Kadziewicz: Czas powiedzieć sobie dość. Co dalej? Chcę zostać przy siatkówce

Siatkówka
Kadziewicz: Czas powiedzieć sobie dość. Co dalej? Chcę zostać przy siatkówce
fot. plusliga.pl
Łukasz Kadziewicz uważa, że nadszedł czas pożegnania.

Łukasz Kadziewicz to jeden z najbardziej charyzmatycznych polskich siatkarzy. W swojej bogatej karierze był zawodnikiem wielu klubów z Polski, Rosji czy Włoch. W 2006 roku wywalczył w Japonii srebrny medal mistrzostw Świata. Dwa lata później reprezentował nasz kraj w Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie. W rozmowie z Polsatsport.pl ze wzruszeniem przyznaje, że kończy sportową karierę.

Jerzy Mielewski: Powoli dobiega końca sezon ligowy, wraz z jego końcem również ty mówisz pas? Nie zobaczymy cię już na boisku?

 

Łukasz Kadziewicz: Tak można chyba powiedzieć. Wszystko na to wskazuje. Zbliża się dzień, w którym przestanę uprawiać zawodowo siatkówkę. Trochę się tego dnia boję, bo czeka mnie coś nowego. Być może przed nowymi wyzwaniami zawsze jest strach, ale takie są koleje losu. Wewnętrznie wciąż jestem piękny i młody, ale skorupka ma już swoje lata. Zawodowy sport to rzecz dla młodych i zdrowych.

 

Nie widzisz już dla siebie miejsca? Nie masz motywacji? Są takie przykłady jak twoi koledzy, z którymi w 2006 roku zdobywałeś medal Mistrzostw Świata. Wojtek Grzyb i Piotr Gacek są starsi od ciebie, a obecnie ponownie dostali powołania do reprezentacji…

 

Szacunek dla nich - naprawdę. Śledziłem i oglądałem ich grę choćby w tych ostatnich tak emocjonujących meczach półfinałowych ze Skrą Bełchatów. Niestety, każdy zawodnik ma swój limit. Ja nie będę na siłę kraść jeszcze trochę sportowego czasu. Chciałbym już zacząć coś nowego. Oczywiście, chcę zostać przy siatkówce i przy sporcie, bo to całe moje życie. Czas jednak najwyższy powiedzieć sobie: dość.

 

Nie boisz się tej świadomości, że budzisz się rano i jest pustka. Nie ma treningu. Nie ma meczu. Nie ma czegoś, co robiłeś przez kilkanaście lat?

 

Bardzo się boję. Naprawdę bardzo. Czeka mnie kompletnie nowe życie. Mam masę pomysłów. Mnóstwo energii. Chciałbym to gdzieś spożytkować. Co przyniesie mi los, jeszcze nie wiem. Świadomość nowych wyzwań sprawia, że buzuje we mnie adrenalina i chcę ją jak najlepiej spożytkować.

 

To gdzie siebie widzi wkrótce Łukasz Kadziewicz?

 

Na stołku Prezesa (śmiech).

 

Naprawdę jesteś zainteresowany karierą działacza, aby w przyszłości być może, rządzić w polskiej siatkówce?

 

Trudno powiedzieć. Działacz to się ostatnio źle kojarzy. Nie chcę stać za śmietnikiem i sprzedawać bilety, a to jest ostatnio modne wśród działaczy piłkarskich. Słabo bym chyba wyglądał i mocno zza tego śmietnika wystawał. Tak na poważnie to naprawdę nie wiem. Przez kilka sezonów bawiłem się w „kadziu projekt” mam dobry kontakt z młodymi adeptami siatkówki, którzy teraz są na topie…

 

Rozumiem, że ciągnie cię w kierunku mediów ….

 

Bardzo chciałbym spróbować, ale jak każda młoda osoba w mediach musiałbym dostać szansę. Mówię "młoda", bo wszystko, co zacząłbym robić, byłoby dla mnie nowe. Często jednak jest bardzo ciężko tę szansę dostać. Staram się być optymistą i na pewno coś się dla mnie znajdzie. Myślę, że w najbliższych tygodniach ostatecznie zdecyduje się przyszłość Łukasza Kadziewicza po karierze.

