15-2-0, kod do nieorganizacji Euro

Czy naprawdę nie było szans, by Polska była organizatorem ME w 2029 roku? Co takiego przesądziło, że niemiecka kandydatura znokautowała dwie pozostałe? Czy polegliśmy w kategorii dyplomacji, czy zawiodły inne czynniki? - To trochę niepopularne, ale mnie jakoś bardzo nie martwi, że nie dostaliśmy organizacji tego turnieju - mówi Hanna Urbaniak, dziennikarka, która zajmuje się piłką nożną kobiet.

Piłkarki reprezentacji Polski w piłce nożnej świętują bramkę.
fot. Cyfrasport

Decyzję o przyznaniu Niemcom organizacji Euro 2029 UEFA podjęła kilkanaście dni temu. Z dystansu, już bez negatywnych emocji, łatwiej skomentować okrągłe zero głosów, jakie dostała polska kandydatura. Jeden z prominentnych działaczy PZPN mówi nam, że z Niemcami nie sposób wygrać o organizację czegokolwiek, jeśli decyzję podejmuje komitet wykonawczy UEFA. Chodzi o to, że lobby naszych zachodnich sąsiadów jest potężne, a zabieganie o głosy wymaga niemałych zabiegów dyplomatycznych. O opinię poprosiliśmy również Hannę Urbaniak, dziennikarkę zajmującą się kobiecym futbolem.

 

Przemysław Iwańczyk: Niemcy – 15 głosów, łączona kandydatura Szwecji i Dani – dwa głosy, Polska – zero głosów. Wcześniej wycofały się kandydatury Włoch i Portugalii. Jak to pani oceni po upływie kilku dni?

 

Hanna Urbaniak: Wynik głosowania pokazał, ile nam brakuje do potęg futbolu kobiecego i jak silnym kontrkandydatem dla nas byli Niemcy. Nie interpretowałabym tego tak, że my byliśmy za słabi, tylko po prostu Niemcy złożyli fenomenalną ofertę.

 

Niemcy zorganizują turniej już po raz trzeci. W dodatku kobieca reprezentacja wygrywała turniej aż osiem razy, ma dziesięć medali w 14 edycjach. Wydaje się, że ich rynek jest już nasycony. Więc może zawiódł nasz kiepski lobbing w tej sprawie?

 

Wolałabym jednak zauważyć, że Niemcy nie dostali organizacji tego turnieju za zasługi. Oni naprawdę przygotowali świetną aplikację. Taką, która pokazuje nam, ile jeszcze pracy musimy wykonać w Polsce, by móc gościć najlepsze drużyny kontynentu. Nasi rywale zagwarantowali w aplikacji dwie historyczne rzeczy. Przede wszystkim przebicie bariery miliona widzów na stadionach. Zapewnili też stadiony z pojemnością prawie 50 proc. większą niż zgłoszone przez nas. I trzecia rzecz, co chyba jest najważniejsze, zagwarantowali takie kontrakty sponsorskie, że po raz pierwszy w historii pozwolą przynieść temu turniejowi zysk. To wszystko sprawi, że impreza po latach inwestycji w końcu stanie się dochodowa, bo nawet ostatni turniej w Szwajcarii, mimo naprawdę lawinowych wzrostów przychodów z różnych źródeł, zakończył się na minusie około 20-25 mln euro.

 

Teraz, oceniając ten wybór UEFA, musimy zadać sobie takie pytanie, czy piłka nożna kobiet wciąż jest startupem. A jeśli tak, to czy możemy się dziwić, że władze UEFA chcą najpierw zagwarantować sobie zysk, a dopiero później decydować się na ekspansję na niepewne rynki. Może gdyby nie było tak mocnego kontrkandydata jak Niemcy, mielibyśmy większe szanse, no ale prawda jest też taka, że zrobiliśmy zdecydowanie za mało, żeby z Niemcami móc rywalizować. Oni poparli swój wniosek deklaracją, że przez kilkanaście miesięcy DFB przekaże na piłkę kobiet 100 mln euro. Od nas nie popłynęły sygnały, że PZPN przygotowywał wielkie inwestycje w piłkę kobiecą.

 

A nie ma pani wrażenia, że o polskiej kandydaturze mówiło się niewiele lub wcale, nawet u nas w kraju? W Niemczech na meczach męskiej Bundesligi sędziowie mieli na plecach koszulek wielki logotyp mistrzostw, o które ich kraj się starał. Każdy o tym mówił.

 

Na pewno zabrakło promocji, choć pamiętajmy, że gospodarza imprezy wybierają członkowie Komitetu Wykonawczego UEFA. Kampania, o której mowa, skierowana była do kibiców. Ale to też jest ważne, pokazuje, jak traktujemy swoją kandydaturę i z jakim przekazem wychodzimy do ludzi. U Niemców było o tym głośno, prezes niemieckiej federacji wielokrotnie zabierał głos na ten temat. U nas takich mocnych deklaracji, że chcemy mocno postawić na piłkę kobiecą w najbliższych latach, nie było.

 

Wróćmy do gwarancji liczby kibiców na trybunach. My mówiliśmy o milionie, czyli podwojeniu frekwencji z ostatnich mistrzostw.

 

Nie będę tutaj polemizować z matematyką PZPN, ale jeżeli policzymy, jaką pojemność stadionów zagwarantowały w aplikacji Niemcy, my 50 proc. różnicy na ich korzyść. Oni 400 tys., my - 280 tys. Musimy też pamiętać o tym, że popularność kobiecej piłki w Polsce jest dużo niższa. Nasz rekord na meczu reprezentacji to 11 tys. Wiadomo, że gdyby było Euro, byłby lawinowy wzrost zainteresowania naszymi meczami, ale kiedy pomyślę np. o takim meczu Włoch - Islandia albo Islandia - Portugalia, mam obawy, czy udałoby się nam wypełnić trybuny. Niemcy mają większe podstawy, by sądzić, że nie będzie u nich pustych miejsc. Niestety, mówię tu z ubolewaniem, bo chciałabym, żeby było odwrotnie, ale takie mamy realia. U nas na piłkę kobiecą chodzi niewiele osób.

 

Czy my nie przesypiamy swojego najlepszego czasu, bo Ewa Pajor, jest ambasadorką nie tylko futbolu kobiecego, ale całej Polski. Nie wiem, czy są widoki na to, żeby miała swoje następczynie, być może nie będzie lepszej okoliczności, by Polsce zaufać, spróbować rozwinąć nasz rynek, który ma olbrzymi potencjał.

 

Powiedziałabym nawet, że sportowo robimy wynik stan, ponad to, ile wkładamy w piłkę kobiecą wysiłku i pieniędzy. Zgadzam się, jest to sygnał alarmowy. Żebyśmy tylko nie uśpili swojej czujności, że sportowo jest super i nie trzeba nic więcej robić. Owszem, robimy postęp, bo Euro czy mundial kobiet to wciąż turnieje bardzo elitarne, dostać się tam nie jest łatwo, a jednak debiut mamy za sobą. Trzeba jednak robić kolejne i regularne kroki. Zwrócę uwagę na jeszcze jedną rzecz, która również mogła mieć znaczenie przy wyborze gospodarza. Na trzy ostatnie turnieje dwa wygrywali gospodarze - Holandia i Anglia. Jeśli organizator, jak w tym roku Szwajcaria, nie ma widoków na strefę medalową, zainteresowanie ze strony kibiców znacząco spada. My raczej nie bilibyśmy się o podium, więc UEFA dostała kolejny argument.

 

Co dalej?

 

Bardzo dobrze się stało, że ubiegaliśmy się po raz kolejny o organizację mistrzostw Europy. Przypomnę, że wcześniej przegraliśmy ze Szwajcarią. Uważam, że nic straconego, w 2033 roku będzie kolejny taki turniej i chciałabym, żebyśmy się nie poddawali, zgłosili kolejny akces. Natomiast tegoroczna przygoda z aplikacją pokazała nam, że robimy za mało, że musimy jeszcze więcej, że piłka kobieca dzisiaj stała się produktem, a Euro to poważna sprawa. Trzeba więcej tych starań niż tylko to, co zrobiliśmy. Nie wystarczy też to, nasza kadra dojechała sportowo. Musimy skupiać się na organicznej pracy na co dzień, żeby robić jeszcze więcej i jeszcze niżej, wręcz lokalnie. Pracować nad frekwencją, zainteresowaniem także meczami ligowymi. Należy jeszcze więcej przykładać się do szkolenia, żeby było jeszcze więcej piłkarek, a za tym choćby szansa, że urodzą się kolejne Ewy Pajor. To, co teraz powiem, będzie trochę niepopularne, ale mnie jakoś bardzo nie martwi, że my nie dostaliśmy organizacji tego turnieju. Mamy za wiele do zrobienia, by cieszyć się z takiej imprezy już teraz.

 

A może byłaby to szansa jak męskie Euro 2012. Po nim w Polsce lawinowo wzrosła organizacja, powstały akademie, szkółki piłkarskie, które pozwoliły młodym ludziom wejść do świata futbolu.

 

Nie lubię analogii z męskiej piłki, dlatego że to są naprawdę dwie różne dyscypliny. Także środowiska wokół nich mocno się różnią. Wolałabym sięgnąć do przykładów z krajów, które zorganizowały kobiece turnieje i zastanowiłabym się, czy tam coś diametralnie się zmieniło, czy był jakiś efekt „wow”. W Szwajcarii pierwszy mecz kadry po Euro miał kiepskie zainteresowanie, frekwencję około 10 tys. Słabo. Kiedy porozmawiamy z Francuzami, którzy mieli mundial w 2019 roku, są oni dzisiaj w bardzo trudnej sytuacji. Gdyby nie trzy najlepsze kluby finansowane przez kapitał zagraniczny, liga stanęłaby w obliczu bankructwa. I nie ma tam jakichś takich gigantycznych wzrostów dziewcząt i kobiet uprawiających tę dyscyplinę.

 

Jeśli u nas jest pod tym względem ugór, to czego nie zasiejesz, na pewno wykiełkuje… W 2013 roku mieliśmy trzy tysiące zarejestrowanych piłkarek, teraz jest ich już 35 tys. Trenerek i trenerów było 60, teraz ponad 1200 osób, które mają uprawnienia.

 

Zgoda, Polska nie jest pustynią, która opiera się modzie na kobiecy futbol. Ale jeśli zestawimy to z tym, co dzieje się za granicą, my idziemy, reszta biegnie. Bazowanie tylko na tym, że zainteresowanie, bo musi rosnąć, to duża naiwność.

 

Podsumowując, co należy zrobić, żeby polski futbol kobiecy skutecznie starał się o kolejne Euro?

 

Przede wszystkim musimy utrzymać poziom sportowy naszej reprezentacji, ale żeby tak było, należy dalej i mocniej inwestować w szkolenie. To profesjonalne, bo inaczej nie będzie profesjonalnych klubów. Dużo odważniej uderzyłabym do szkół z ofertą turniejów pod egidą PZPN czy Ministerstwa Sportu, bo oferta skierowana do dziewczynek jest dużo uboższa niż ta dla chłopców. Na pewno też przydałby się solidny sponsor kobiece piłki. Jeszcze raz powtórzę, co zrobili Niemcy inwestując 100 mln euro we Frauen Bundesliga. Budżet piłki kobiecej w PZPN jest, niestety, bardzo ubogi. Bez tego nie da się wejść na wyższy poziom

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie