Robert Korzeniowski: Igrzyska olimpijskie Warszawa 2040 dla postępu całej Polski
- Żyjemy, korzystając z postępu, ale nie widzimy skokowości tego, co się u nas wydarzyło, i też nie zauważamy potrzeby, że musi się wydarzyć jeszcze więcej, by utrzymać trend wzrostowy, byśmy zaszli jeszcze dalej w naszym rozwoju gospodarczym i społecznym – powiedział Polsatowi Sport wielki propagator organizacji IO w Polsce Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski.

Michał Białoński, Polsat Sport: Wydaje się, że organizacja letnich igrzysk olimpijskich w Polsce jest ponad podziałem politycznym. Były prezydent RP Andrzej Duda lansował datę 2036 r. Ostatnio minister sportu i turystyki Jakub Rutnicki ogłosił konsultacje społeczne w sprawie IO 2040 r. Pomni korzyści, jakie powstały po Euro 2012 powinniśmy przyklasnąć idei igrzysk w Polsce, ale pojawiają się głosy sprzeciwu. Dziwi to pana?
Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski, doradca ministra sportu i turystyki ds. "Strategii Rozwoju Sportu — IO Warszawa 2040": Mnie to jakoś szczególnie nie dziwi, bo każdy z nas może zadawać sobie pytania o to, co będzie dobre dla Polski w perspektywie nadchodzących piętnastu lat. To jest dopiero zalążek, początek dyskusji społecznej, która tylko będzie się rozwijać i nabierać kompleksowych treści.
ZOBACZ TAKŻE: Jakub Rutnicki: Jesteśmy gotowi, by zorganizować igrzyska olimpijskie
Dzisiaj mamy, w naszej zbiorowej pamięci, wspomnienie tego, jakim było Euro 2012 i jakie dziedzictwo zyskaliśmy po tym wydarzeniu, co jeszcze - tak jak poprawa sieci dróg i wszechobecne w naszym krajobrazie Orliki - wpływa na poprawę jakości naszego życia. Tak wielu turystów nas odwiedza , bo zostaliśmy odkryci jako atrakcyjna destynacja przez kibiców, którzy wrócili i wracają do nas, polecając Polskę jako nowoczesny, bezpieczny i tak wielkomiejski, jak i bliski zróżnicowanej naturze kraj.
Trzeba mieć świadomość taką, że igrzyska to jest skala jeszcze większa niż europejski czempionat piłkarski, ale tym większe jeszcze mogą być korzyści z tego wydarzenia. I to jest dobry moment na to, by - robiąc plan, a będzie on budowany przez kilka następnych lat, wsłuchiwać się w głos społeczny, i prowadzić dialog, i szukać najlepszych rozwiązań, jakie są korzystne dla naszego społeczeństwa. Warto wsłuchiwać się w każdy głos, zarówno ten płynący ze strony wyspecjalizowanych mediów sportowych, jak i ten dochodzący do nas ze wszystkich kręgów społecznych.
I do jakich wniosków pan dochodzi, wsłuchując się w te głosy?
U nas jest zakorzenione wspomnienie czy skojarzenie igrzysk, z tak zwanymi białymi słoniami, które były wybudowane w Grecji, w 2004 roku, czy w Soczi, w 2014 r., a nawet w Rio de Janeiro, w 2016 r. Nasza uwaga jest kierowana ku infrastrukturze, natomiast jeszcze chyba nie jesteśmy gotowi na to, by rozmawiać o tym, jak zmierzyć się z tematem igrzysk, biorąc pod uwagę przede wszystkim inwestycje w społeczeństwo, a nie w budynki. I my jako Polacy też chyba ciągle sobie nie zdajemy sprawy z tego, że ta liczba, którą często słyszymy – „20”, że jesteśmy 20. gospodarką świata, ona, mam wrażenie, do nas nie dociera. Gdzie my już jesteśmy teraz i gdzie my żyjemy.