 

To teraz porozmawiajmy jeszcze o tym sezonie, bo jest niezwykle ciekawy. Wściekasz się jeszcze, że Cuprum nie awansował do półfinału?

 

Naprawdę mało brakowało. Kończąc ze sportem miałem możliwość w tym ostatnim sezonie zagrać w strefie medalowej. Szkoda. Była duża szansa sprawić wielką niespodziankę. To mógł być piękny koniec mojej kariery. Całe życie musiałem walczyć. To, że mam wielką ”gębę” nie charakteryzowało mnie jako człowieka, nie ułatwiało mi niczego w karierze. Cały czas musiałem pokazywać poziom sportowy, który dawał mi przez wiele lat możliwość grania w reprezentacji, czy wyjazdu do klubu włoskiego, rosyjskiego. Szkoda, że mimo wielkiej szansy wypadliśmy z gry o medale.

 

Kończysz jednak ze świadomością, że wycisnąłeś wszystko ze swojej kariery?

 

Nie. Ja nie zrobiłem kariery. Nie miałem talentu. Utalentowanych było wielu chłopaków. Ja do nich nie należałem. Byłem szalonym człowiekiem, zrobiłem wiele głupich rzeczy, ale ciężko pracowałem aby być takim siatkarzem, jakim byłem. Zawsze byli ode mnie wyżsi, silniejsi zawodnicy o lepszych parametrach. Potrafiłem jednak przez kilka sezonów utrzymywać przyzwoity poziom i zagrać w Surgucie, Biełgorodzie, Modenie czy Jastrzębskiem Węglu. Trafiałem do takich klubów, że nie mogłem być chyba przypadkowym gościem. Taki średniak ligowy. Jak mam okazję, to dziękuję kibicom za te wszystkie lata. Dziękuję wam za to co przeżywałem. Zaczynając grać w siatkówkę widziałem jak ona się rozwija. Czym jest liga Światowa w naszym kraju. Fanom siatkówki chcę jeszcze raz powiedzieć – wielkie, wielkie dzięki bo byliście dla mnie olbrzymią motywacją, ale nie żegnam się z wami bo zostaje przy siatkówce i na pewno się z Kadziewiczem będziecie musieli pomęczyć.

 

Co cię najbardziej irytowało w tym sezonie?

 

Chyba system rozgrywek. System, który pozwolił nic nie robić cały rok, zajmować ostatnie miejsce a na koniec drużyna mogła przy dobrym przygotowaniu przez ostatni miesiąc skończyć ligę na 5. miejscu. To było takie trochę nie fair. Gdzieś zanikła idea sportu. My skończyliśmy sezon na 5. miejscu, a później musieliśmy trząść portkami, żeby nie wypaść z ósemki.

 

Lotos Trefl jest w finale - Skra za burtą. Dlaczego mistrz Polski nie obroni tytułu?

 

Teoretycznie mieli wszystko, aby wygrać ligę i także Puchar Europy. To jest cyba urok sportu. Na początku rozgrywek prezentowali tak niebotycznie doskonały poziom, że wszyscy którzy obserwujemy tę dyscyplinę mieliśmy świadomość: takiego poziomu nie można utrzymać przez całe rozgrywki. W końcówce złapała ich zadyszka, jakość spadła i to się odbiło na wynikach. Z perspektywy całego sezonu na pewno zasłużyli na to, aby wznieść do góry jakieś trofeum a został im tylko Puchar Polski, który też na dzień dzisiejszy staje się sprawą wątpliwą.

 

Spodziewałeś się, że Lotos jest w stanie grać tak równo i na tak wysokim poziomie?

 

Absolutnie się nie spodziewałem. Anastasi pokazał, że jest dobry nie tylko w robieniu selfie, ale naprawdę świetnie poukładał w klubie klocki. Wyciągnął za uszy z takiego mułu sportowego Gata i Grzybka, którzy w ostatnich sezonach nie wykorzystywali swojego potencjału. Zebrał fajną grupę ludzi, ale przed rozgrywkami byłbym ostatnią osobą która powie, że zagrają w finale. To jest fajne. Znaleźli miedzy sobą chemię, coś czego nie można zmierzyć i zważyć, ale często jest to najważniejsza rzecz w zespole. Dla mnie Lotos ma realną szansę walczyć z Resovią o tytuł mistrza Polski. Gdańsk nie wykorzystał słabszej Skry… oni swoją postawą złamali Bełchatowian. Ten ostatni mecz to było wspaniałe widowisko, prawdziwe meczysko w, którym Gdańsk okazał się lepszy. Brawo Lotos.

 

Kolejny aktualny temat to Wilfredo Leon w reprezentacji Polski. Jak się do tego odnosisz?

 

 Ja zawsze byłem może za bardzo wyluzowany. Mnie nigdy nie interesowało czy ktoś jest czarny, zielony, czerwony czy żółty, jakim mówi językiem. Mam do tego ogromny dystans. Świat jest aktualnie globalną wioską. Ten chłopak ma podstawy do tego, by czuć się Polakiem. Będzie miał polską żonę, wiąże swoją przyszłość z tym krajem, no kurczę, poza wszystkim jest Michaelem Jordanem siatkówki. Dlaczego mielibyśmy nie skorzystać?

 

Przeciwnicy jako główny argument wskazują fakt, że zabierze miejsce młodym polskim zawodnikom. To jest twoim zdaniem słuszna retoryka?

 

Niech ci młodzi grają walczą i pokażą się z jak najlepszej strony. Dlaczego mają dostać coś za darmo? Jeżeli będą prezentowali wysoki poziom sportowy, to bez wątpienia w tej reprezentacji zagrają. Wyobrażasz sobie natomiast obóz sportowy, na który przyjeżdża Leon i te nasze młode chłopaki osiemnastoletnie czy dwudziestoletnie mają szansę z nim trenować? Jak wzrośnie jakość sportowa? Ja właśnie patrzę przez taki pryzmat. Ktoś mi powie, że nie mówi po polsku, że farbowany lis, jak popatrzymy na inne reprezentacje to w zasadzie jest to norma. Mam do tego bardzo otwarty stosunek i dlaczego nie? Jeśli Juantorena zagra w reprezentacji Włoch, a wszystko na to wskazuje to byłby fajny finał Igrzysk Olimpijskich Polska kontra Włochy. Leon kontra Juantorena. Jeżeli miałby nam pomóc zdobyć medal Igrzysk to przywitam go z otwartymi rękami.

 

To teraz również aktualny temat. Po wyborze Jacka Nawrockiego na trenera żeńskiej kadry. Polacy kontra obcokrajowcy. Z jednej strony tendencja w ligach jest czytelna. Prezesi wolą zatrudniać trenerów zza granicy z drugiej zaś władze związku postawiły na Polaka.

 

Zacznę od ligi ale trochę odwrócę sytuację. Nie mogę mieć pretensji do Prezesa klubu, który nie chce zatrudnić mnie tylko na moją pozycję przychodzi np. Dmytro Paszycki i „gwałci” wszystkich środkowych w tej lidze zdobywając 100 punktów w rundzie zasadniczej a kolejny środkowy o 20 mniej. To ja mam mieć pretensję do prezesa, że zatrudnił obcokrajowca? On po prostu był sportowo lepszy. Podobnie jest chyba z trenerami. Jeżeli klub czy reprezentacja zatrudnia obcokrajowca, a on osiąga wynik, to nie dziwmy się, że inne kluby czy federacje chcą też spróbować pójść taką drogą. To tak jak PZPS, który w 2005 roku zatrudnił Argentyńczyka. Każdy się wtedy śmiał, że jedyne co potrafi Raul Lozano to wypasanie bydła na argentyńskim pastwisku. Okazało się, że to nie jest prawda. Raul być może dobrze te Byki hoduje, ale jeszcze lepiej opiekował się naszą reprezentacją… Teraz dostał szansę trener Nawrocki. Ja nigdy z nim nie pracowałem. Daniel Pliński miał tę przyjemność i w jednym z wywiadów powiedział, że to najlepsza opcja. Wysłałem do niego smsa czy naprawdę tak uważa. Daniel odpisał, że przekonam się sam, bo jest to facet, który ma pojęcie o tym co robi. Jeżeli zatem człowiek, który pracował z nim w klubie wysoko ocenia jego kwalifikacje, to dlaczego trener Nawrocki ma nie dostać szansy?

 

Jacek szansę dostał. Gorzej wygląda sytuacja w klubach. Czy uważasz że polscy trenerzy są w jakimś stopniu pokrzywdzeni? Że Prezesi nie dają im szans i nie mają takiego zaufania jak do trenerów zagranicznych?

 

To pytanie bardziej do trenerów, którzy aktualnie są bez pracy. Nie chcę nikogo wyciągać za włosy, ale jeżeli polski trener pracuje z grupą ludzi, którą zna i nie osiąga wyniku, zajmuje 9. czy 10. Miejsce, a na jego miejsce przychodzi obcokrajowiec, który zmienia kilka postaci, wcale nie demolując rynku transferowego i na dziś jest w finale PlusLigi to chyba miał lepszy pomysł na drużynę.

 

Nasi szkoleniowcy często powtarzali, że to polscy zawodnicy są uprzedzeni do trenerów rodaków, że wystarczy na ławce ktoś, kto mówi innym językiem i od razu jakość pracy i wiara w ową pracę wzrasta. Naprawdę tak jest?

 

To jest głupie. Najśmieszniejsze jest to, że polscy trenerzy mówią dokładnie to samo co ich koledzy z innych krajów. My nie mamy złych trenerów. Warsztatowo oni są świetnie przygotowani. Czują tę dyscyplinę, potrafią znakomicie przygotować zespół taktycznie. Moim skromnym zdaniem, człowieka który przesiedział w tej dyscyplinie prawie dwie dekady, uważam, że obcokrajowcy którzy do nas przychodzą bardzo szybko i na wyższym poziomie łapią kontakt międzyludzki – z grupą – nawet jeśli mają wybujałe czy nadmuchane ego. Potrafią rozwiązać konflikty, potrafią pracować z zawodnikami bardzo młodymi, bardzo starymi, tymi którzy już zarobili porządne pieniądze i tymi co dopiero zarabiać zaczynają. Odnoszę takie wrażenie nawet na przykładzie szkoleniowca Cuprum Lubin. Trener Gheorghe Cretu to świetny fachowiec, ale przede wszystkim wysokiej klasy psycholog. Myślę, że właśnie na tym polu polscy szkoleniowcy nieco odstają i przegrywają z konkurencją.

 

To jest oczywiście tylko i wyłącznie opinia Łukasza Kadziewicza. Nikt mi nie powie, że Nawrocki, Radosław Panas, Krzysztof Stelmach, czy Mariusz Sordyl nie znają się na siatkówce. To byłoby głupie. No jak Krzysiek Stelmach może nie znać się na tym sporcie? No Jak? Ma świetny warsztat, udowodnił to wielokrotnie. Sam na boisku stał z wieloma kozakami. Coś jednak nie działa może w kontaktach zawodnik-trener. Ktoś mi powie, że Sebastian Świderski jest słabym trenerem. Może jest słabym trenerem, ale na pewno treningi były przygotowane na bardzo wysokim poziomie. To że np. nie dogadał się z grupą to inna sprawa. Tego się nie nauczysz. Albo to masz, albo nie. Przyszedł do Gdańska Anastasi i dogadał się w mgnieniu oka. Może tu tkwi problem. Myślę, że taką dyskusję warto kontynuować.

 

Czyli cały problem tkwi w innej mentalności?

 

Może to kwestia naleciałości, które w nas pozostały. W Polsce jeszcze dekadę temu był Pan trener z gwizdkiem, do którego nie można było zwrócić się inaczej niż tylko – szanowny Panie trenerze - co oczywiście było normalne, bo tak byliśmy wychowywani. Przyjeżdża nagle obcokrajowiec i każe mówić do siebie po imieniu i nagle przeżywamy szok. Przecież jak to do trenera powiedzieć – „hej ty.. chodź na piwo”. No jak? Tak widzę tę sprawę, ale chciałbym, aby głos zabierali polscy trenerzy. Być może powinni być bardziej stanowczy i walczyć o swoje miejsca pracy. Może wtedy Prezesi klubów dawaliby im więcej szans. Oby ta dyskusja trwała bo temat jest ważny i ciekawy.

Jerzy Mielewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze