Stefan Horngacher zmienił skoki w przepychankę na balu przebierańców

Zimowe
Stefan Horngacher zmienił skoki w przepychankę na balu przebierańców
fot. Cyfrasport
Stefan Horngacher

Podczas drużynówki na igrzyskach w Pekinie nie będziemy już skupiać się na tym, kto ile skoczył i czy wylądował telemarkiem, ale co i na jaką długość mu zwisa w kroku. Stefan Horngacher trenerem jest wybitnym, ale trochę też, niestety, pieniaczem i obłudnikiem. W skokach ze sprzętem i strojami kombinują wszyscy, bacznie też kontrolując rywali, ale Austriak swoim zachowaniem zrobił z tej dyscypliny trochę bal przebierańców, albo zabawę dzieci w piaskownicy.

Trafiła kosa na kamień

Szczególnie spektakularny pod tym względem był drużynowy konkurs mieszany, kiedy doszło do dyskwalifikacji aż pięciu zawodniczek z faworyzowanych ekip i szum podniósł się taki jak za komuny podczas kłótni przekupek na Bazarze Różyckiego. Oliwy do ognia dolał fakt, że w rolę głównego bezkompromisowego kontrolera wcieliła się Polka Agnieszka Baczkowska. Tak się to wszystko złożyło, że nożyce sprawiedliwości trafiły też na czołową zawodniczkę z Niemiec Katharinę Althaus, co pozbawiło ekipę Horngachera możliwości walki o medal. Trafiła kosa na kamień.


Tak jak zwykle podnosił się lament, że sędziowie przymykają oko na nieprzepisowe stroje zawodników, tak teraz żale były w drugą stronę, że Polka jest niby zbyt drobiazgowa i psuje zabawę w skoki, że nie powinno tak się robić na igrzyskach. Halo, albo umawiamy się, że są jasne kryteria i kontrolerzy je stosują, albo bawimy się na poziomie tych dzieci w piaskownicy. Najgłośniej oczywiście krzyczał z oburzenia nie kto inny jak... no Horngacher oczywiście.

 

Austriak typowo stosował w tym momencie prawo Kalego. Jak Kali komuś ukraść krowę (założyć spadochron zamiast kombinezonu, albo złożyć donosik na konkurentów) to dobrze. Jak Kalemu ukraść krowę (przemycić nowinki w wiązaniach, albo skontrolować szwy w kombinezonie), to już bardzo źle. Obłudy pod skoczniami jest czasami więcej niż śniegu.


Chwila, ale o co ten krzyk? Albo są zasady, przepisy i kryteria, albo ich nie ma. Jak to Polka zdyskwalifikowała zbyt wiele zawodniczek? Jeśli nawet 20 z nich miałoby nieprzepisowe kombinezony, to powinna zdyskwalifikować 20. Przecież to nie sędzina psuje zabawę, tylko ci, którzy próbują omijać przepisy. A jeśli uważają, że Polka popełniła błąd, to powinni to udokumentować i złożyć protest.

Jukkara jak dziecko we mgle

Jeszcze bardziej kuriozalnie zachowuje się szef kontrolerów Mika Jukkara z Finlandii, który po konkursie mieszanym obwieścił, że w konkursie mężczyzn nie powinno być już takich problemów i dyskwalifikacji jak wśród kobiet. A jak ty człowieku możesz wywróżyć, czy zawodnicy założą dobry, czy zły sprzęt? Jeśli złamią przepisy, to trzeba ich dyskwalifikować i nie oglądać się na protesty i niesmak.


Poza tym takimi wypowiedziami Jukkara dał trochę przyzwolenie Geigerowi i innymi na pójście po bandzie z kombinezonami i innym sprzętem. Gdy wybuchła z kolei afera ze spadochronem w spodniach Niemca, Jukkara znów się zagubił jak dziecko w mgle i powiedział, że w sobotę było trochę zamieszania, że stroje różnie się układają na zawodniku, ale postara się, żeby w przyszłości już nie było żadnych nieprawidłowości i wątpliwości.

 

Halo! To są igrzyska olimpijskie, najważniejsza impreza dla sportowców i nie możemy mieć wątpliwości, czy wszyscy stosują się do przepisów. Trudno się oprzeć wrażeniu, że łagodne spojrzenie na strój Geigera było trochę rodzajem zadośćuczynienia dla Horngachera i reprezentacji Niemiec po dyskwalifikacji w konkursie mieszanym i ich ostrych protestach. Jukkara zdaje się nie wytrzymywać ciśnienia i jakby ta funkcja go przerastała.

Nieomylni prowokatorzy - Jose i Stefan

Horngacher swoją pracą i zachowaniem przypomina mi trochę słynnego Jose Mourinho. Obaj są wybitnymi trenerami, ale także trochę manipulatorami i prowokatorami. Do tego uważają, że są najlepsi i nieomylni, że mają monopol na rację. Portugalczyk w swoich zachowaniach często był bezczelny, robił wszystko, by wyprowadzić przeciwnika z równowagi, odebrać mu jego atuty – nie zawsze według zasad fair play. Potrafił włożyć palec w oko drugiego trenera Barcelony Tito Vilanovy, gdy jego Real Madryt przegrywał mecz u Superpuchar Hiszpanii.


Miałem okazję być w lutym 2006 roku na meczu Chelsea w Premier League z Portsmouth za pierwszej kadencji Mourinho na Stamford Bridge. Dzień przed tym spotkaniem w gronie polskich dziennikarzy zwiedzaliśmy stadion i murawę. Byliśmy w szoku na jakim kartoflisku grają londyńczycy. Piasek, gdzieniegdzie kępy trawy, nierówności, błoto. Trzy dni wcześniej na tym boisku Chelsea grała z Barceloną w Lidze Mistrzów. Mourinho nakazał swoim ludziom celowo zamienić murawę w klepisko, by zniwelować przewagę techniczną Barcelony (podobnie czynił jako trener Realu, kiedy przed Gran Derbi prosił o zostawienie dłuższej trawy na Santiago Bernabeu). Na niewiele się to zdało, Chelsea przegrała z Barceloną 1:2.

 

Czytaj dalej na kolejnej stronie.

Robert Zieliński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie