Angielska inwazja. Gra o wszystko w Bilbao
Kibice Tottenhamu i Manchesteru United opanowali malownicze uliczki w stolicy Kraju Basków. Przekrzykują się wzajemnie, nie zawsze w parlamentarnych słowach, ale raczej robią to z uśmiechem albo - jak kto woli - z angielskim „ciężkim” dowcipem. Policja i służby porządkowe na starym mieście, jeśli są, nie rzucają się w oczy. Ale wiadomo, że to, co najważniejsze dla wszystkich, nie tylko organizatorów finału Ligi Europy, zacznie się dopiero w środę. I może nawet po meczu.

Czy skoro Tottenham wygrał wszystkie trzy spotkania z United w tym sezonie, także to w ćwierćfinale Carabao Cup, może czuć się faworytem? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, ale jakąś mentalną przewagę może to dać. Brak Kulusevskiego, Maddisona i Bergvalla osłabia środek pola i ofensywę, ale do zespołu wrócił Son, a to oznacza, że w trójce grającej najbliżej pola karnego rywala „Spurs” wyglądają mocniej niż zespół Amorima.
ZOBACZ TAKŻE: To już nie półsłówka! Hiszpanie piszą wprost. "Barcelona szuka napastnika"
Londyńczycy zagrają de facto na dwójkę napastników, bo Richarlison to "dziewiątka", która będzie uzupełniać pole karne i wspierać Solankego, który w każdym z ostatnich czterech meczów z ManUtd strzelał im gola. Drużyna z Old Trafford odpowiada dużo mniej skutecznym Hojlundem i wracającymi do formy Mountem i Diallo. Ale i tak wszystko zależeć będzie od Bruno Fernandesa. Gdyby nie on, nie tylko nie byłoby finału Ligi Europy. Patrząc na jego udział w bramkowych akcjach „Czerwonych Diabłów” w Premier League, zabierając połowę z nich - czysto matematycznie - drużyna spadłaby do Championship. To by dopiero była katastrofa.
Kluczowa może być forma bramkarzy. Onana nigdy nie jest stuprocentowym pewniakiem i zdarzają mu się takie momenty, które wywołują palpitacje serca. To samo dotyczy lidera obrony Maguire’a, który lepiej prezentuje się w ofensywie niż przy swych naturalnych obowiązkach i kto wie, czy przy problemach z wynikiem znów nie zostanie przesunięty na środek ataku – to przecież jego bramka w rewanżu z Lyonem dała półfinał.
Opiekun „Spurs” Postecoglu zaciera za to ręce na powrót argentyńskiego mistrza świata Romero, który w towarzystwie najszybszego obrońcy globu Holendra Van Der Vena tworzy ciekawą, uzupełniającą się kombinację stoperów. Z lewej strony Udogie, z prawej świetnie wspierający atak Porro. W tej strefie Tottenham ma dużo więcej do zaoferowania niż rywal.
Obaj trenerzy przyjęli kompletnie inną strategię, jeżeli chodzi o ostatnie mecze ligowe przed finałem. Szkoleniowiec londyńczyków gro podstawowych piłkarzy oszczędzał. Amorim poszedł innym torem, na ławce z kandydatów do występu w podstawie posadził jedynie Ugarte, bo przy spadku dyspozycji Garnacho nie można go już postrzegać jako pewniaka.
Która filozofia okaże się skuteczniejsza? Czy skoro ten mecz ma tak gigantyczny ciężar gatunkowy, bo gra toczy się o miliony związane z awansem do Champions League, komuś spęta to nogi i umysły? I gra będzie przez długi czas ostrożna i zamknięta? Jest to możliwe, ale do końca nie chce mi się w to wierzyć. San Mames nawet bez kibiców zapiera dech w piersiach. Jasne, że gdyby grał tu Athletic, aura byłaby piorunująca. Ale i tak będzie. Jeżeli angielski kibic w ciągu dnia zachowa umiar, delektując się nie tylko słońcem w tutejszych barach…
Finał Ligi Europy zostanie rozegrany w środę 21 maja. Początek spotkania o godzinie 21:00. Transmisja meczu Tottenham Hotspur - Manchester United od 20:50 w Polsacie Sport Premium 1 i na Polsat Box Go. Przedmeczowe studio rozpocznie się natomiast już o 19:00.
Przejdź na Polsatsport.pl