Owszem, żyjemy, korzystając z postępu, ale nie widzimy skokowości tego, co się u nas wydarzyło, i też nie zauważamy potrzeby, że musi się wydarzyć jeszcze więcej, by utrzymać trend wzrostowy, byśmy zaszli jeszcze dalej w naszym rozwoju gospodarczym i społecznym.
Myślę, że dyskusja nabierze głębi, dopiero po zaprezentowaniu pierwszych, popartych danymi ekonomicznymi i demograficznymi, modeli organizacyjnych igrzysk. To wszystko jeszcze przed nami , ale właśnie wtedy będzie można odpowiedzialnie odnosić się nie do - nomen omen - mitów, wynikających z greckiego doświadczenia, tylko do rzetelnie prezentowanych faktów i projektów. A jeżeli chodzi o fakty, to bliżej nam jest, z całą pewnością, do myślenia, jakie już zostało wdrożone w Paryżu, gdzie 95 procent obiektów było tymczasowych, a tak naprawdę chodziło o wykorzystanie potencjału społecznego i ekonomicznego, i jeszcze korzystanie z tego efektu igrzysk przez długie lata.
To samo dzieje się w Los Angeles. Jedne i drugie igrzyska są, a Paryż był, o ponad 30 procent tańsze od Londynu, a Los Angeles, wygląda na to, że będzie o połowę tańsze od Londynu. W podobnym budżecie obraca się Brisbane. Zatem skończył się totalitarny i często bezmyślny czas wydatków ku chwale najczęściej pomysłodawcy tychże igrzysk, jakiegoś wielkiego wodza kraju totalitarnego, albo, tak jak w przypadku Greków, wydatków, które miały uzasadnić ich prawo do legitymacji olimpijskiej, po wsze czasy, no bo przecież chodziło o to, żeby igrzyska wróciły tam, skąd się wywodzą, czyli do Grecji. I to nie było dobrze przemyślane.
Teraz, krótko mówiąc, mamy postawić na to, by perspektywa igrzysk olimpijskich i paralimpijskich była ściśle połączona ze strategią rozwoju polskiego sportu, by nie był to tylko tzw. event zaplanowany za 15, lub 19 lat, tylko by był to proces głębokie zmiany prozdrowotnej i proaktywnościowej, do którego wszyscy w naszym wspólnym interesie dążymy. Proces wzmacniający ponadto kapitał społeczny, w postaci fachowców pracujących dla sportu i kapitał biologiczny, w postaci silnego, gotowego do dynamicznego rozwoju społeczeństwa .
My naprawdę mamy konieczność zrobienia tego! I jeżeli ktoś kontestuje tę konieczność, to powinien zapoznać się z danymi, które wiążą się z ogromnym spadkiem wydolności i parametrów motorycznych naszej młodzieży. To jest olbrzymi spadek wahający się pomiędzy 20 a 30 procent niższymi parametrami fizycznymi, w porównaniu do tych sprzed 25 lat. Trzeba się też zastanowić, czy mówiąc dzisiaj igrzyska, mamy na myśli na pewno tylko pełny stadion olimpijski , defiladę delegacji całego świata i ogień olimpijski, który płonie gdzieś nad Warszawą, czy innym polskim miastem, czy też mówimy o pewnym ogromnym ruchu społecznym, prowadzącym do sportowej, aktywnościowej mobilizacji i transformacji kraju pod tym względem, w ciągu piętnastu lat. Transformacji w kraj, który będzie zdolny, demograficznie, biologicznie, technologicznie, organizacyjnie sprostać konkurencji, a taka jest, przecież globalna konkurencja gospodarek, drugiej połowy XXI wieku.
Gdy słabo wypadliśmy na ostatnich MŚ w lekkoatletyce, honorowy prezes PZLA Henryk Olszewski powiedział Polsatowi Sport tak: „Przed IO 2012 r. Anglia postawiła na sport, zwiększyła liczbę wuefu w szkołach i zapotrzebowanie na łóżka szpitalne zmalało o 19,3 procent. Powinniśmy pójść jej śladem”. Uważa pan, że w Polsce również jest szansa na to, aby idea organizacji igrzysk w znaczący sposób poprawiła zdrowie Polaków?
Dzisiaj wydajemy dwa i pół razu więcej na leczenie skutków chorób wynikających z otyłości, w tym cukrzycy, układu krążenia, niż w roku 2014. Mając świadomość, że w dużej mierze źródłem tych chorób , jest niedostatek ruchu. W związku z tym, na pewno trzeba ten trend odwrócić i na pewno nam się to opłaci. Brytyjczycy, wdrażając program aktywizacji społeczeństwa, oni jeszcze przed Londynem 2012, przed samymi igrzyskami, uaktywnili dodatkowe dwa miliony ludzi, nie tylko dzieci, także dorosłych, całe społeczeństwo.
Także po igrzyskach wyliczono, że do roku 2015 kolejne półtora miliona społeczeństwa zostało zaangażowane w sport. To są dane według wyliczeń UK Sport. To samo w sobie jest już ogromnym benefitem, a przecież oprócz niego mamy do dzisiaj nie spadający potencjał reprezentacji Wielkiej Brytanii, bo ona zdobyła 65 medali na IO w Paryżu. A wiemy doskonale, że mieli wcześniej ogromny problemem, a do tego wszystkiego zadbali o to, żeby właśnie było mniej zajętych łóżek szpitalnych i żeby aktywność społeczna wzrastała.
Powiedzmy sobie szczerze, że brytyjskie mocarstwo, mimo wysokiej kultury sportu czy bogatej historii, miało spory problem, z tymi samymi wynikami industrializacji i osiadłego trybu życia, z jakim my się obecnie zmagamy.
I to jest coś, co może być dla nas jasnym wskazaniem. Francja też się ruszyła przy okazji igrzysk, chociaż te programy były tam wdrażane nieco później niż w Wielkiej Brytanii, ale program ruchu trzy razy w tygodniu, po 30 minut dziennie, promowany przez gwiazdy sportu i generalnie pilnowany bardzo, aby tak jak brzmiało hasło, że sport jest wielką sprawą narodową, to był fakt. Poziom „uklubowienia” Francji, liczba licencji sportowych, jest wręcz niesamowity, w porównaniu do tego, co ma miejsce u nas. I to są społeczeństwa, które doskonale wiedzą, że jeżeli chcą być konkurencyjne, chcą dać sobie radę ze starzejącymi się populacjami, muszą działać w sferze aktywności.
Bardzo często słyszę takie głosy, bo zaczęliśmy od tej krytyki, że igrzyska to jest takie działanie dla garstki wyczynowców, którzy mają się pokazać po prostu i przygotować do tego wydarzenia. Nic bardziej błędnego! My powinniśmy mieć tych wyczynowców, jako pewien bonus, który jest konsekwencją tego, że dzisiaj, czyli w 2025 r., zainwestujemy, w sześciolatków, siedmiolatków, w ich rozwój i najlepsi z nich sportowo będą osiągać sukcesy. Ale jeżeli zainwestujemy w rozwój tych dzieci już teraz, to będziemy mieć sprawne, mniej chorujące społeczeństwo i jeszcze raz to podkreślę - konkurencyjne na rynku pracy, na rynku nowych technologii, w skali światowej. To jest niesamowicie ważne!
Wkrótce wybierze się pan z ministrem Rutnickim do Francji, aby skorzystać z jej doświadczeń na organizacji poprzednich igrzysk. Można się wiele od niej nauczyć?
Francję wybraliśmy z kilku powodów. Otóż była gospodarzem IO przed rokiem, będzie gospodarzem IO za pięć lat, o czym często zapominamy. To jest kraj, który jest w permanentnym trybie olimpijskim. 9 maja Polska podpisała z Francją traktat w Nancy, o wzajemnej współpracy rządowej na najwyższym poziomie. I to jest coś, co stanowi dla nas świetną płaszczyznę do współdziałania. Ponieważ skoro mamy być krajami jak najściślej współpracującymi ze sobą, w ramach tych zapisów traktatowych, w których została też ujęta współpraca w sferze sportu.
Wczoraj, na Kongresie Sportu Powszechnego, występowało dwóch ekspertów Francuzów. Jeden był dyrektorem operacyjnym IO w Paryżu, drugi przygotowywał aplikację, a później wdrażał ją. Trzeba to robić, trzeba się uczyć od najlepszych!
Ja też rzeczywiście na rynku francuskim się znakomicie czuję, bo tam spędziłem 12 lat. Uważam, że tam są dobre rozwiązania, ale to nie będą jedyne rozwiązania, po które będziemy sięgać
Dzisiaj szefową Francuskiego Komitetu Olimpijskiego (CNOSF) jest pani minister Amelie Oudea-Castera, która była ministrą sportu w trakcie IO. Jej ekspertyza i otwartość na współpracę są dla nas po prostu bezcenne.
Z całą pewnością będziemy też współpracować także z innymi krajami, z każdego transferując to co najlepsze dla Polek i Polaków
Na pewno nie będzie IO w Polsce bez prężnie działającego i prącego w tym kierunku PKOl-u. Czy pan rozumie to, co się dzieje teraz? Prezes Piesiewicz ma pretensje do swych wiceprezesów: Adama Korola, Tomasza Chamery i Mariana Kmity o to, że uczestniczyli, na zaproszenie Ministerstwa Sportu i Turystyki, w Kongresie Sportu Powszechnego, na którym omawiano strategię dla naszego sportu, ale również kwestię organizacji IO w 2040 r.? Czy prezes PKOl-u nie powinien być dumny z tego, że miał na kongresie swych przedstawicieli?
Budzi to moje zdziwienie, gdyż co do kierunku igrzyskowego, wydaje mi się, że cała nasza olimpijska rodzina jest zgodna i te deklaracje padały na rozlicznych forach. Sam pan prezes Piesiewicz zgłaszał się do tego, by wspierać organizację igrzysk w 2036 r. Starania o igrzyska w Polsce nie straciły na swej aktywności, w związku z tym uważam, że wkład każdego, ko reprezentuje olimpizm, sport, powinien być bezcenny i traktowany jako istotny walor.
Uważam, że każdy głos, który jest głosem przedstawiciela szeroko pojętej rodziny olimpijskiej, powinien być traktowany jako społeczny głos świata olimpijskiego.
Ja zresztą też, mimo że przecież nie jestem pracownikiem PKOl-u, ani też nie pełnię w komitecie żadnej funkcji mistrza olimpijskiego, również mam swój mandat do tego, żeby zabierać głos w sprawach olimpijskich.
Czuję się, właściwie od urodzenia, olimpijczykiem. Każdy, kto ma związek z ruchem olimpijskim, powinien mieć prawo do tego, by uczestniczyć w gronie osób, ekspertów, które pracują na rzecz igrzysk. Zatem uważam, że pan prezes, zamiast grozić palcem, powinien ściskać kciuki za to, żeby ten wkład osób z PKOl-u był jak najlepszy i robić swoje.
A statut PKOl-u zakłada promocję idei olimpijskiej, propagowanie jej wszelkimi możliwymi sposobami i w duchu fair play, tak, by wychowywać następne pokolenia olimpijczyków. Takiej postawy po prostu nie akceptuję i nie rozumiem. Pozwolę sobie tutaj postawić kropkę.
Czy my powinniśmy się spieszyć ze złożeniem aplikacji ws. IO 2040, czy złożyć ją później, ale poprzeć analizami, badaniami opinii społecznej i wykazać się poparciem dla idei igrzysk na poziomie np. 90 procent?
Ja bym chciał, żeby i 100 procent społeczeństwa było na „tak”, ale statystyki są takie, jakie są, czyli zawsze ktoś będzie miał inny pogląd, niemniej każdy głos trzeba uszanować. Uważam, że trzeba działać racjonalnie. Trzeba trzymać się kalendarza, który jest kalendarzem sprzyjającym kandydaturze na kolejne cykle olimpijskie. Jednak przygotowywanie aplikacji kandydatury to jest długi, żmudny i bardzo ekspercki proces. Tutaj żadne hasła nie zastąpią głęboko i szeroko przepracowanych tematów, żadne dyskusje ad hoc na forach internetowych nie zastąpią realnej komunikacji priorytetów społecznych, ekonomicznych i krótko mówiąc, twardych faktów, które dziś będą stały za taką aplikacją.
To tak jak w sporcie: z jednej strony zawody są gdzieś tam daleko w perspektywie i można powiedzieć: „Po co się spieszyć?”. Ale z drugiej strony, w takich przygotowaniach liczy się każdy dzień i tutaj nie ma dnia do stracenia.
Dzisiaj igrzyska olimpijskie w Polsce brzmią jak mrzonka. Ale gdy zaczęliśmy starania o Euro 2012, też mało kto wierzył, że uda się te marzenia ziścić. Przecież konkurencji byli mocni: Włochy wygrały pierwszą rundę, liczyła się połączona kandydatura Węgier i Chorwacji, a jednak finalnie impreza zawitała do Polski i na Ukrainę, bo lobbing Grigorija Surkisa okazał się być najbardziej przekonywującym. Czy na tym przykładzie łatwiej uwierzyć, że starania o IO 2040 to nie tylko gonienie króliczka, ale także jego złapanie? Wprawdzie Surkisa teraz nie ma, ale jest pan z dobrymi kontaktami w MKOl-u, jest Maja Włoszczowska.
Naturalnie występujemy o coś, co chcemy otrzymać. Chcemy pracować nad projektem realnym. Uważam, że my wciąż w niektórych aspektach jesteśmy społeczeństwem raczej małej wiary w siebie. Cały czas ciąży na nas ta postpeerelowska gorszość. A PRL to są czasy minione i trzeba patrzeć na igrzyska tak jak patrzy, śmiało przed siebie, biegnąc na bramkę Robert Lewandowski, czy Iga Świątek. Oni nie mają żadnych kompleksów, uczucia polskiej gorszości, tylko występują w kategoriach premium, sportu światowego i my też powinniśmy podchodzić do tego, absolutnie tak! Co z tego, że chłopak pochodzi z podwarszawskiego Leszna, małej miejscowości, ale gra, w o Bayernie, w Barcelonie! Iga Świątek, Dziewczyna z Raszyna, podbija korty Rolanda Garrosa i wygrywa Wimbledon. Historie innych wielkich mistrzów, kandydatów na gospodarza igrzysk, czy szefów wielkich projektów są dość podobne.
Dziś już mamy bardzo podobne zasoby do tych, co już wygrywali ten wyścig. Co więcej, historia stoi za nami, czyli potrafimy organizować duże wydarzenia, mamy świetnych fachowców, jeżeli chodzi o kompetencje zarządzania wielkimi wydarzeniami, i - krótko mówiąc, jesteśmy społeczeństwem, które naprawdę jest podziwiane. My nie zdajemy sobie sprawy z tego, że cudzoziemcy, którzy przyjeżdżają do nas, otwierają szeroko oczy, podobnie jak fachowcy, którzy analizują nasze dane mówią: „Wow! W Polsce naprawdę to ma miejsce!”.
Podam anegdotkę: moja koleżanka pracuje we francuskiej centrali niemieckiej firmy ubezpieczeniowej. I ona mówi, że jak mają jakiś problem w zarządzaniu systemowym , to jej koledzy proponują, by wpaść do Polski, do Warty, która jest częścią „HDI” i zobaczyć, jak Polacy to rozwiązują. Tak jest, podziwiają nas!
Przejdź na Polsatsport.pl

