Kmita: Di Stefano przewraca się w grobie

Podczas brazylijskiego Mundialu odszedł z tego świata jeden z największych futbolistów wszechczasów Alfredo Di Stefano. Urodzony w 1926 roku Buenos Aires w czasie swojej długiej kariery grał w reprezentacjach Argentyny, Kolumbii i Hiszpanii. Z tą ostatnią pojechał na MŚ do Chile w 1962, ale z powodu kontuzji nie zagrał tam ani minuty.
Świat poznał go i zapamięta na wieki za wspaniałą grę w tym pierwszym, podbijającym Europę, Wielkim Realu Madryt. Di Stefano był i pozostanie symbolem gry ofensywnej, inteligentnej i skutecznej, wzorem dla wielu wielkich piłkarzy. W ostatnim, lipcowym numerze „UEFA Champions League Magazine” Johan Cruyff udzielił świetnego wywiadu na temat tajemnicy holenderskiej rewolucji w futbolu lat siedemdziesiątych.
W akapicie poświęconym swoim pierwszym futbolowym fascynacjom przywołuje namiętne śledzenie w telewizji meczów Realu Di Stefano w kolejnych finałach Pucharu Mistrzów. Najpiękniejszym zaś wspomnieniem nastoletniego Johana, było oglądnie wielkiego Argentyńczyka z bliska, na amsterdamskim Stadionie Olimpijskim w 1962 roku, w finale PMK pomiędzy Realem a Benfiką.
To wtedy Cruyff, jako chłopiec do podawania piłek, podglądał ofensywny kunszt Di Stefano, Ferenca Puskasa, Francisco Gento i Eusebio, i jak się później okazało nauki te nie poszły w las. Wielki Johan dał futbolowemu światu co najmniej tyle samo pozytywnej energii co Di Stefano, stając się wzorem dla kolejnych pokoleń wielkich piłkarzy urodzonych w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Ci zaś dla tych urodzonych w latach osiemdziesiątych – itd. itd. kroczą jedne po drugich kolejne generacje piłkarskich idoli. I kto by przypuszczał, że to wszystko ruszyło przez telewizję i Boskiego Alfredo.
Niestety Argentyna dała futbolowi nie tylko Di Stefano, Mario Kempesa, Diego Maradonę czy Leo Messiego. Dała także Helenio Herrerę, słynnego „grabarza futbolu”, twórcę systemu znanego w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pod nazwą catenaccio. Zasada Herrery była prosta: jeśli nie stracimy bramki, to nie przegramy meczu. To wtedy zaczęło się murowanie bramki, brutalne traktowanie przeciwnika i czekanie przez 90 minut na tę jedną, jedyną okazję na zdobycie bramki i wygranie meczu.
Naśladowców miał i ma do dzisiaj i jak pokazała gra współczesnej Argentyny w Mundialu. I niech nie myli nas ich gra w finale. Niestety w całym turnieju okazało się, że Argentyna pomimo tego, że ma w drużynie kogoś tak wybitnego jak Messi, to duch „HH” jest i tak silniejszy. Ponad piękno i ryzyko gry ofensywnej, przedkłada się obrzydliwą w swej estetycznej toporności, bardziej bezpieczną super defensywę. Jeśli tak grająca drużyna dociera do finału Mundialu, w którym i tak wygrywają fantastyczni Niemcy to Di Stefano, choć był Argentyńczykiem, na pewno przewraca się w grobie… z radości.
W akapicie poświęconym swoim pierwszym futbolowym fascynacjom przywołuje namiętne śledzenie w telewizji meczów Realu Di Stefano w kolejnych finałach Pucharu Mistrzów. Najpiękniejszym zaś wspomnieniem nastoletniego Johana, było oglądnie wielkiego Argentyńczyka z bliska, na amsterdamskim Stadionie Olimpijskim w 1962 roku, w finale PMK pomiędzy Realem a Benfiką.
To wtedy Cruyff, jako chłopiec do podawania piłek, podglądał ofensywny kunszt Di Stefano, Ferenca Puskasa, Francisco Gento i Eusebio, i jak się później okazało nauki te nie poszły w las. Wielki Johan dał futbolowemu światu co najmniej tyle samo pozytywnej energii co Di Stefano, stając się wzorem dla kolejnych pokoleń wielkich piłkarzy urodzonych w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Ci zaś dla tych urodzonych w latach osiemdziesiątych – itd. itd. kroczą jedne po drugich kolejne generacje piłkarskich idoli. I kto by przypuszczał, że to wszystko ruszyło przez telewizję i Boskiego Alfredo.
Niestety Argentyna dała futbolowi nie tylko Di Stefano, Mario Kempesa, Diego Maradonę czy Leo Messiego. Dała także Helenio Herrerę, słynnego „grabarza futbolu”, twórcę systemu znanego w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pod nazwą catenaccio. Zasada Herrery była prosta: jeśli nie stracimy bramki, to nie przegramy meczu. To wtedy zaczęło się murowanie bramki, brutalne traktowanie przeciwnika i czekanie przez 90 minut na tę jedną, jedyną okazję na zdobycie bramki i wygranie meczu.
Naśladowców miał i ma do dzisiaj i jak pokazała gra współczesnej Argentyny w Mundialu. I niech nie myli nas ich gra w finale. Niestety w całym turnieju okazało się, że Argentyna pomimo tego, że ma w drużynie kogoś tak wybitnego jak Messi, to duch „HH” jest i tak silniejszy. Ponad piękno i ryzyko gry ofensywnej, przedkłada się obrzydliwą w swej estetycznej toporności, bardziej bezpieczną super defensywę. Jeśli tak grająca drużyna dociera do finału Mundialu, w którym i tak wygrywają fantastyczni Niemcy to Di Stefano, choć był Argentyńczykiem, na pewno przewraca się w grobie… z radości.
Komentarze