Iwanow: Lepiej nie grają, ale punkty są!

Piłka nożna
Iwanow: Lepiej nie grają, ale punkty są!
fot. PAP

Piłka w naszej lidze bywa wyjątkowo okrutna. Może nie jest to normą, ale często im grasz bardziej otwarty futbol, tym częściej przegrywasz. Śląsk Wrocław w Chorzowie prowadził grę, kreował, atakował i jedyne do czego się można przyczepić to znikoma liczba strzałów.

Trudno nawet używać słowa „finalizacja”, bo drużyna z Dolnego Śląska rzadko do sytuacji uderzeniowych dochodziła. Choroba Mateusza Machaja – piłkarza i tak z konieczności „przerobionego” na napastnika - spowodowała, że w pierwszej połowie na szpicy oglądaliśmy debiutanta Konrada Kaczmarka, a w drugiej … Krzysztofa Ostrowskiego. Ruch nastawiony na tak zwaną wybijankę czy też „lagę” niemal w ostatniej akcji meczu po rykoszecie i „farfoclu” zdobył gola. I wygrał.

 

„Niebiescy” zmienili trenera z Jana Kociana na Waldemara Fornalika. Ale w piątek, po dwóch tygodniach dodatkowej pracy z drużyną ze względu na przerwę na spotkania reprezentacji, Ruch wcale nie wyglądał lepiej niż za Słowaka.  Piłkarsko, jeśli chodzi o konstruowanie akcji czy kulturę gry, jest dużo gorzej, niż było. Ale co z tego?

 

Jeśli spojrzymy na dwa ostatnie mecze zatrudnienie na powrót byłego selekcjonera okazało się strzałem w dziesiątkę. W dwóch ostatnich spotkaniach zdobył on sześć punktów. Czyli prawie tyle, co Kocian przez dwanaście kolejek. Jeśli Górnik nie wygra w poniedziałek z Cracovią, takim bilansem w dwóch ostatnich seriach nie będzie mógł się pochwalić nikt inny. I to kosztem drużyn bardzo chwalonych i będących blisko fotela lidera: Jagielloni Białystok i Śląska Wrocław.

 

Przy Cichej przyjęto sobotnie zwycięstwo z wielką radością. Nikt nie zwracał uwagę na poziom i mankamenty. W sytuacji Ruchu to nieistotne. Najwięcej satysfakcji czuł Jacek Bednarz. Odkąd znowu jest w klubie „Niebiescy” odnieśli dwie wygrane. Drużyna miała niedawno osiem punktów. Dziś ma ich czternaście. Dystans do bezpiecznej strefy jest ciągle duży, ale proszę sobie wyobrazić co byłoby, gdyby nie piątkowe zwycięstwo?

 

„Waldek King” na razie nie obudził jednego z najlepszych zawodników polskiej ligi Daniela Dziwniela, który ciągle nie może sobie przypomnieć, że miał ofensywny pazur. Filipa Starzyńskiego przesunął z pozycji „10” na „8”,  ale zastępujący go w roli piłkarza ustawionego za napastnikiem Marek Zieńczuk też nie jest lekiem na całe zło. Bartłomiej Babiarz wchodzi tylko z ławki. Zagraniczne „wynalazki” klubu Roland Gigołajew i Jan Chovanec nie potrafią zrobić różnicy na skrzydle. Słowak wszedł w piątek na zmianę i  w jego ruchach było widać niepewność, a nie zdecydowanie. Facet ma trzydzieści lat na karku. Obawiam się, że nie będzie zbawieniem „Niebieskich”. Ani żadnej innej poważnej drużyny.

 

POZYTYWNIE: Kamil Wilczek (Piast Gliwice) – jeszcze niedawno grał na pozycji wysuniętego napastnika tylko z konieczności. Dziś sadza na ławce nawet Rubena Jurado i jeśli trafia do siatki, a robi to bardzo często, zawsze są to gole ważne. Siła, technika, dobre, czyste uderzenie i znakomita gra głową. Mimo maski nie boi się gry w powietrzu. A przecież w nietypowym nakryciu twarzy nie może czuć się komfortowo.

 

NEGATYWNIE: Formacja obronna PGE GKS Bełchatów – „Brunatni” nigdy nie zaliczają drzemki w grze defensywnej. Jeśli już przymykają oko, to śpią bardzo mocno. Pięć goli od Lecha, pięć od Piasta w Pucharze Polski, teraz „trójka” od Legii. I to za każdym razem  grając żelaznym zestawem ludzi: Adrian Basta, Paweł Baranowski, Błażej Telichowski, Adam Mójta. Jedną wpadkę można jeszcze zrzucić na brak szczęścia. Druga jest już powodem do niepokoju. Trzecia? Kamil Kiereś ma o czym myśleć… 

Bożydar Iwanow, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze