Iwanow: Cudze chwalicie, choć swoje przecież znacie

Iwanow: Cudze chwalicie, choć swoje przecież znacie
fot. PAP
Michał Probierz

Pamiętacie, jak będąc jeszcze w Jagiellonii Białystok, Michał Probierz prowadził swoją wojnę z zatrudnianymi z dużą lubością przez właścicieli polskich klubów trenerów z zagranicy? Na każdej pomeczowej konferencji prasowej dając im pstryczka? Transmitujący od lat Ekstraklasę Canal+ przytaczał nawet na grafice następującą statystykę: punkty Polaków kontra zdobycze obcych szkoleniowców. To był swoisty prywatny mecz Probierza.

Zaczęło się chyba od jakiejś wymiany uprzejmości z ówczesnym opiekunem Legii Warszawa Henningiem Bergiem. Raz nawet Norweg otrzymał od obecnego selekcjonera rozmówki „polsko-norweskie”, bo były piłkarz Manchesteru United naszej mowy nie zamierzał poznawać. Historia zresztą w jakimś stopniu znowu się powtarza – do Kosty Runjaica też były pretensje, że lekcji polskiego nie pobiera. 

 

ZOBACZ TAKŻE: Wysokie zwycięstwo Realu Madryt. Kolejny gol Bellinghama

 

Pisałem już jakiś czas temu, że dwukrotne powierzenie posady selekcjonerów Portugalczykom, najpierw Paolo Sousie, potem Fernando Santosowi, było policzkiem wymierzonym przez naszą federację tak zwanej polskiej myśli szkoleniowej. Żaden z polskich trenerów oficjalnie tego nie wyartykułował, ale wierzcie mi, wielu takie decyzje nie przypadły do gustu. Probierz na pewno musi czuć satysfakcję, że to jego wybrano, by ratował los polskiej kadry po fiasku z pomysłem przekazania kadry w ręce selekcjonera z łatką „kogoś z takim CV polska piłka jeszcze nie miała”. Na pewno też dziwić może fakt, że żaden z największych i najbogatszych naszych klubów – Legia i Lech Poznań nigdy nie sięgnęły po aktualnego „Narodowego”.

 

Stolica dawała zatrudnienie nie tylko Bergowi, ale i Ricardo Sa Pinto czy Romeo Jozakowi. „Kolejorz” sięgnął w skomplikowanej sytuacji po nagłej rezygnacji Macieja Skorży po Johna van den Broma. Ćwierćfinał Ligi Konferencji Europy napawał Bułgarską dumą. Jednak Holender i tak ledwo wytrzymał do końca rundy. Ale to, czy latem Piotr Rutkowski z Tomaszem Rząsą znów nie zaczną poszukiwać w Europie zamiast postawić na człowieka, który nauki pobierał w Białej Podlaskiej, żadnej pewności nie ma.

 

Pomijając Raków Częstochowa, cała najlepsza czwórka poprzedniego sezonu prowadzona była przez trenerów z zagranicy. Posada Jensa Gustafssona w Szczecinie już kilka razy wisiała na włosku, który nie wiadomo jak długo jeszcze wytrzyma. Runjaic, jeśli nie zdobędzie mistrzostwa, nawet mimo ewentualnego świetnego wyniku wiosną w LKE, też będzie podlegał dyskusji. Van den Broma od niedzieli nie ma. Niedawno nawet mocno zagraniczny kadrowo Radomiak pożegnał się z Rumunem Constantinem Galcą. Zaufał asystentowi Papszuna w Rakowie czy Skorży oraz jego następcy w Lechu, Maciejowi Kędziorkowi. Wajcha została więc totalnie przestawiona. Zagraniczni dowodzący polskimi klubami w Ekstraklasie zaczynają się kruszyć jak stary chleb z najtańszego dyskontu. To, co jest czasem ładnie opakowane, nie zawsze zawiera najlepsze składniki i ma najbardziej wyrafinowany skład. W PZPN chyba już o tym wiedzą. Choć może gdyby zamiast Santosa z Portugalii sięgnięto po znakomicie mówiącego po polsku i doskonale znającego nasze realia Nenada Bjelicę, szykowalibyśmy się nie do barażów o EURO, ale już do występu w finałach. Choć sprawdzić wiarygodności tej tezy oczywiście się nie da.

 

Z zainteresowaniem będę obserwować następne ruchy decydentów w polskim futbolu. Wiadomo, że panują tu mody, trendy, wzory do naśladowania, choć w piłce dwa plus dwa nie zawsze daje cztery. Świeży powiew, jaki dała osoba Adriana Siemieńca w Jagielloni trwać może tylko do momentu, kiedy zespół znajduje się w pierwszej czwórce, awansuje do Europy, a w niej nie odpadnie z zespołem z Armenii, Macedonii Północnej lub Luksemburga. Chyba że ktoś wreszcie zachowa spokój. Najlepszym przykładem braku logiki i cierpliwości w polskiej piłce jest casus Jacka Magiery. I on przecież – mimo że najpierw dał puchary, nie przetrwał pierwszego kryzysu w Śląsku Wrocław, który chwilę później znów musiał ratować. W jakim miejscu jest dziś, świetnie pokazuje tabela. Efektu „jo-jo” mogłoby nie być, gdyby ktoś wytrzymał ciśnienie, które często wpływa na wybory, których potem trzeba żałować.

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie