Rekord Ireny Szewińskiej zagrożony? Natalia Kaczmarek nie ukrywa swoich ambicji!

Inne
Rekord Ireny Szewińskiej zagrożony? Natalia Kaczmarek nie ukrywa swoich ambicji!
fot. PAP
Natalia Kaczmarek

Fajnie byłoby zapisać się w historii poprawiając rekord kraju Ireny Szewińskiej – powiedziała wicemistrzyni świata w biegu na 400 m i najlepsza polska lekkoatletka mijającego sezonu Natalia Kaczmarek.

7 października przyznano pani nagrodę Złote Kolce dla najlepszej polskiej lekkoatletki w 2023 roku. Co dla pani znaczy to wyróżnienie?

 

Natalia Kaczmarek: Bardzo się cieszę, że zostałam tak wyróżniona, bo uważam, że mamy bardzo dużo wspaniałych lekkoatletów. Być na pierwszym miejscu w takim gronie to duży zaszczyt.

 

Zakończyła pani sezon 17 września w Eugene. W finałowych zawodach Diamentowej Ligi uzyskała pani czas 50,38 i zajęła drugie miejsce. Czy utrzymanie wysokiej formy długi czas po imprezie docelowej było dużym wyzwaniem?

 

Fizycznie czułam się bardzo w porządku. Nic mi nie dolegało. Forma była, natomiast gorzej czułam się psychicznie. Trochę mi się już... nie chciało. Sezon zaczął się w maju i był bardzo intensywny. Miałam sporo startów, więc trudno było mi się zmotywować, ale na szczęście dałam radę i pobiegłam szybciej niż się spodziewałam.

 

Finał Diamentowej Ligi był ukoronowaniem bez wątpienia najlepszego roku w pani karierze. Już w lutym podczas mistrzostw Polski w Toruniu pobiła pani halowy rekord Polski - 50,83. Czy już wtedy było przekonanie, że sezon letni będzie bardzo udany?

 

Zdecydowanie poprawiłam się w hali. To był dobry prognostyk. Poprawiłam szybkość. Pracowaliśmy nad tym z trenerem. Wiedziałam, że jak nie będę miała żadnych problemów, to ta forma latem będzie bardzo wysoka.

 

Regularnie startowała pani w mityngach Diamentowej Ligi. Wygrała pani we Florencji, Chorzowie i Monako. Czy nadal odczuwa pani ekscytację związaną ze startem w tych zawodach?

 

To najlepszy, ale i najfajniejszy cykl mityngów. Czuć świetną atmosferę. Wielu kibiców przychodzi nas oglądać. Wynika to z dobrej obsady zawodów i to robi różnicę. Na pewno nie jest to już dla mnie tak stresujące, bo wiele razy tam startowałam i nawet udało mi się wygrać, więc podchodzę już do tego inaczej, ale na pewno jest to przyjemne uczucie.

 

16 lipca w Chorzowie poprawiła pani rekord życiowy na 49,48. Rok wcześniej również ustanowiła tam pani swoją "życiówkę". Czy bieżnia na Stadionie Śląskim jest wyjątkowo szybka czy też niesie panią polska publiczność?

 

Myślę, że jedno i drugie. Bieżnia jest szybka i często padają tam dobre wyniki, również w innych konkurencjach. Ale przy swojej publiczności łatwiej się startuje. Akurat w tym roku byłam w Chorzowie jedyną Polką startującą na 400 m i na moim biegu było słychać wrzawę, co na pewno dodało mi skrzydeł.

 

Mistrzostwa Polski w Gorzowie Wlkp. były czasem intensywnych startów. Miała pani cztery biegi i zdobyła dwa złote medale. Czy poprawienie szybkości i czasu na 200 m jest kluczowe w kontekście biegu na jedno okrążenie?

 

Na pewno to pomogło, bo wcześniej byłam bardziej typem wytrzymałościowym i dobrze czułam się w końcówce biegu. Poprawa szybkości ułatwia mi zadanie w pierwszej części biegu. Na początku dystansu nie zostaję już z tyłu, co czasami zdarzało mi się we wcześniejszych biegach. Mam nadzieję, że dalej będę mogła poprawiać się szybkościowo. Końcówkę na pewno mam dobrą, ale są jeszcze inne elementy do poprawy, co pozwoli mi na urywanie kolejnych setnych sekundy.

 

To, że w Gorzowie nie będzie miała pani sobie równych na 400 m, było dosyć oczywiste, ale czy pokonanie Krysciny Cimanouskiej na dwa razy krótszym dystansie było dla pani pozytywnym zaskoczeniem?

 

Na pewno nie byłam pewna wygranej. Wiedziałam, że ona jest świetnie przygotowana. Miałam dosyć pracowite dni, choć nie musiałam pobiec bardzo szybko 400 m, to i tak było to dosyć męczące, bo zaliczyłam cztery biegi w trzy dni. Nawet jeśli biegnie się trochę luźniej, to jest to męczące i odczuwałam w nogach te starty. Nie wiedziałam, jak pójdzie mi na 200 m, bo czułam się średnio i nie wiedziałam, czego się po sobie spodziewać. Liczyłam na medal, ale wiedziałam, że będzie ciężko.

 

Który z trzech indywidualnych biegów podczas mistrzostw świata w Budapeszcie był dla pani najtrudniejszy: eliminacyjny, półfinałowy czy finałowy?

 

Półfinałowy. Wydaje mi się, że często tak jest, bo w eliminacjach pobiegłam dosyć luźno i oszczędzałam siły. Był to kontrolowany występ, a w półfinale biegłam praktycznie na "maksa", nawet szybciej niż w finale. Walka o awans do finału jest bardzo stresująca, bo każda zawodniczka daje z siebie wszystko, walczy o każdą setną sekundy i znacznie się poprawia. Wtedy są największe nerwy, w finale jest już trochę łatwiej pod tym względem. Dochodzi radość z tego, że już się awansowało, więcej jest do zyskania niż do stracenia.

 

Czy srebrny medal MŚ smakuje jak złoty? Dominikanka Marileidy Paulino była w Budapeszcie chyba nie do pokonania...

 

Na pewno była nie do pokonania. Jest lepsza ode mnie. W tym sezonie udało mi się z nią wygrać tylko raz. To też dobry znak, bo świadczy o tym, że to jest możliwe. Jednak w sierpniu była zdecydowanie lepiej przygotowana. To był mój pierwszy, historyczny medal mistrzostw świata i każdy cieszyłby mnie tak samo bardzo. Wcześniej zdobywałam medale mistrzostw Europy, a mistrzostwa świata to jednak półka wyżej.

 

Wsparła pani również polską sztafetę 4x400 m, co zaowocowało szóstym miejscem w finale. Jak wytrzymała pani pięć biegów w ciągu tygodnia?

 

Na pewno było ciężko. Gdy rozgrzewałam się do ostatniego startu, byłam już nieco zmęczona, choć nie chciałam tego pokazywać. Ale czułam to w nogach. Takie starty są też bardzo obciążające psychicznie, wywołują dużo emocji i to jest wyzwanie. W finale sztafety pobiegłam szybko, podobnie jak w eliminacjach. Udało mi się utrzymać wszystkie pięć biegów na wysokim, równym poziomie. Jestem z tego naprawdę zadowolona.

 

Czy jako wicemistrzyni świata czuje się pani spełniona jako sportowiec? Jakie są pani najważniejsze cele na przyszłość?

 

Na pewno czuję się spełniona, bo zrobiłam wiele fajnych rzeczy, które planowałam i zrealizowałam. Jednak nie odwieszam jeszcze butów na kołek. Mam jeszcze ciągle jakieś cele. Chciałabym dobrze wystartować w igrzyskach, bo w przyszłym roku to będzie najważniejsza impreza. Cały czas chcę się poprawiać. Może pobić w końcu rekord Polski Ireny Szewińskiej na 400 metrów. Brakuje coraz mniej. Fajnie byłoby zapisać się w taki sposób w historii.

 

Po wyczerpującym sezonie był zasłużony odpoczynek, m.in. na początku października była pani w Tatrach. Wcześnie rano weszła na Kasprowy Wierch i podziwiała wschód słońca...

 

Zawsze to lubiłam. Jednak często, kiedy trenuję, brakuje mi czasu na górskie wędrówki. Czasem na obozach chodzimy po górach rekreacyjnie. Zdecydowanie wolę zdobywać szczyty, gdy jest ciepło i nie ma śniegu. Teraz mogłam wykorzystać ten czas, żeby pochodzić po górach, co naprawdę lubię.

 

Gdzie będzie pani trenować jesienią i jak podejdzie pani do sezonu halowego?

 

W hali w ogóle nie zamierzam startować, żeby nie prowokować kontuzji. Całkowicie rezygnuję z sezonu pod dachem, właściwie nie zamierzam wchodzić na halę. Ewentualnie między zgrupowaniami, gdy będę w Polsce. Poza tym planuję ćwiczyć za granicą, gdzie jest ciepło. Podobnie było w poprzednich latach i to dało dobry efekt. To jeszcze nie jest potwierdzone, ale myślę, że w listopadzie pojadę do Karpacza, a w grudniu do Monte Gordo.

JŻ, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie