Wisła Kraków wpadła w pułapkę. W lutym czeka, aż nadejdzie Kwiecień


Mariusz Jop po porażce ze Zniczem Pruszków

Grzegorz Szoka ze Znicza po pokonaniu Wisły Kraków z doklejeniem fragmentu o Majewskim.
Wisła Kraków przegrała pierwszy tegoroczny o punkty, 0:1 ze Zniczem Pruszków u siebie, czym jeszcze bardziej skomplikowała sobie walkę o powrót do Ekstraklasy. Kilka zjawisk w jej środowisku jest jeszcze bardziej niepokojących niż sama porażka. Czyżby faktycznie zasłużony klub wpadł w błędne koło, powielał te same błędy, przez co na dobre urządził się w 1. Lidze?
Jeden z najlepszych trenerów nie tylko w historii koszykówki, ale wszystkich gier zespołowych Phil Jackson, który ma w gablocie 11 mistrzostw NBA, wyznawał teorię „total presence”. Nie wymyślił jej sam, tylko zaczerpnął od Indian, którzy w myśl powiedzenia „rąb drewno i noś wodę” całkowicie koncentrowali się na „tu i teraz”, bez wybiegania w bliżej nieokreśloną przyszłość. Właśnie tej całkowitej obecności ciałem i duchem na wyzwaniu, jakim było starcie ze Zniczem brakowało mi w Wiśle, ale nie tylko u piłkarzy.
ZOBACZ TAKŻE: Prezydent Krakowa jest kibicem Wisły. Prezes Cracovii reaguje! "Ludzie się często śmieją”
Zacznijmy od tego, że na wielkie święto, pierwszy domowy mecz po ponad dwóch miesiącach przyszło 15 tys. kibiców, czyli mniej niż w sobotę pojedzie na Stadion Śląski na spotkanie z Ruchem. Oczywiście, magia Stadionu Śląskiego, starcie dwóch wielkich firm, które wspólnie mają na koncie 27 mistrzostw Polski (14 Ruch i 13 Wisła) przyciąga, ale pierwszy mecz domowy w nowym roku powinien być świętością.
Kolejna ważna rzecz, która odrywała uwagę piłkarzy i kibiców od „tu i teraz”, to spekulacje na temat ewentualnego przejęcia większościowego pakietu Wisły przez Wojciecha Kwietnia, który sponsorując dzielnicową Wieczystą Kraków, doprowadził ją z V ligi na prostą do awansu do 1. Ligi. Publikacje na ten temat zdominowały zimowy sezon ogórkowy w Wiśle. Inna rzecz, że sam prezes i właściciel "Białej Gwiazdy" Jarosław Królewski przyczynił się do tego, wrzucając zdjęcie ze wspólnej nasiadówki z Kwietniem i opowiadając o negocjacjach z nim, zanim na horyzoncie pojawiła się jakakolwiek perspektywa zawarcia umowy.
Na pierwszy rzut oka wizja zbawcy na białym koniu, z workiem pieniędzy na transfery, obudziła nadzieje w środowisku wiślaków. I przykryła brak transferów, bo dopiero tuż przed startem rozgrywek na Reymonta wrócił Marko Poletanović, a najbardziej szwankujące pozycje skrzydłowych i stoperów nie zostały wzmocnione.
Tymczasem prezes Królewski, jeszcze pod koniec grudnia, zapowiadał wzmocnienia "nawet trzema zawodnikami", „takimi, którzy w mocnych ligach czy zespołach nie łapią się do pierwszej jedenastki, a chcą regularnie grać” (mówił w WP Sportowe Fakty).
Z tych planów na razie nic nie wyszło. Ale patrząc na letnie transfery, gdy do Krakowa, za wyjątkiem Łukasza Zwolińskiego i Wiktora Biedrzyckiego, trafili sami niscy zawodnicy, którzy nie do końca sobie radzą w siłowej, fizycznej lidze, może i lepiej, że teraz działalność transferowa ograniczyła się do Poletanovicia. Drużynie hobbitów ciężko będzie zawojować 1. Ligę.
- Cały czas mamy pomysły transferowe, więc może się jeszcze coś wydarzyć, nie mówimy nie, ale patrzmy na to bardzo spokojnie. Myślę, że transfer Marko dał nam bardzo dużo – powiedział po meczu ze Zniczem prezes Królewski.
Podczas meczu ze Zniczem ultrasi obrażali legendarnego napastnika Wisły z lat 70 i 80 – Zdzisława Kapkę. „A na drzewie, zamiast jabłka, będzie wisiał Zdzisław Kapka” – śpiewali w mało wysublimowany sposób. Nieoficjalnie wiadomo, że ktoś kolportował informację, jakoby to właśnie Kapka, który jest dyrektorem sportowym Wieczystej, miał odwodzić Kwietnia od przejęcia Wisły.
Ci, którzy uwierzyli w taką wersję wydarzeń, powinni pamiętać, że Kwiecień w projekt „Wielka Wieczysta” zaangażował się bez udziału Kapki, którego zatrudnienie zaproponował dopiero śp. Franciszek Smuda. Popularny Franz prowadził Wieczystą jako swój ostatni klub, od lipca 2021 r. do sierpnia 2022 r.
Z moich informacji wynika, że kością niezgody nie był wcale Kapka. Wojciech Kwiecień miał przejąć większościowy pakiet akcji Wisły. Jarosław Królewski i mniejszościowi udziałowcy Jakub Błaszczykowski oraz Adam Łanoszka mieliby pozostać w spółce, mając łącznie nie więcej niż 49 procent walorów. Chcieli sobie zagwarantować zapis, zgodnie z którym kluczowe dla losów klubu decyzje (np. budżet, największe transfery) będą przeprowadzane po uzyskaniu poparcia co najmniej 75 procent głosów. W ten sposób Kwiecień musiałby przekonać do takiego pomysłu przynajmniej jednego wspólnika z tria Królewski – Błaszczykowski – Łanoszka, ale nie chciał na to przystać. Dlatego na razie nie doszło do porozumienia. Tej wersję wydarzeń zdecydowanie zaprzeczył prezes Królewski.
- Zarówno ja, jak i współakcjonariusze reprezentujący łącznie ponad 80% akcji spółki nie mają żadnych warunków w kontekście pozostania w spółce - w omawianym przypadku była to propozycja drugiej strony, a już na pewno nikt nie uzurpuje sobie prawa to jakiekolwiek głosu w żadnej sprawie - zapewnia prezes i właściciel większościowego pakietu akcji Wisły.
Tymczasem drużyna Mariusza Jopa jest łatwa do przeczytania. Już po ostatnim sparingu z Hutnikiem Kraków znajomy skaut piłkarski relacjonował mi: "Na miejscu wysłanników Znicza otwierałbym szampana. Skrzydłowi i Rodado są bez formy, a sam Zwoliński nie pokona defensywy". To proroctwo się spełniło w sobotę. Dowodzony przez 39-letniego Radosława Majeckiego Znicz pokazał wzorową organizację i przy odrobinie szczęścia wywiózł z Krakowa trzy punkty.
- To nie jest żadna sensacja. Przecież Znicz pokonał Wisłę już w pierwszej rundzie - wskazywał trener gości Grzegorz Szoka.
Po 20 kolejkach Wisła ma 30 pkt, w sobotę przegrała po raz szósty. Rok temu, na analogicznym etapie, była czwarta, miała 34 „oczka”, tylko cztery porażki i wychodziła na ostatnią prostą po zdobycie Pucharu Polski. Teraz Wisła grilluje powoli kolejnego trenera po Moskalu, Rude, Sobolewskim, Brzęczku, czy Guli.
Mariuszowi Jopowi spadła średnia z dwóch punktów na mecz do 1.8 pkt i już kłębią się nad nim czarne chmury. W sobotę dziennikarze atakowali go, że nie wymyślił skutecznego sposobu na zdemontowanie sprawnego bunkra obronnego Znicza. Trener odpierał zarzuty, podnosząc argument, że stosuje wszystkie wymyślone przez świat zabiegi taktyczne, ale jego piłkarze wygrywają za mało pojedynków na skrzydłach. Strzały z dystansu również nie dają efektu.
W czterech starciach z przeciętnymi kadrowo drużynami z Mazowsza – Polonią Warszawa i Zniczem Pruszków, Wisła uciułała raptem jeden punkt. Jedenaście uciekło.
W sobotę „Biała Gwiazda”, a z nią niemal 20 tys. kibiców (17,5 tys. na sektorach dla gości i ponad dwa tysiące wśród gospodarzy) uda się na Stadion Śląski, by zmierzyć się z Ruchem. Do autokaru nie wsiądzie kapitan Alan Uryga, który pauzować będzie po ośmiu żółtych kartkach. Mecz obejrzy na żywo ponad 40 tys. kibiców.
Gdy Mariusz Jop we wrześniu zastępował Kazimierza Moskala, kibice liczyli na serie zwycięstw. I w październiku oraz listopadzie one były – drużyna wygrała osiem meczów, remisując dwa, przy jednej porażce z Górnikiem Łęczna. Krach nastąpił w grudniu, od wyprawy na dwumecz z Polonią Warszawa. W ten sposób z ostatnich pięciu spotkań krakowianie wygrali tylko jedno.
Na 14 kolejek przed zakończeniem sezonu zasadniczego trudno cokolwiek przesądzać, natomiast Wisła przestała być faworytem w walce o awans do Ekstraklasy. Miały być derby z Cracovią w najwyższej klasie rozgrywkowej już w najbliższe wakacje. O wiele bardziej prawdopodobne są te z Wieczystą, na zapleczu Ekstraklasy.
Przejdź na Polsatsport.pl