Tenisowe marcowe szaleństwo

Tenis
Tenisowe marcowe szaleństwo
fot. PAP
Serb Novak Djokovic triumfował w obu imprezach w 2014 roku

March Madness dla kibica tenisa oznacza jedno. Zbliżają się pierwsze w sezonie imprezy z cyklu Masters Series. To właśnie w marcu w Stanach Zjednoczonych rozegrane zostaną turnieje w Indian Wells i Miami. Do Kalifornii i na Florydę zjedzie cała tenisowa czołówka. Nie zabraknie też reprezentanta Polski Jerzego Janowicza.

Raj na pustyni


Indian Wells to miasto położone na południu Kalifornii w dolinie Coachella, na terenie pustynnym, ale sztucznie nawadnianym i znanym z intensywnego rolnictwa. W tym rejonie jest wiele pól golfowych, a sam Novak Djoković twierdzi, że w okolicy są jedne z najlepszych restauracji. Sam kompleks tenisowy Indian Wells Tennis Garden, wybudowany w 2000 roku, składa się z 20 kortów i jednego stadionu, który może pomieścić ponad 16 tysięcy kibiców. To czwarty co do wielkości obiekt tenisowy na świecie, po słynnym Arthur Ashe Stadium w Nowym Jorku, Sportpaleis w Antwerpii i O2 Arenie w Londynie. Jednak historia tenisowego turnieju sięga aż do roku 1974, kiedy impreza rozgrywana była pod nazwą American Airlines Tennis Games. Indian Wells tak jak i Miami to drugie co do wielkości turnieje po wielkim szlemie. W głównej drabince gra aż 96 zawodników. W ostatnich latach wygrywali tu m. in. Novak Djoković, Rafael Nadal, czy Roger Federer. Szwajcar jest rekordzistą pod względem wygranych w Kalifornii. Federer triumfował tu aż czterokrotnie. Nie ma się co dziwić, że turniej ten przyciąga największe gwiazdy. W ubiegłym roku Indian Wells został wybrany przez zawodników najlepszym turniejem w kategorii Masters Series.


Plaża, ocean i tenis


Po zmaganiach w Indian Wells tenisiści z zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych przenoszą się na wschodnie. Turniej w Miami ma krótszą historię niż kalifornijska impreza, ale nie oznacza to, ze jest mniej prestiżowy. Wręcz przeciwnie, bo to właśnie turniej na Florydzie uznawany jest za piątego szlema. I z taka myślą powstał. Zorganizowany po raz pierwszy w 1985 przez byłego zawodnika Butcha Buchholza miał być pierwszym wielkim szlemem w sezonie. W tych czasach Australian Open rozgrywane było w grudniu. Pierwsza pula nagród wynosiła 1,8 miliona dolarów i tylko na Wimbledonie i US Open płacono wtedy lepiej. Warto dodać, że w 1985 roku turniej rozegrany został w Delray Beach, rok później w Boca West, a dopiero w 1987 roku przeniesiony został do Key Biscayne, gdzie odbywa się do dzisiaj. Ta impreza również przyciąga największe gwiazdy. Przed rokiem, tak jak i w Indian Wells, triumfował tu Novak Djoković, który rozegrał pasjonujący finał z Rafaelem Nadalem. W tym roku w Miami zabraknie niestety Rogera Federera, który nie zaplanował tego turnieju w swoim kalendarzu. Jednak 33-letniemu mistrzowi można to wybaczyć, gdyż Szwajcar musi rozsądnie wybierać swoje starty, a intensywność gry nie może być tak duża jak jeszcze parę lat temu.


Nasze nadzieje


Nie ma co ukrywać, że nasze największe nadzieje wiążemy z występem Jerzego Janowicza.  Co prawda Polak do tej pory nie miał szczęścia do tych turniejów. W obu łącznie dotychczas wygrał tylko jeden mecz, dwa lata temu z Davidem Nalbandianem. W ubiegłym sezonie poległ w swoich pierwszych meczach. W Indian Wells przegrał w trzech setach z Kolumbijczykiem Alejandro Fallą, a w Miami w dwóch z Hiszpanem Roberto Bautsitą Agutem.  Jednak w tym roku Janowicz jest w dobrej formie co potwierdził choćby podczas meczu Pucharu Davisa przeciwko Litwie. Co ciekawe porażki z ubiegłego roku mogą być jego atutem gdyż Polak broni małej ilości punktów i jest szansa, przy dobrej grze, na spory awans w rankingu. Jednak Jerzyk nie będzie tym razem rozstawiony i trzeba liczyć także na dobre losowanie. Już zaciskam kciuki i czekam na dobrą grę Jerzego.


Transmisje z Indian Wells od czwartku 12 marca w Polsacie Sport Extra

Marcin Muras, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze