Operator wind z Kanady wygrał wyścig nad Lake Toba

Moto
Operator wind z Kanady wygrał wyścig nad Lake Toba
fot. Polsat Sport
Operator wind z Kanady wygrał wyścig nad Lake Toba

Po sobotnim sprincie istniały obawy, że wyścig o GP Indonezji będzie przypominał procesję. Nic z tych rzeczy. Na dystansie 30 okrążeń wiele się działo, a o ostatecznej kolejności na mecie zadecydowała szarża debiutującego w MŚ F1H2O Kanadyjczyka Rusty’ego Wyatta. Operator wind pokonał Erika Starka i wyprzedził dwukrotnego mistrza świata Jonasa Anderssona! Bartek Marszałek jest czwarty po pierwszej rundzie tegorocznych mistrzostw świata!

Wysokość nad poziomem morza – 905 metrów. Bardzo trudny technicznie tor z 11 bojami. 30 pętli przy zabójczej wilgotności powietrza. Niezwykle cierpliwi fani żywiołowo reagujący na każdą akcję na akwenie. GP na północnej Sumatrze może poszczycić się najlepszą frekwencją w MŚ. Wzdłuż brzegu jeziora usadowiły się nieprzebrane tłumy. Guido Cappellini, który jest najwybitniejszą postacią w świecie wyścigów motorowodnej Formuły 1, dziesięć razy sięgał po tytuł mistrza świata i kolekcjonował samochody Maserati, był zachwycony widząc rozentuzjazmowany tłum kibiców w Indonezji.


Jeszcze 200 lat temu plemię Bataków nie wstydziło się aktów kanibalizmu. Suset, urodzona w Balige nad jeziorem Toba, opiekująca się kierowcami i mechanikami teamu Stromoy, wyznała podczas uroczystej czwartkowej kolacji w hotelu Labersa: "na śniadanie zjem łokieć mechanika, a w porze lunchu zadowolę się nogą kierowcy. Nie, to czyste żarty. Dziś ludzie mieszkający wokół jeziora Toba to w 80% katolicy. Populacja Indonezji jest czwarta na świecie, w większości są to wyznawcy islamu. Nie zapominamy o przeszłości. Jeśli popłyniesz promem za 2 dolary na wyspę Samosir, zobaczysz ślady i zapiski po praktykach ludożerstwa. Te zachowania miały podłoże religijne, ale teraz przybywający do Balige mogą spać spokojnie".


Biali są traktowani jak Krzysztof Kolumb przybijający do brzegów Ameryki Północnej czy Ferdynand Magellan opływający Ziemię Ognistą. Indonezyjczycy mieszkający wokół jeziora Toba są przepełnieni gościnnością i serdecznością. "Hello mister, hello sir" to klasyczne zaczepki okraszone dziecięcym uśmiechem. Biedni, pracowici ludzie, którzy czynią co mogą, aby Europejczycy przybywający do tego odległego zakątka ziemi poczuli się bezpiecznie. Chęć zrobienia zdjęcia z białym człowiekiem jest tu tak ogromna, że operator dźwigu, mechanik, kierowca czy dziennikarz czuje się niczym Robert Plant z legendarnej grupy Led Zeppelin przeciskający się przez tłumy fanów. Serdeczność niespotykana.


Skąpa baza hotelowa sprawia, że najlepsi kierowcy wyścigowi nocowali w bardzo spartańskich warunkach. Łazienka umieszczona poza pokojem nikogo nie szokuje w tej części Indonezji. Z drugiej strony to czytelny sygnał dla lokalnych władz, że jeden hotel o standardzie europejskim w Balige to stanowczo zbyt mało, aby przyjąć 17 kierowców i ich zespoły. Co prawda w miasteczku Parapat uroczo położonym nad klifem istnieje elegancki hotel pod szyldem "Niagara", który pomógłby kierowcom i mechanikom w spokojnym śnie i umożliwiłby wypoczynek, lecz… Szkopuł w tym, że Parapat dzieli więcej niż godzina jazdy autem od padoku w Balige, a drogi w tej części Azji pełne są szalonych motocyklistów, więc żaden kierowca nie chciałby spędzać dwóch godzin dziennie w aucie. Eskorta policji jest tu czymś naturalnym. Dzięki policjantom, którzy non stop jadą na popularnym "kogucie", do Balige bez przeszkód dotarli inżynierowie, mechanicy i kierowcy. Nie wspominając o ministrze sportu Indonezji, który tak się zakochał w wyścigach, że usadowiono go wygodnie na pontonie, aby mógł oficjalnie otworzyć wyścig rangi MŚ.

Walka z długiem czasowym

Norweżka Marit Stromoy, dobra koleżanka Bartka Marszałka, starannie przygotowała się do podróży. Wyruszyła w niedzielę 25 lutego z Oslo via Amsterdam, Dohę, Dżakartę i po kilkunastu godzinach lotu wylądowała na lotnisku w Siborong borong. To dość łagodna opcja włóczęgostwa, gdyż z lotniska Siborong borong pozostaje zaledwie 45 minut jazdy autem do Balige.


Bartek Marszałek, który tradycyjnie przywiązuje ogromną wagę do sprzętu, załadował kilka walizek klamotów i wybrał inny wariant. Głównie dlatego, aby jednym przewoźnikiem (Qatar Airways) przerzucić graty z Warszawy via Doha do Medanu – największego miasta na północnej Sumatrze. Bartek też wyruszył w długą trasę z odpowiednim zapasem, aby przygotować ciało do azjatyckiego powietrza i uporać się ze zmianą strefy czasowej. Gdyby bazował na sprzęcie spakowanym w grudniu do kontenerów w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (Szardża), nie byłby konkurencyjny na wodach jeziora Toba. Polak przywiózł sprzęt z Kanady oraz z Polski, aby mieć sporą przestrzeń do wyboru właściwej jednostki napędowej.


Thani Al Qamzi (ZEA), były wicemistrz świata, spał w hotelu Balige Beach, gdzie widok małej jaszczurki penetrującej ścianę balkonu nikogo z tubylców specjalnie nie szokował. Kiedy spożywaliśmy makaron z dozą czosnku i oliwkami, Thani, wiecznie skory do żartów powiedział: "przeżyjemy Indonezję, a potem polecimy do Wietnamu, gdzie ucinają ręce na wysokości łokcia. Żartuję, ich interesuje tylko twój nadgarstek".


Towarzystwo motorowodniaków musi być zaradne. Tuż po wyścigu trwa walka z czasem, aby do północy spakować łodzie do kontenerów. Luksemburczyk Pino, odpowiedzialny za logistykę w F1H2O, bardzo lubi kierowców i mechaników, lecz nakreśla dość precyzyjne ramy czasowe i reguły gry. W czwartek 7 marca olbrzymie ciężarówki załadują kontenery i zawiozą sprzęt do portu w Belawan. Stamtąd statek przetransportuje kontenery do Singapuru, a po ośmiu dniach rejsu sprzęt dotrze do Quy Nhon w Wietnamie. Wbrew pozorom nie pozostawia to dużej swobody teamom, bo kontenery z łodziami należy rozpakować w Wietnamie, a już 28 marca odbędą się treningi. Czasu jest zatem okrutnie mało.


Jonathan Jones, Walijczyk z krwi i kości, czterokrotny mistrz świata, dziś świetny komentator, obrał mniej inwazyjne rozwiązanie. Leci z Indonezji do córek, które mieszkają w Australii. Z Down Under wróci do Wietnamu na wyścig w prowincji Binh Dinh. Ciało aż tak bardzo nie ucierpi jak przy powrocie do Europy. Ot, spryciarz z Walii.


Kalendarz MŚ może ulec kolejnym przeobrażeniom. Runda w Albanii, która miała odbyć się na jeziorze Ohrydzkim (5-7 lipca) raczej nie dojdzie do skutku. Włoscy promotorzy szukają zastępstwa w Chorwacji, a ponadto negocjują z Azerbejdżanem, ale wszystko jest pisane patykiem na wodzie.

Nowe paliwo i nowy format

Bartek Marszałek znakomicie spisał się w kwalifikacjach zajmując szóste miejsce w Q1, piąte w Q2 i ponownie piąte w Q3. Pole position wywalczył urzędujący mistrz świata Jonas Andersson. Starzy kumple ucięli sobie pogawędkę po trzeciej części kwalifikacji. Bartek usiłował dowiedzieć się jak przebiegały testy nowego bolidu Szweda, ale Jonas odparł oschle: "Bartek, jesteś zbyt szybki, abym zdradzał ci ustawienia zapłonu".


Prawda jest taka, że od sezonu 2024 nikt już nie jeździ na toluenie. Litr toluenu kosztował 4 euro. Obowiązującym paliwem jest teraz benzyna 98 oktanów, która wedle słów polskiego kierowcy jest prawie taka sama jak ta, którą można nabyć na stacji benzynowej. Szkopuł w tym, że stopień kompresji silnika przy nowym paliwie dość drastycznie spadł. Jednostka napędowa nie ma tradycyjnego "kopa". Pomimo to, Bartek był piekielnie szybki podczas sobotniego sprintu.

 

Zajął drugie miejsce i uzyskał aż 9 punktów do klasyfikacji mistrzostw świata. To zysk wyniesiony przez kierowców w trakcie negocjacji. W grudniu ubiegłego roku Bartek dał solidnie w kość silnikowi w Szardży podczas sprintu, ale wówczas żaden z kierowców nie otrzymał choćby źdźbła punktu. Od sezonu 2024, sprinty są punktowane. W sobotę 2 marca Bartek Marszałek zajął drugą pozycję za plecami Jonasa Anderssona w grupie 1 (kierowcy są dzieleni na dwie grupy) i w dobrym humorze przystąpił do wypełnienia licznych obowiązków medialnych.


Konferencja prasowa po sprintach przyciągnęła uwagę wielu dziennikarzy z całej Indonezji. Bartka pytano o trudny i techniczny akwen, a Polak jako ubiegłoroczny zwycięzca miał sporo pracy, bo wiele indonezyjskich stacji telewizyjnych chciało usłyszeć co ma do powiedzenia polski kierowca. Indonezyjczycy są głodni sukcesów (odnoszą je głównie w badmintonie), a ambicją rządu jest posiadanie kierowcy rodzimego chowu. Do tego droga daleka. Estończyk Stefan Arand należy do trzech najbogatszych rodzin w nadbałtyckim kraju, ale dopiero teraz debiutuje w stawce MŚ. W samolocie lecącym z Doha do Medanu, miałem przyjemność spotkać 65-letniego Vahura Joalę – prezydenta estońskiej federacji motorowodnej. Vahur posługuje się fińskim numerem telefonu, mieszka w Helsinkach, ale pracuje od dekad dla Estonii. Wiózł naklejkę z numerem startowym dla Stefana, bo poprosił go o takową przysługę tata Aranda. Ot, w stresie debiutanckim zapomina się o takich niuansach.


Młodzież świetnie zaadoptowała się do realiów wyścigowych. Estończyk zajął czwarte miejsce w wyścigu. Jeszcze lepszym rezultatem błysnął 30-letni Rusty Wyatt, którego radioman do późnych sobotnich godzin wieczornych raczył się miejscowymi specjałami. Stara wyścigowa prawda głosi, żeby nie przejmować się nadmiernie zawodami, bo presja potrafi spalić największych asów. Wyatt spędził sporo czasu w amerykańskich seriach wyścigowych i był wzruszony poziomem profesjonalizmu w Indonezji. Elegancko rozplanowany padok, precyzyjny harmonogram treningów, kwalifikacji i sprintów – te elementy Kanadyjczyk urodzony w Toronto poczytuje sobie za pozytyw. Determinację i sportową zawziętość ma w genach. Sposób, w jaki wyprzedził starych lisów: Erika Starka i Jonasa Anderssona, a uczynił to na ostatnim okrążeniu, każe przypuszczać, że nowa i świeża krew w stawce F1H2O będzie ozdrowieńcza.


Życie nie znosi próżni. Z cyklem MŚ pożegnał się trzykrotny mistrz świata Amerykanin Shaun Torrente. Oficjalnie dlatego, że Shaun pragnie poświęcić się rodzinie, a jak głoszą pokątnie ludzie z teamu Abu Dhabi, wszyscy mieli dość gruboskórnego asa z USA. Stąd Guido Cappellini nie czynił żadnych zabiegów dyplomatycznych, aby zatrzymać Shauna w stajni z Abu Dhabi. Pozyskał Alberto Comparato, pozostawił Thaniego Al Qamzi i w zespole jest spokój. Kanadyjczyk Rusty Wyatt, fachowiec od naprawiania wind w Toronto i okolicach, udowodnił, że lukę po Torrente można dość szybko załatać. Wyatt jest liderem w klasyfikacji przejściowej po GP Indonezji. Sobotni sprint wzbogacił go o 9 punktów, a za zwycięstwo w wyścigu uzyskał aż 20 oczek.

