Była rozbita butelka, był ból kręgosłupa, teraz Serena skazana jest na tytuł

Tenisistki mają w Melbourne znacznie mniej powodów do narzekania na ślepy los niż ich koledzy. Faworytki turnieju bardzo sprawiedliwie zostały rozmieszczone w drabince i – jeśli spiszą się, jak na faworytki przystało – czeka nas najciekawszy turniej od lat. Teraz najważniejsze pytanie brzmi: co tym razem może zatrzymać w Australii Serenę Williams?
Amerykanka z rywalkami prawie nie przegrywa, znacznie częściej pozwala wyeliminować się pechowi. Bo właśnie pech jest odpowiedzialny za to, że zawodniczka, która tak wyraźnie zdominowała kobiece rozgrywki, ostatnie triumfy w Melbourne święciła w przed czterema laty. W 2011 roku wcale tam nie poleciała. Powód? Idiotyczna kontuzja, której nabawiła się w nocnym klubie. Rozbita butelka przecięła jej ściągna w stopie, zmusiła do kilku operacji, doprowadziła do śmiertelnie groźnego zatoru płucnego, w efekcie wyeliminowała z gry na rok. W kolejnych latach powody nie było już tak kuriozalnie. W 2012 roku odpadła w IV rundzie – dłużej nie dała rady grać ze skręconą kostką. Przed rokiem, w ćwierćfinale, dopadł ją ból kręgosłupa. Co może zdarzyć się tym razem? Na razie wśród specjalistów dominuje opinia, że Serena skazana jest na tytuł. Niedowiarkom – gdyby tacy się znaleźli – wystarczy rzut oka na wyniki turnieju w Brisbane. Amerykanka wygrała go, pokonując po drodze Marię Szarapową i Wiktorię Azarenkę, czyli jedyne - poza nią samą - zwyciężczynie Australian Open. Grono ścisłych faworytek dopełnia jeszcze Na Li.
Została milionerką, albo i miliarderką
Chinka, która dwukrotnie dochodziła w Australian Open do finału, śrubuje formę pod okiem dawnego trenera Justine Henin, Carlosa Rodrigueza. Jej zwycięstwo w zdominowanej demograficznie i kapitałowo przez Azjatów Australii mogłoby wstrząsnąć branżą marketingu sportowego w tej części świata. Podobnie stało się w Azji, kiedy w 2011 roku Li wygrała Roland Garros – z miejsca została milionerką, albo miliarderką, zależy w jakiej walucie liczyć.
Chinka przyjechała do Melbourne prosto z Shenzhen, gdzie wygrała turniej z półmilionową pulą. Jej pierwszą poważną rywalką może się okazać w 1/8 finału Niemka Sabine Lisicki – tenisistka o tyle groźna, co kapryśna. W ćwierćfinale może czekać równie nieprzewidywalna zwyciężczyni Wimbledonu 2011 Petra Kvitova. Wydaje się jednak, że w ciemno trzeba zacierać ręce na półfinał Li z Sereną Williams.
Amerykance trudno byłoby wskazać jakieś poważniejsze zagrożenia w drodze do tego półfinału. Nie będzie nim z pewnością weteranka Daniela Hantuchowa, ani zupełnie pozbawiona formy Samantha Stosur, czy od lat szukająca pewności siebie Ana Ivanović, ani też nadzieja młodego pokolenia Kanadyjka Eugenie Bouchard. A już z pewnością nie najwyżej rozstawiona (poza Sereną) w tej ćwiartce Sara Errani.
Foworytki z kryzysem w tle
Najbardziej prawdopodobny scenariusz w dolnej części drabinki powienien doprowadzić do półfnału Azarenka – Szarapowa. To one w dużej części pisały historię tego turnieju w ostatnich latach. Szarapowa wygrała w 2007 i 2008 roku, przed dwoma laty w finale uległa Azarence. Białorusinka na razie nie dała się zdetronizować, zdobyła także tytuł przed rokiem, pokonując w finale Li. Azarenka i Szarapowa należą do najwaleczniejszych i... najgłośniejszych tenisistek w tourze. Wielokrotnie krytykowano je za zbyt dużo decybeli generowanych podczas uderzeń. Tenisistki niewiele sobie robią z tych uwag, mają za to inne problemy.
Obrońcy tytułu w drodze na ogłoszenie losowania - Novak Djoković i Wiktoria Azarenka /fot. PAP/EPA
Azarenka przez całą jesień walczyła z kryzysem motywacji – po przegranym finale US Open maszyna do wygrywania zacięła się, pojawił się syndrom wypalenia. Początki nowego sezonu (finał w Brisbane, znów przegrany z Sereną) wskazują na to, że Białorusinka poradziła sobie z trudnościami.
Szarapowa po Wimbledonie nie grała zupełnie, jeśli nie liczyć jednej porażki w Cincinnati. To jedyny jej mecz rozegrany po trenerską opieką Jimmiego Connorsa. Stary mistrz nie mógł wiele poradzić na przewlekłe problemy z ramieniem, nieobecny serwis i wynikające z tego emocjonalne rozedrganie, toteż został zwolniony. Szarapowa tymczasem zaczęła nowy rozdział - z trenerem Svenem Groeneveldem (pracował m.in. z Ivanović i Carolią Wozniacki). Czy stworzą udany tandem? Zobaczymy, ale Szarapowa wielokrotnie już pokazała, że nawet w najtrudniejszych czasach nie można spisywać jej na straty. Ale lepiej mieć oczy szeroko otwarte, bo Rosjanka zaczyna turniej od meczu z Bethanie Mattek Sands – tej samej, która pokonała Agnieszką Radwańską w jej jedynym w tym sezonie oficjalnym meczu WTA.
Atak z drugiego szeregu
Co do Radwańskiej, to brak tytułu wielkoszlemowego wśród jej trofeów staje się coraz bardziej dotkliwy dla światowej opinii. Polka - przez osiem lat zawodowego grania - solidnie zapracowała sobie na szacunek wśród tenisowych ekspertów. Przeszła długą drogę, od nastoleniego objawienia, przez dojrzałe rozczarowanie – tenisistkę krytykowaną za brak instynktu mordercy i kończącego uderzenia. Ostatnio pisze się o niej zdecydowanie przychylniej – być może dzięki temu, że już trzeci rok z rzędu kibice wybrali ją najchętniej oglądaną tenisistką (WTA Fan Favorite Award). Jej talent widać gołym okiem, ale wciąż brak mu potwierdzenia w twardych danych, które zostałyby na zawsze w annałach historii tenisa.
Niektórzy zagraniczni komentatorzy sugerują, że właśnie Radwańska może pokusić się o atak z drugiego szeregu na „murowane” faworytki.
Wydaje się, że celem minimum na Australian Open powinno być pokonanie bariery ćwierćfinału – bo właśnie na tym poziomie ustabilizowały się dokonania Agnieszki przez trzy ostatnie lata. Jeśli jednak spojrzeć na drabinkę – można przypuszczać, że właśnie mecz ćwierćfinałowy znów okaże się przeszkodą nie do przejścia. Ale po kolei.
Radwańska zaczyna turniej od meczu z Julią Putincewą z Kazachstanu i przez kilka rund nie spotka się z tenisistką, z którą mogłaby łatwo przegrać. W 1/8 finału możliwe jest spotkanie z Caroline Wozniacki, z którą Radwańska ma ujemny bilans 4:5. Ale ostatnia porażka Polki miała miejsce w 2011 roku, potem była seria trzech zwycięstw, więc rokowania są nienajgorsze. No i wreszcie prognozowany ćwierćfinał z Azarenką. Jak wygrywać z Białorusinką, Polka mogła już zapomnieć po siedmiu porażkach z rzędu (w sumie bilans 3:12). Wśród nich właśnie w ćwierćfinale Australian Open 2012.
Zajść dalej, niż do ćwierćfinału - cel minimum stojący przed Agnieszką Radwańską /fot. PAP/EPA
Jak mawiał Gary Lineker
Dzięki wyjątkowo równomiernie rozłożonym siłom w drabince, tegoroczne ćwierćfinały zapowiadają się wyjątkowo ciekawie. Oczywiście to tylko spekulacje i pewnie pojawią się w tym gronie niezapowiedziane bohaterki, ale fani już zacierają ręce. Poza spotkaniem Radwańskiej z Azarenką, może się odbyć mecz Szarapowej z Jeleną Janković i Kwitowej z Li. Emocji nie budzi tylko możliwy ćwierćfinał Sereny z Errani – Włoszka nie wygrała z Amerykanką nigdy, a ostatnio na swojej ulubionej nawierzchni ziemnej w Paryżu dała się Serenie zdmuchnąć z kortu (0:6, 1:6). Bo, parafrazując słynne powiedzenie Gary’ego Linekera, tenis stał się w ostatnich latach taką grą, w której dwie kobiety biegają po korcie, ale zawsze wygrywa Serena Williams.
Została milionerką, albo i miliarderką
Chinka, która dwukrotnie dochodziła w Australian Open do finału, śrubuje formę pod okiem dawnego trenera Justine Henin, Carlosa Rodrigueza. Jej zwycięstwo w zdominowanej demograficznie i kapitałowo przez Azjatów Australii mogłoby wstrząsnąć branżą marketingu sportowego w tej części świata. Podobnie stało się w Azji, kiedy w 2011 roku Li wygrała Roland Garros – z miejsca została milionerką, albo miliarderką, zależy w jakiej walucie liczyć.
Chinka przyjechała do Melbourne prosto z Shenzhen, gdzie wygrała turniej z półmilionową pulą. Jej pierwszą poważną rywalką może się okazać w 1/8 finału Niemka Sabine Lisicki – tenisistka o tyle groźna, co kapryśna. W ćwierćfinale może czekać równie nieprzewidywalna zwyciężczyni Wimbledonu 2011 Petra Kvitova. Wydaje się jednak, że w ciemno trzeba zacierać ręce na półfinał Li z Sereną Williams.
Amerykance trudno byłoby wskazać jakieś poważniejsze zagrożenia w drodze do tego półfinału. Nie będzie nim z pewnością weteranka Daniela Hantuchowa, ani zupełnie pozbawiona formy Samantha Stosur, czy od lat szukająca pewności siebie Ana Ivanović, ani też nadzieja młodego pokolenia Kanadyjka Eugenie Bouchard. A już z pewnością nie najwyżej rozstawiona (poza Sereną) w tej ćwiartce Sara Errani.
Foworytki z kryzysem w tle
Najbardziej prawdopodobny scenariusz w dolnej części drabinki powienien doprowadzić do półfnału Azarenka – Szarapowa. To one w dużej części pisały historię tego turnieju w ostatnich latach. Szarapowa wygrała w 2007 i 2008 roku, przed dwoma laty w finale uległa Azarence. Białorusinka na razie nie dała się zdetronizować, zdobyła także tytuł przed rokiem, pokonując w finale Li. Azarenka i Szarapowa należą do najwaleczniejszych i... najgłośniejszych tenisistek w tourze. Wielokrotnie krytykowano je za zbyt dużo decybeli generowanych podczas uderzeń. Tenisistki niewiele sobie robią z tych uwag, mają za to inne problemy.
Obrońcy tytułu w drodze na ogłoszenie losowania - Novak Djoković i Wiktoria Azarenka /fot. PAP/EPA
Azarenka przez całą jesień walczyła z kryzysem motywacji – po przegranym finale US Open maszyna do wygrywania zacięła się, pojawił się syndrom wypalenia. Początki nowego sezonu (finał w Brisbane, znów przegrany z Sereną) wskazują na to, że Białorusinka poradziła sobie z trudnościami.
Szarapowa po Wimbledonie nie grała zupełnie, jeśli nie liczyć jednej porażki w Cincinnati. To jedyny jej mecz rozegrany po trenerską opieką Jimmiego Connorsa. Stary mistrz nie mógł wiele poradzić na przewlekłe problemy z ramieniem, nieobecny serwis i wynikające z tego emocjonalne rozedrganie, toteż został zwolniony. Szarapowa tymczasem zaczęła nowy rozdział - z trenerem Svenem Groeneveldem (pracował m.in. z Ivanović i Carolią Wozniacki). Czy stworzą udany tandem? Zobaczymy, ale Szarapowa wielokrotnie już pokazała, że nawet w najtrudniejszych czasach nie można spisywać jej na straty. Ale lepiej mieć oczy szeroko otwarte, bo Rosjanka zaczyna turniej od meczu z Bethanie Mattek Sands – tej samej, która pokonała Agnieszką Radwańską w jej jedynym w tym sezonie oficjalnym meczu WTA.
Atak z drugiego szeregu
Co do Radwańskiej, to brak tytułu wielkoszlemowego wśród jej trofeów staje się coraz bardziej dotkliwy dla światowej opinii. Polka - przez osiem lat zawodowego grania - solidnie zapracowała sobie na szacunek wśród tenisowych ekspertów. Przeszła długą drogę, od nastoleniego objawienia, przez dojrzałe rozczarowanie – tenisistkę krytykowaną za brak instynktu mordercy i kończącego uderzenia. Ostatnio pisze się o niej zdecydowanie przychylniej – być może dzięki temu, że już trzeci rok z rzędu kibice wybrali ją najchętniej oglądaną tenisistką (WTA Fan Favorite Award). Jej talent widać gołym okiem, ale wciąż brak mu potwierdzenia w twardych danych, które zostałyby na zawsze w annałach historii tenisa.
Niektórzy zagraniczni komentatorzy sugerują, że właśnie Radwańska może pokusić się o atak z drugiego szeregu na „murowane” faworytki.
Wydaje się, że celem minimum na Australian Open powinno być pokonanie bariery ćwierćfinału – bo właśnie na tym poziomie ustabilizowały się dokonania Agnieszki przez trzy ostatnie lata. Jeśli jednak spojrzeć na drabinkę – można przypuszczać, że właśnie mecz ćwierćfinałowy znów okaże się przeszkodą nie do przejścia. Ale po kolei.
Radwańska zaczyna turniej od meczu z Julią Putincewą z Kazachstanu i przez kilka rund nie spotka się z tenisistką, z którą mogłaby łatwo przegrać. W 1/8 finału możliwe jest spotkanie z Caroline Wozniacki, z którą Radwańska ma ujemny bilans 4:5. Ale ostatnia porażka Polki miała miejsce w 2011 roku, potem była seria trzech zwycięstw, więc rokowania są nienajgorsze. No i wreszcie prognozowany ćwierćfinał z Azarenką. Jak wygrywać z Białorusinką, Polka mogła już zapomnieć po siedmiu porażkach z rzędu (w sumie bilans 3:12). Wśród nich właśnie w ćwierćfinale Australian Open 2012.
Zajść dalej, niż do ćwierćfinału - cel minimum stojący przed Agnieszką Radwańską /fot. PAP/EPA
Jak mawiał Gary Lineker
Dzięki wyjątkowo równomiernie rozłożonym siłom w drabince, tegoroczne ćwierćfinały zapowiadają się wyjątkowo ciekawie. Oczywiście to tylko spekulacje i pewnie pojawią się w tym gronie niezapowiedziane bohaterki, ale fani już zacierają ręce. Poza spotkaniem Radwańskiej z Azarenką, może się odbyć mecz Szarapowej z Jeleną Janković i Kwitowej z Li. Emocji nie budzi tylko możliwy ćwierćfinał Sereny z Errani – Włoszka nie wygrała z Amerykanką nigdy, a ostatnio na swojej ulubionej nawierzchni ziemnej w Paryżu dała się Serenie zdmuchnąć z kortu (0:6, 1:6). Bo, parafrazując słynne powiedzenie Gary’ego Linekera, tenis stał się w ostatnich latach taką grą, w której dwie kobiety biegają po korcie, ale zawsze wygrywa Serena Williams.
Komentarze