"Górnik Łęczna, Górnik Łęczna, czy Irkowi będzie wdzięczna?"
Ireneusz Mamrot to jedno z najgłośniejszych nazwisk na trenerskich ławkach Fortuna 1 Ligi. „Piłkarsko” mocniej brzmią Marek Saganowski, Radosław Sobolewski czy Wojciech Łobodziński. Ale żaden z pracujących na tym szczeblu szkoleniowców nie ma w swoim szkoleniowym CV wicemistrzostwa Polski i występu w finale krajowego pucharu.
Pochodzący z dolnośląskiej Trzebnicy, pracujący przez siedem lat z dobrymi wynikami w Chrobrym Głogów Mamrot z Jagiellonią Białystok dwa razy był blisko futbolowego skarbca. Drzwi co prawda do niego nie otworzył, ale i tak to w porównaniu z krajowymi osiągnięciami obecnych przeciwników w sztabach rywali imponująca karta. Teraz będzie chciał do niej dopisać kolejny rozdział.
ZOBACZ TAKŻE: Zmiany w reprezentacji. Dwóch piłkarzy dowołanych
Górnik Łęczna to nie jest z pewnością szczyt jego zawodowych ambicji i marzeń, ale w tym fachu czasem jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Mamrot, po pierwszym udanym okresie na Podlasiu, później być może zbyt szybko decydował się na podjęcie pracy najpierw w Arce Gdynia, a potem w ŁKS-ie, gdzie z różnych względów nie zatrzymał się na tak długo, jak u Cezarego Kuleszy, gdy ten rządził jeszcze jako klubowy magnat. Gdy „Jaga” za pośrednictwem Tomasza Pasiecznego i systemu komputerowego miała odnaleźć profil najbardziej pasującego do tej drużyny trenera, wskazał on… zwolnionego półtora roku temu Mamrota. „Ferguson z Głogowa” wrócił więc do „Białego”, ale wyników z pierwszego okresu pracy tam nie powtórzył. Przez osiemnaście miesięcy pozostawał bez zatrudnienia. Dla nikogo nie jest to przyjemna sprawa. Łęczna nie była z pewnością dla niego ofertą życia, ale nie można było jej odrzucić. Tym bardziej, że po nieudanej próbie z Marcinem Prasołem klub rozważał przecież poważnie nie tylko Mamrota – negocjował także powrót Kamila Kieresia, jak i zatrudnienie Artura Derbina.
„Zielono-czarnym” groziła druga z rzędu degradacja. Ta historia już się zdarzyła, więc chciano uniknąć powtórki. Mamrot poukładał grę obronną, uszczelnił defensywę, zespół utrzymał, a latem rozsądnie z dyrektorem sportowym go przebudował. Świetnych skrzydłowych w postaci Serhija Krykuna i odbudowanego na Lubelszczyźnie Miłosza Kozaka wezwała Ekstraklasa, więc nie dało się ich zatrzymać. W ofensywie na pewno są mankamenty – drużyna cierpi na brak skutecznego napastnika, a najlepszym strzelcem jest słoweński pomocnik Egzon Kryeziu, który przez trzy lata w Lechii nie zdobył… żadnego bramki. Zespół dba więc o mocną defensywę, którą dyryguje wracający do Polski po węgierskiej przygodzie w Honvedzie Lukas Klemenz. Środek trzyma Adam Deja. Boki starają się rozruszać ściągnięty z Wisły Kraków młodzieżowiec Piotr Starzyński, niespełniony talent z Lubina Paweł Żyra, doświadczony Damian Gąska, zobaczymy, co da „Górnikom” mający swe atuty Turek Ilkay Durmus, który w sezonie 2021/2022 w Lechii Gdańsk miał dobre statystyki, i to w Ekstraklasie. Tu jeszcze musi się odbudować. Najlepszym piłkarzem jest jednak bramkarz. Maciej Gostomski w jedenastu kolejkach dał się pokonać tylko siedem razy, a w wielu sytuacjach skutecznie interweniował w nieprawdopodobnych okolicznościach. Nie od dziś wiadomo, że mecze wygrywa się atakiem, a tytuły – można czytać i… awanse – robi się obroną.
W Górniku Łęczna nikt oczywiście głośno jeszcze o tym nie mówi. Chłodna głowa to element, który cechuje także Mamrota. Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że dwa pierwsze miejsca w tabeli, zajmowane w tej chwili przez Odrę Opolę i Łęczną właśnie, to dość ulotna sprawa. Giganci z dołu nie tylko się czają, ale już atakują. Poza tym w Górniku nikt nie chce powtórki „efektu jojo”. Najpierw euforii z awansu, a potem dramatu związanego ze spadkiem. Tym razem do myślenia o grze w elicie trzeba się jeszcze lepiej przygotować.