16 punktów Bartka

Polak ma grupę oddanych mechaników, którzy bardzo starannie pracowali pod batutą Bartka. Andrzej Dziubek, prawdziwy as inżynierii i mechaniki, który swego czasu podróżował z Marszałkiem 36 godzin z okładem wracając z Chin do Augustowa, nie narzekał na wysoką temperaturę panującą w Indonezji. Bardziej przeszkadzała mu w wytężonej pracy głośna muzyka rozsadzająca padok. Miejscowi konferansjerzy mają ogromny talent. Naśladują podczas komentarza odgłosy dzikich zwierząt, co wywołuje zachwyt widowni. Spikerzy z Balige kojarzą Polskę z postacią Roberta Lewandowskiego. O piłkarzu Barcelony wypowiadają się z wyrazami najwyższego szacunku…


Rastko Kokotović i Robertino Milinković – dwaj dzielni Serbowie mają jeszcze wsparcie wyluzowanego kangura z Nowej Południowej Walii – Paula Kirkby’ego, który nie narzeka, bo każda runda MŚ rozgrywana na kontynencie azjatyckim oznacza dla niego krótką podróż.


Wielka szkoda, że podczas GP Indonezji nie zadziałał system świateł. Sekwencja startowa wyglądała przedziwnie. Bartek wystrzelił znakomicie ze startu, podobnie jak Fin Sami Selio. Polak objął prowadzenie w wyścigu, ale po przejechaniu jednego okrążenia, zarządzono restart. Śpiące królewny: Jonas Andersson, Erik Stark i Rusty Wyatt nie ruszyli z pomostu. Polak był zdezorientowany, podobnie jak większość mechaników i kierowców. Nie zapaliły się wszystkie światła podczas sekwencji…


W powtórce Bartek znów idealnie zareagował refleksowo, lecz tym razem Stark przypilnował Anderssona. Jonas jechał drugi i Erik już się radował fotelem lidera kiedy rozbił się kolega Wyatta z teamu Sharjah – Fin Filip Roms. Żółta flaga przed upływem piątego okrążenia oznaczała powrót do ustawienia na starcie, więc Erik Stark musiał oddać pozycję Anderssonowi. Bartek znów przebijał się przez stawkę i ukończył wyścig na dobrym, piątym miejscu. Suma punktów ze sprintu i wyścigu wynosi 16 oczek, co daje Polakowi znakomitą czwartą pozycję w generalce ex equo z Estończykiem Stefanem Arandem.


Organizatorzy poszli po rozum do głowy i po ubiegłorocznej rundzie GP Indonezji uniknęli popołudniowych godzin rozgrywania kwalifikacji i zawodów. Rok temu wysoka fala na jeziorze Toba bardzo utrudniła płynny przebieg zawodów. Włoscy promotorzy zaklinali niebiosa w drodze z Medanu do Balige obawiając się tropikalnej burzy i ciągłych opadów. Piątkowe kwalifikacje rozpoczęto o 10.30, sobotnie sprinty o 11.15, a wyścig o 11.15. Całość odbyła się bez przeszkód. Ani grama deszczu…


Kevin, mieszkaniec Medanu emanujący empatią, który troszczył się o transport dziennikarzy i fotoreporterów z padoku do hotelu, skomentował to następująco: „przed laty czarownice miały ogromną moc i posłuch w plemieniu Bataków. Niby dziś dawne przesądy i zabobony nie funkcjonują, ale wydaje mi się, że ludzie nie chcą się do końca przyznać, że czary straciły swoją moc. Czary wciąż są aktywne. Czy ktoś potrafiłby tak pięknie zaplanować przebieg GP Indonezji bez ingerencji miejscowych szamanów?”


Zaiste, prawdę powiada Kevin. Mechanicy w pośpiechu pakują sprzęt i modlą się, aby rzęsisty deszcz nie nawiedził ich w drodze do Medanu, bo wówczas stracą połączenie lotnicze do Europy. Może warto zaufać szamanom z plemienia Bataków i zbierać siły przed GP Wietnamu?

Tomasz Lorek/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie