Ostre starcie w polskim związku. Gwiazda wkracza do akcji! "Poprzednia ekipa swój mecz przegrała”
- Krzysiek Woźniak jest merytoryczny, przygotowany, ma doświadczenie, wie jak zarządzać zasobami ludzkimi i finansowymi. To jego chleb powszedni. Ja, czy Tomek Jaworski potrafimy myśleć do przodu, ale jak zarządzać finansami, prawnikami, sorry. To nie nasza bajka. Tomek może się otoczyć Mirkiem Minkiną i chłopakami z Bytomia. Super, tylko że ta drużyna grała już swój mecz i nie wyszło to najlepiej – powiedział nam Mariusz Czerkawski, który postanowił kandydować do nowego zarządu PZHL-u.

Michał Białoński, Polsat Sport: Już w naszym studiu podczas ostatnich MŚ Dywizji IA w Rumuni głosiłeś, że polski hokej potrzebuje głębokich reform. I słowa starasz się przekuć w czyny. Postanowiłeś wejść do zarządu nowej ekipy pod kierunkiem prezesa Krzysztofa Woźniaka, o ile ten we wrześniu wygra wybory w PZHL-u z legendarnym bramkarzem Tomaszem Jaworskim. Jaka była geneza tego pomysłu?
Mariusz Czerkawski, była gwiazda NHL i reprezentacji Polski w hokeju na lodzie: Krzysiek Woźniak zdecydował się na start, wcześniej długo się przygotowywał i ma za sobą bogate doświadczenie w zarządzaniu GKS-em Tychy, który doprowadził do kilku mistrzostw Polski. Jego konkurentem jest „Jawa”. Wszyscy go lubimy i fajnie, że nadal chciałby wspierać polski hokej, dalej może to robić. Ale nie czarujmy się. Sytuacja, w jakiej się znalazł PZHL to temat niezwykle poważny. Jak choćby wielomilionowe długi do spłaty. Trzeba ułożyć się z wierzycielami i pozyskać nowych partnerów.
ZOBACZ TAKŻE: Czerkawski nie zostawia złudzeń. Olbrzymi problem w polskim hokeju
W czerwcu prezes Mirosław Minkina ujawnił, że wierzytelności sięgają 23 mln zł.
Dlatego znajdujemy się w przełomowym momencie i albo polski hokej całkiem zagrzebiemy i nikt go już nie dźwignie, albo uda się go uratować teraz. Długów nikt nam nie podaruje. Nowego związku nie da się założyć. To nie jest tak jak w życiu spółek, że po doprowadzeniu do upadłości jednej można otworzyć nową.
Prezes Minkina oczywiście, stawiał na głowie, robił co mógł, ale doszedł do ściany. Teraz, gdy sam po dwóch kadencjach nie może kandydować na prezesa, doszedł do wniosku, że będzie dalej w zarządzie i będzie pomagał „Jawie”. Tyle tylko, że przy tym układzie personalnym my dalej nie robimy ucieczki do przodu, tylko tkwimy w marazmie i modlimy się, żeby z miesiąca na miesiąc wystarczyło na pokrycie zadłużenia.
Potrzeba ludzi, którzy mają nie tylko pomysły, ale również zaplecze. Trzeba uderzyć do różnych miejsc, żeby znaleźć pieniądze. Możliwość ich pozyskania istnieje i chodzi tylko o to, aby ją wykorzystać. „Jawa” może być prezesem, gdy polski hokej wyjdzie już na prostą. Na razie na niej nie jest. Gdy spytałem go: „Tomek, ale skąd kasa?”, odpowiedział: „Będziemy za nią chodzić”. Ale jak i gdzie? To nie jest proste.
Pamiętajmy, że nasz piękny sport nie jest najbardziej medialnym. Mało tego, jest bardzo mało popularny. Nikt się nim w wielu dużych miastach nie zainteresuje, pies z kulawą nogą nie przyjdzie na spotkanie. Ludzie zainteresują się nim od razu, gdy będą sukcesy, jak występ na MŚ elity w maju ubiegłego roku. Ale we wspięciu się do elity nie pomogą nam 35-latkowie, którzy stanowią trzon naszego zespołu. Młodych na odpowiednim poziomie jest niewielu, więc w Rumunii nie udała nam się walka o powrót do grona najlepszych.
W czym ratunek?
Czeka nas długa budowa tej całej układanki, aby uzdrowić nasz hokej, żeby wyszedł ze swej szufladki. Oczywiście, możemy nadal się grzebać w tej małej piaskownicy, być na dziewiętnastym miejscu w światowym rankingu. Liczyć na to, że może znajdzie się kasa na spłacenie długów, a może nie. Konto nam znowu zablokują, znowu będziemy chodzić na żebry. Może się uda załatwić przelewy na zgrupowania reprezentacji przez PKOl, a może nie. Nie chcemy tego stanu dłużej, a stara ekipa nie ma innego pomysłu. Bo jakby nie patrzeć, to jest to wciąż stara ekipa. Ona swój mecz już przegrała. Dlatego dajmy się wykazać innym, którzy odnieśli swoje sukcesy.
