemcami uznany został w zgodnej opinii fachowców za najtrudniejszy dla naszej drużyny, tym bardziej, że karta odwracała się w nim w najmniej oczekiwanym momencie. Kto pamięta jeszcze piłkę przebitą kopnięciem nogą przez Mariusza Wlazłego i błąd przełożenia rąk na drugą stronę siatki jednego z niemieckich graczy?
Nie mniej emocji było w polsko-niemieckim starciu, a w zasadzie starciach w Berlinie, podczas turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Polacy, żeby móc zagrać w ostatnim kwalifikacyjnym turnieju interkontynentalnym w Japonii musieli zwyciężyć w meczu o 3. miejsce z Niemcami, którym w grupie eliminacyjnej ulegli po tie-breaku. I to się udało – co ciekawe do rozstrzygnięcia też potrzebny był tie-break, natomiast jego okoliczności były absolutnie niesamowite. Niektórzy kibice – sami zawodnicy też – zastanawiają się jak udało się ten mecz wygrać i co o tym zadecydowało, bo kluczowa akcja miała miejsce w sytuacji na po 12, kiedy Paweł Zatorski jakimś cudem obronił piłkę po ataku w kontrze rywala, a próbujący ją dograć do ataku Grzegorz Łomacz poślizgnął się na boisku i ratunkowo odbił ją jedną ręką, ale zrobił to tak, że Bartosz Kurek miał możliwość "wepchnięcia" jej w boisko przeciwnika. Ostatecznie wygraliśmy mecz 3:2.
Tie-breaki z Heynenem jako trenerem reprezentacji Niemiec. Proszę bardzo, tyle tylko, że wracamy do rywalizacji siatkarek. Mistrzostwa świata w Polsce. Październik ubiegłego roku i niesamowity mecz w Atlas Arenie wygrany przez naszą reprezentację oczywiście po pięciu setach. Mecz pełen zwrotów akcji i poza boiskowych gierek, które zaczęły się długo przed pierwszym gwizdkiem, kiedy to ekipa ze sztabu Heynena czatowała przy boisku, aby zająć przed meczem ławkę rezerwowych po stronie na której zawsze zaczynały mecze Polki. Niby jakiś mało znaczący przesąd i szczegół, ale w pełni oddający zaangażowanie Vitala Heynena w starciach z biało-czerwonymi.
Wreszcie ostatnie nasze starcie w Suwon w Korei podczas ostatniego turnieju interkontynentalnego tegorocznej Ligi Narodów, chyba najspokojniejsze jeśli chodzi o otoczkę – nawet z sympatycznymi wymianami zdań pomiędzy Heynenem i Lavarinim przy oczekiwaniu na werdykt wideoweryfikacji – ale zgodnie z tradycją zakończone po pięciu setach ostrej walki, co ważne, rozstrzygnięte na korzyść biało-czerwonych.
Przed nami starcie w ćwierćfinale VNL w amerykańskim Arlington. Nie ma tutaj znaczenia, że Polki przystępują do wielkiego finału rozstawione z pierwszego miejsca po wygraniu eliminacji, a Niemki z ósmego – ostatniego dającego przepustkę do finału. Jak zawsze czeka nas piekielnie trudny bój, bo w tym spotkaniu, ani historia, ani to co było do tej pory w tegorocznej edycji rozgrywek nie będzie miało żadnego znaczenia. Będzie się liczyło tylko to co "tu i teraz" – w środowe popołudnie w Stanach Zjednoczonych i późny wieczór w naszym kraju.
Na koniec słowo wyjaśnienia dotyczące tytułu tej publikacji i frazy "deszcze niespokojne". Pewnie tytułową piosenkę z serialu "Czterej pancerni i pies" znają wszyscy, pewnie stali bywalcy naszych hal sportowych zauważyli, że odpowiadający od ćwierć wieku za oprawę muzyczną naszej reprezentacji Grzegorz Kułaga gra ją zawsze, kiedy naszej drużynie nie za bardzo idzie w meczu przeciwko reprezentacji Niemiec, co niemal zawsze wywołuje uśmiech na twarzach kibiców, ale z reguły – co pokazuje historia – zawsze też działa, więc gdyby ktoś był nieco bardziej przesądny, a naszym siatkarkom w pewnej chwili w meczu z Niemkami by nie szło, to niech sobie cichutko zanuci, że "do domu wrócimy, tylko zwyciężymy, bo to ważna gra".
Przejdź na Polsatsport.pl