Mój brat ma fajnego brata, czyli Kazimierz i Józef Lipieniowie

Sporty walki
Mój brat ma fajnego brata, czyli Kazimierz i Józef Lipieniowie
fot. PAP
Józef Lipień i Kazimierz Lipień.

Niewątpliwie podwójna korona polskich zapasów należy się właśnie im. Józef i Kazimierz Lipieniowie przyszli na świat 66. lat temu - 6 lutego 1949 roku. Razem zdobyli medale olimpijskie we wszystkich kolorach.

Wychowali się w dolnośląskiej wsi, mieli sześcioro rodzeństwa. Pierwsze suplesy na macie zakładali w Karkonoszach Jelenia Góra, dokąd zarekomendował braci ich nauczyciel WF-u. Potem tworzyli potęgę Wisłoki Dębica, skąd trafili pod skrzydła Janusza Tracewskiego, wieloletniego trenera naszej reprezentacji.


Pierwszy, starszy o kilkanaście minut Kazimierz, był 13-krotnym mistrzem kraju Polski, dwukrotnym mistrzem świata, trzykrotnym mistrzem Europy, trzykrotnym olimpijczykiem, a przede wszystkim brązowym (Monachium 1972) oraz złotym (Montreal 1976) medalistą olimpijskim. Drugi Józef, ma na koncie osiem tytułów mistrza Polski, czempionat globu oraz wicemistrzostwo olimpijskie (Moskwa 1980).
 
Józek - wózek i spirytus
 
Bez wątpienia na sportowe osiągnięcia Kazimierza, startującego w kategorii naturalnej wagi ciała (62 kg) miała wpływ decyzja Józefa, który - żeby uniknąć braterskiej konkurencji na oficjalnych zawodach – postanowił występować w niższej kategorii 57 kg, co wiązało się z rygorystyczną dietą. Ale czego nie robi się dla brata. Na ile obniżyło to wyniki Józefa tego nie wie nikt.

Był moment w ich karierze zupełnie bez precedensu, 13 września 1973 w Teheranie, bracia, walcząc na dwóch matach równolegle, zdobyli tytuły mistrzów świata: Kazimierz w wadze piórkowej, a Józef w koguciej. Oklaskiwał ich szach Reza Pahlavi. Zawody rozgrywano na otwartym stadionie. W niesamowitym skwarze. Temperatura w niecce wypełnionego kilkudziesięciotysięczną widownią stadionie w stolicy Iranu (gdzie zapasy są sportem nr 1) przekraczała 35 stopni Celsjusza.

Na igrzyska w Montrealu Kazimierz jechał w roli faworyta: w roku olimpijskim obronił tytuł mistrza europy i zdobył wicemistrzostwo świata. I nie zawiódł.

Kazimierz Lipień mistrzem olimpijskim!… Z Węgrem Reczi musiał wygrać różnicą 8 punktów. Ale jak to zrobić? Lipień ruszył jak burza i po pierwszej rundzie prowadził już 8:1! Ale Węgier nie dawał za wygraną. Otrzymał ostrzeżenie, ale zdobywał punkty i druga runda kończy się 9:3. To stanowczo za mało… Znowu chwyt Polaka, skuteczny i sędziowie przyznają trzy punkty. Ale to jeszcze nie koniec. Zawodnik węgierski otrzymuje jeden punkt i przegrywa 4:13. Wreszcie gong. Jest złoty medal. Koledzy z drużyny podrzucają Kazka w górę, widzimy prezesa PZZ Józefa Kasperczyka w jakimś szaleńczym wyskoku. Radość, łzy, gratulacje. - w taki oto sposób przebieg rywalizacji w Montrealu opisywali 26 lipca 1976 roku wysłannicy Przeglądu Sportowego.

Przy okazji Kazimierz zapisał się w dziejach Polskiego Radia. Za sprawą pionierskiego wówczas połączenie satelitarnego, będąc w kanadyjskiej hali zapaśniczej rozmawiał z żoną, znajdująca się w rzeszowskim studiu PR. Dialogowi małżeńskiemu przysłuchiwały się miliony radiosłuchaczy.

 

Józef, który też był postrzegany jako pretendent do medalu do udanych tych igrzysk nie zaliczył. Po zatruciu stołówkową sałatką nie był na siłach by cokolwiek wywalczyć.

Nie myślałem o medalu, marzyłem tylko, żeby zakończyć turniej - wspominał dodając, że to najwieksza porażka w jego karierze.

To był też czas gdy nazwisko Lipień przewijało się nie tylko w sportowym kontekście. Kilka miesięcy po igrzyskach fińskie służby celne ujawniły proceder przemytu spirytusu na dużą skalę.

Zapaśnicy działali błyskawicznie i perfekcyjnie. W ciągu 25 minut potrafili schować w wagonie 600 butelek. Rozkręcali dachy pociągów, siedzenia, oparcia. - wspominał na lamach Tempa zapaśnik Wacław Orłowski. Jednak jak to bywało w tamtych czasach: w kraju aferę wyciszono winni zostali ukarani tylko finansowo poza tym musieli obiecać, że jeszcze bardziej przyłożą się do treningów.

Komplet medali

Józef stanął na olimpijskim podium dopiero za czwartym podejściem. W zdobyciu srebra pomógł mu brat. Przed występem w Moskwie (1980) obydwaj znajdowali się w świetnej dyspozycji, lecz młodszy miał nadwagę. Zbijał ją przez kwartał, wspierany przez Kazimierza. Wspólnie biegali po Lasku Bielańskim i pływali w basenie AWF. 


Jerzy Kulej, który często braci Lipieniów na macie ogladał tak opowiadał:

Nie wiem, ile w tym prawdy, ale mówią, że przed Igrzyskami 1980 Józef musiał zbić aż 11,5 kg. Do limitu 57 kg. Podobno w zwariowanych „biegach na odchudzanie” towarzyszył mu zawsze brat. Pomógł, bo start w 57 kg był medalowy… Pamiętam jak obaj sobie kibicowali i sekundowali… „Józek- wóóózek, wózek…! – jako podpowiedź kolejnej akcji.

Mieli wtedy 31 lat i słyszeli na plecach oddechy młodszych. Moskwa okazała się szczęśliwa dla Józefa. Wywalczył srebrny medal. Kazimierz wrócił bez krążka. Ale summa summarum brąz i złoto Kazimierza plus srebro Józefa dały  komplet medali olimpijskich.

Po zakończeniu kariery Lipieniowie, udali się w dobrze sobie znanym kierunku, do Skandynawii. Kazimierz trafił do Szwecji, a Józef do Danii. Tam zajmowali się pracą trenerską. Po jakimś czasie zamienili się krajami, a następnie wyjechali do Stanów Zjednoczonych, gdzie również zajmowali się trenerką.

 

Kazimierz zmarł na zawał serca 12 listopada 2005 roku w Nowym Jorku.
 

Anna Zapert, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze