Niemożliwe nie istnieje. Takie rzeczy tylko w naszej Ekstraklasie...

Jeżeli wiosną ubiegłego sezonu złośliwie mówiliśmy o „wyścigu żółwi”, kiedy nikt nie potrafił docisnąć pedału gazu w walce o mistrzowski tytuł, to dziś ten efekt ma miejsce już w lutym. Cztery czołowe zespoły z przegranymi w drugiej wiosennej kolejce? Tego nikt nie był w stanie przewidzieć.
I nie jest to powód do radości. Nie tylko w siedzibach faworytów, ale i u wszystkich, którym dobro naszej klubowej leży na sercu. Im więcej przypadku, tym gorzej dla dalszej perspektywy. Mimo, że wciąż „pławimy” się w poczuciu luksusu, że mamy dalej dwa zespoły w Lidze Konferencji - przypominam, że Cypr ma trzy. A liga łotewska miała swojego przedstawiciela w Lidze Europy.
ZOBACZ TAKŻE: Wyjazdowa przegrana Legii Warszawa
Cytując klasyka, najmniej za rezultaty 20-stej kolejki winiłbym Jagiellonię Białystok. Ona, choć już z tytułem, dopiero uczy się miana bycia zespołem ze ścisłej czołówki. W Mielcu o punkty nigdy nie jest łatwo - wygrały tam w tym sezonie tylko drużyny Lecha i GKS-u Katowice. Właściwe nastawienie Stali, połączone ze słabszym dniem całego zespołu mistrza Polski, dały efekt w postaci przegranej „Jagi” 1:2.
Wściekłość po takim występie w sztabie z Podlasia nie trwała jednak długo. Po sobocie i niedzieli, w kontekście sytuacji w tabeli, nic złego przecież się nie wydarzyło. Drugi z aspirantów do tytułu, Raków Częstochowa, rozegrał dziesiąty mecz przed własną publicznością i przegrał tu już po raz trzeci. „Gieksa”, złożona w dużej mierze z polskich zawodników, niektórych niechcianych w Śląsku czy Rakowie, wygrywa 2:1, nie wykorzystując na domiar rzutu karnego.
Legia Warszawa w Gliwicach „straszy” jedynie strzałami swojego środkowego obrońcy Steve’a Kapuadiego. „Najlepszy” (?) transfer, Wahan Biczakczjan, schowany jest „do szafy” przez dwudziestoletniego Igora Drapińskiego, a renomowany bramkarz, który miał rozwiązać problem na tej pozycji, nie popisuje się przy straconym jedynym golu.
Na koniec Lech, który miał wykorzystać potknięcia rywali i otworzyć sobie bramki na autostradzie do tytułu, po efektownym zwycięstwie przed tygodniem nad Widzewem, przegrywa z Gdańsku z „pokieraszowaną” na wielu płaszczyznach Lechią. Czerwoną kartkę dostaje ten, który dotychczas był odkryciem i to z Poznania dostawał powołania do reprezentacji Szwecji, a przecież niedawno grał w jednym z najgorszych zespołów tamtejszej ligi. Jednak nawet w Allsvenskan takie rzeczy jak u nas są niemożliwe. W Polsce? Impossible is Nothing.
Kolejki cudów kiedyś zdarzały się w końcówkach sezonów i to z innego powodu. Dziś mają one miejsca już teraz i trzeba by zebrać sympozjum mędrców, by znaleźć na ten stan rzeczy logiczne wytłumaczenie. Lecz w związku z tym, że żadna porażka tak zwanych „hegemenów” nie była przypadkowa, można zadać jedno pytanie: czy słabsze drużyny są tak mocne czy te mocne tak słabe?
Odpowiedź na to pytanie zostawiam już Wam, czytelnicy. Absolutnie niczego nie sugerując...
Przejdź na Polsatsport.pl