Iwanow: Napastnik? Jest! Euforii: brak. Planowanie czy łapanka?

Legia pozyskała środkowego napastnika. Wreszcie. Choć bardziej w tej sytuacji pasuje tu słowo – za późno. Czy lepiej późno niż wcale? Dziś nie sposób udzielić konkretnej odpowiedzi na to pytanie. Ale trudno się dziwić, że euforii w stołecznym kibicowskim środowisku po zatrudnieniu Ili Szkurina nie ma.
Zimą warszawski klub najpierw pozyskał Wahana Biczachcziana. Piłkarza, który mimo, że zna świetnie ligę i przeszedł z zespołem cały okres przygotowawczy, w trzech dotychczasowych spotkaniach zagrał bardzo przeciętnie. Mimo że każdy mecz rozpoczynał w wyjściowym składzie. Czy można było oczekiwać, że wniesie totalnie nową jakość, skoro nawet w barwach „Portowców” nie był on ostatnio wiodącą postacią? Na pewno znalazłby się nie jeden inny piłkarz ze Szczecina, którego w tym czasie warto byłoby pozyskać.
ZOBACZ TAKŻE: Legia Warszawa zwolniła trenera. Już jest następca
Chyba wszyscy się zgodzimy, że Eftymious Kolouris to jeden z trzech, czterech najlepszych napastników Ekstraklasy. Podobnie jak Benjamin Kallman z Cracovii. Czy obaj faktycznie byli nie do wyciągnięcia? I czy przy ofercie na przykład o pół miliona wyższej niż ta wydana na Szkurina sprawa nie byłaby do zrealizowania? Oczywiście, nie teraz. Ale przecież temat zapotrzebowania na „dziewiątkę” pojawił się zaraz po odejściu do Turcji Blaża Kramera. Wczesną jesienią! Czasu na reakcję było naprawdę dużo. Transfer w połowie lutego wygląda nie na przemyślany. To bardziej łapanka. Jeżeli chciano tym uspokoić grzmiącego coraz głośniej z trybun kibica, to chyba nie do końca się to udało. „Żyleta” co prawda domagała się napastnika. Ale chyba nie chodziło o Białorusina. Do tego dwa razy droższego niż pieniądze, które zainkasowano za Kramera…
Oczywiście, lepszy Szkurin w garści niż plejada przewijających się przez ostatnie tygodnie nazwisk zagranicznych pretendentów na dachu. Patrząc na to wszystko z boku, cała ta sytuacja wygląda trochę tak, jak błyskawiczne sięgnięcie na wypożyczenie Vladana Kovacevicia. Zaraz po błędzie Gabriela Kobylaka w pierwszym tegorocznym meczu z Koroną. Marc Gual, mówiąc delikatnie, od początku roku nie zachwyca. Z Puszczą w sobotę ponownie irytował. Ale o jego mankamentach i braku kogoś do rywalizacji – albo boiskowej współpracy - też wiedziano przecież już od dawna. Szkurin nie grał w Mielcu od wczoraj. A jakoś wcześniej nikt specjalnie pod uwagę go nie brał.
Nowemu napastnikowi Legii życzę przy Łazienkowskiej powodzenia. Wiem, że nie będzie mu łatwo, od wymagań tego miejsca odbijały się jak od ściany głośniejsze nazwiska. Trzymam kciuki też za to, aby okazało się, że dobry interes na tym ruchu zrobiły wszystkie zaangażowane w ten transfer strony. To jednak bardzo optymistyczny scenariusz. Bo jest też bardziej ponura wersja. I trzeba brać ją pod uwagę. Dotyczy ona także Stali Mielec, która dziś niby zabezpiecza swoje finanse, a jednocześnie sportowo ogranicza szanse na pozostanie w Ekstraklasie. Czy w ogóle ktoś zyska na tej transakcji? Pomijając portfel Szkurina i jego agenta? Tego dowiemy się dopiero pod koniec maja.