Krytycy powiedzą, że łatwiej jest kierować GKS-em Tychy, na który budżet zabezpiecza miasto. PZHL nie ma takiego sponsora.
Krzysiek wie, jaka jest różnica między jednym a drugim. Wie, ile par butów będzie musiał zedrzeć, żeby były efekty. Jeden z kandydatów na prezydenta użył kiedyś podobnego porównania. Prezesowi Minkinie już się nie udawało. Nawet jak miał za sobą zaplecze polityczne rządzącej opcji. Wiemy, kto był w zarządach, wiemy, jakie były rozdania.
Fajnie, że zatrudnili selekcjonera Teda Nolana, fajnie, że był Zacharkin z Bykowem. Super, tylko że teraz mamy ponad 20 mln „w plecy”.
Jaką rolę widzisz dla siebie w nowym zarządzie PZHL-u? Miałbyś pomagać otwierać drzwi prezesowi Woźniakowi?
Na pewno to pomoże, bo nie zaszkodzi. Przede wszystkim chcemy pokazać, że wizerunek polskiego hokeja jest odświeżony, jest zupełnie inny. W zarządzie nie będzie już Mirka Minkiny, który miał swoje dziesięć lat za sterami. On już nie wywalczy nic przez następne cztery lata. Przynajmniej nie teraz, gdy jest jeszcze trudniej, gdy w koło słychać o deficycie budżetowym państwa i wszyscy mają ciężko. Jesteśmy „w plecy” ciężkie miliardy, po tym jak rozdawaliśmy na lewo i prawo. Chłopaki z PZHL-u załapali się na to rozdawnictwo, tylko źle wydali. I dlatego jako hokej dzisiaj cierpimy.
Pamiętajmy, że gdy Zdzisław Ingielewicz oddawał związek, to byliśmy na plusie.
To prawda, w 2012 r. prezes Ingielewicz zostawił w kasie PZHL-u 20 tys. zł.
Po rządach Piotra Hałasika, Dawida Chwałki i Mirosława Minkiny polski hokej jest na minusie ponad 20 mln zł. Fajnie, że mamy układy z wierzycielami. Ja nieraz byłem w Ministerstwie Sportu i Turystyki przez ostatnie dwa-trzy lata, załatwiając stypendia, oddłużenia, ale jak nie będzie pieniędzy co miesiąc i nie zawrzemy nowego porozumienia z wierzycielami, to komornik zajmie konta PZHL-u.
Mam też przesłanie do Tomka Jaworskiego, z którym rozmawiałem. On próbował załatwić, żeby Heniek Gruth go wspierał. My byśmy wszyscy cię Tomek wspierali, tylko musimy samie dać nowe otwarcie, bo jeżeli walimy w drzwi przez tyle lat i nikt nie otwiera, to coś jest nie tak. Zbigniew Boniek mawiał: „Do trzech razy sztuka? Nie! Jeżeli dwa razy nie wychodzi, to musisz coś zmienić, bo coś źle robisz”. A tu chłopaki do ilu razy chcą próbować? Tomek nie ruszy w Polkę i nie ściągnie kontrahentów. Nie ma na to wielkich szans. Tym bardziej, że to nie chodzi o to, aby ściągnąć jałmużnę na przeżycie od pierwszego do pierwszego, ale żeby spłacać i długi i zbudować coś nowego.
Dlatego zdecydowanie lepszą opcją jest Krzysiek Woźniak. Jeżeli on był gotowy na to wyzwanie, to jak najbardziej jesteśmy w stanie go wspierać. Całą ekipą, przy nowym oddechu powinno się udać.
Co za nim przemawia, oprócz dokonań z GKS-em Tychy?
Krzysiek jest merytoryczny, przygotowany, ma doświadczenie, wie jak zarządzać zasobami ludzkimi i finansowymi. To jest jego chleb powszedni. Ja, czy Tomek Jaworski, czy inni hokeiści, potrafimy myśleć do przodu, ale jak zarządzać finansami, rachunkowością, prawnikami, sorry. To nie nasza bajka. W te klocki daje znacznie większe szanse Woźniakowi niż Jaworskiemu, którego znam długie lata. Wielu chłopaków siedzi długo w urzędowych tematach, budują MOSiR-y, mają na głowach budżety, wnioski. Ok, Tomek może się obstawić tymi ludźmi. Ale ja mu powiedziałem: „Tomek, to nie jest naostrzenie łyżew i wyjście na trening. To dużo więcej”. Wiadomo, że może się otoczyć Mirkiem Minkiną i chłopakami z Bytomia (wiceprezes PZHL-u i wiceprezydent Bytomia Adam Fras – przyp. red.). Super, tylko że ta drużyna grała już swój mecz i nie wyszło to najlepiej.
Przejdź na Polsatsport.pl
