Życie polskiego skoczka zaczyna się po trzydziestce. „Bali się mu zaufać”

Zimowe
Życie polskiego skoczka zaczyna się po trzydziestce. „Bali się mu zaufać”
fot. PAP

Dawid Kubacki pierwszy raz stanął na podium Pucharu Świata w wieku 27 lat. Piotr Żyła wygrał pierwszy turniej w wieku 26 lat, ale mistrzem świata został jako 34-latek. Ostatnie podium Aleksandra Zniszczoła w Lahti (pierwsze w karierze) to kolejny dowód na to, że życie polskiego skoczka zaczyna się po trzydziestce. – Kiedyś sukcesy odnosili nastolatkowie, teraz skoki należą do zawodników już doświadczonych – mówi Tomasz Kalemba, ekspert od skoków w Interii.

Skoki się zmieniły. W miniony weekend do trzydziestki konkursu w Lahti wskoczył 51-letni Noriaki Kasai. Na skoczniach rządzą trzydziestolatkowie. Polska zaczyna się wpisywać w ten trend. Naszym najlepszym zawodnikiem w tym sezonie jest Aleksander Zniszczoł, który 8 marca będzie świętował 30. urodziny.

Zobacz także: Nawet Olek Zniszczoł tego nie przykryje! Brutalna prawda o polskich skokach

 

- Kiedy Adam Małysz osiągał pierwsze sukcesy, jako nastolatek, to trzydziestolatkowie byli zawodnikami myślącymi o końcu kariery. Teraz nastolatków coś znaczących w tym sporcie można policzyć na palcach jednej ręki. Rządzą ci bardziej doświadczeni – mówi Tomasz Kalemba.

To jasno pokazuje, że nie tylko nie powinniśmy skreślać Kamila Stocha, Dawida Kubackiego i Piotra Żyły (wszyscy grubo po trzydziestce), ale i powinniśmy z wciąż dużą nadzieją patrzeć na tych, którzy skaczą już od wielu lat i jak nam się wydaje, odbijają się od ściany. – Teraz po prostu zawodnicy dłużej dojrzewają – tłumaczy nam Kalemba.

 

Jednym z takich długo dojrzewających skoczków jest Zniszczoł, który w tym sezonie zadziwia i jest takim objawieniem polskiej kadry. Apoloniusz Tajner już w styczniu mówił nam, że on już za chwilę wskoczy na podium, czy nawet wygra turniej. To pierwsze już się stało. To drugie jest prawdopodobne. – Przed nami skoki na mamutach w Vikersund i Planicy, a Olek jest lotnikiem. W Oberstdorfie mu nie wyszło, ale tam był ewidentnie zmęczony podróżą dookoła świata. Teraz jednak będzie inaczej – uważa Kalemba.

 

Jak to w ogóle możliwe, że ktoś taki, jak Zniszczoł nie skakał na poziomie światowej czołówki przez wiele lat, a teraz nagle jego gwiazda rozbłysła. – Ten sport się zmienił. Kiedyś wystarczyła ułańska fantazja. Jak zawodnik potrafił odciąć głowę, wyłączyć się, to fruwał daleko. Teraz sprzęt jest tak czuły, że skoczek dopiero jak nauczy się podstaw, dostaje do ręki narzędzia umożliwiające dalekie loty. 17-latek nie dostanie sprzętu, jaki ma zawodnik skaczący w Pucharze Świata. On ma taki podstawowy i dopiero, jak jest gotowy, to dostaje coś więcej – tłumaczy nasz rozmówca.

 

Ze Zniszczołem to nie do końca było tak, że on się czegoś przez te ostatnie lata uczył. On miał po prostu pecha. – To było jedno z tych naszych cudownych dzieci. On rywalizował z Murańką. Z tą różnicą, że rodzice Olka nie zabiegali o rozgłos w mediach. Dlatego się o nim nie mówiło, co nie zmienia faktu, że on talent zawsze miał. W przeszłości zdarzało mu się już wskakiwać do dziesiątki i za każdym razem budziło to zdziwienie. Choć, jak powiedziałem, on był dobry, ale nie tak medialny, jak Klemens – zauważa Kalemba.

 

Zniszczoł zaczął na poważnie skakać w 2011. I ta jego kariera już wtedy zaczynała przypominać rollercoaster. Ciągłe zmiany trenerów sprawiały, że on wciąż zmieniał sposób skakania. Jak już zaczynał się do czegoś przyzwyczajać, coś zaczynało mu pasować, to nagle przychodził inny szkoleniowiec i cała praca zaczynała się od nowa.

 

W 2012 wskoczył do dziesiątki w zawodach Pucharu Świata i wydawało się, że ze Stochem pociągną kadrę, ale zaginął w akcji. Nie tylko z powodu zmian, ale i też dlatego, że nie był doceniany. – Trenerzy bali się mu zaufać – przyznaje Kalemba.

 

Długo było tak, że jak już ten niedoceniany Zniszczoł dostał szansę, to wchodził na skocznię i tak bardzo chciał pokazać, że to miejsce w kadrze A mu się należy, że efekt był odwrotny od zamierzonego. Tak bardzo skupiał się na tym, żeby dobrze wykonać każdy element, że brakowało mu luzu. Były sezony, gdy się na chwilę budził, ale bardzo szybko przepadał.

 

- Przełom nastąpił po nawiązaniu współpracy z Kubą Bączkiem – zwraca uwagę Kalemba. – Olek złapał taką pewność siebie, że nawet jak był poza trzydziestką, to mówił, że jego stać na dalekie loty.

 

Z Thomasem Thurnbichlerem, obecnym trenerem, docierali się długo. Dwa lata temu ten nie zabrał go na Turniej Czterech Skoczni, choć miał to obiecane. Pojechał Stefan Hula. Zniszczoł bardzo to przeżył. – To był kolejny dowód na to, że trenerzy bali się na niego postawić – wyjaśnia Kalemba.

 

W końcu jednak Thurnbichler się do Zniszczoła przekonał, a dziś eksperci podkreślają, że Polak skacze tak dobrze, bo jako jedyny kadrowicz słucha tego, co mówi szkoleniowiec. – Olek już taki ma charakter. On wierzy trenerom, nie sprzeciwia się. Pod tym względem jest idealny do trenowania. Może z Thurnbichlerem złapałby wspólny język prędzej, ale przed rokiem zaczął z Maciusiakiem, a potem przeskoczył do Austriaka. Przez to było trochę nieporozumień. Teraz jednak Zniszczoł czerpie pełnymi garściami i to wychodzi mu na dobre – ocenia Kalemba.

 

Jeśli kariera Zniszczoła dalej będzie przebiegać bez zakłóceń, to nasz ekspert uważa, że możemy się szykować na dwa, trzy lata dobrego skakania polskiego zawodnika.

Dariusz Ostafiński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie