Dziekanowski: Reforma ekstraklasy dodaje emocji i zmienia mentalność

Kilka razy wypowiadałem się już na temat reformy rozgrywek ekstraklasy, ale powtórzę po raz kolejny: obecny system trochę sztucznie napędza emocje, ale taka kroplówka póki co jest lidze niezbędna. Tegoroczny finisz rozgrywek jest świetnym tego dowodem.
W piątek wieczorem poznaliśmy drugiego spadkowicza. Ubolewam, że został nim bydgoski Zawisza, bo była to drużyna, którą oglądało się najprzyjemniej. Trener Mariusz Rumak pokazał, że miał taktyczną myśl i potrafił ją wdrożyć. Zawisza pokazywał tak atrakcyjną piłkę, jakiej spodziewalibyśmy się po czołowych zespołach. Niestety ta odmiana przyszła zbyt późno, po szaleńczym zrywie tuż przed metą piłkarzom Rumaka zabrakło sił.
Przykład Zawiszy pokazuje też, że nie wystarczy grać dobrze tylko pół sezonu. O takim komforcie marzy chyba Ryszard Tarasiewicz. Trener Korony Kielce narzekał kilka dni przed finiszem rozgrywek, że w normalnych warunkach byłby już dawno spokojny o utrzymanie i tym samym oszczędziłby sobie nerwów. I to kolejny argument za tym, że podział na dwie grupy i dzielenie punktów mają sens, bo Rysiek może miał trochę stresu, ale kibice przyglądali się rozgrywkom z większym zainteresowaniem. Do ostatniej kolejki, w której poznaliśmy drugiego spadkowicza i poznamy mistrza kraju.
Nowe zasady uatrakcyjniają ligę. To po pierwsze. Po drugie wpływają na zmianę mentalności trenerów i piłkarzy, którzy muszą przyzwyczaić się do presji w całym sezonie - od pierwszej do ostatniej kolejki – a nie myśleć w marcu o tym, gdzie pojadę na wakacje.
Od kilku lat w moich apelach przewija się ten sam wątek: najważniejsi są kibice, a ci przyjdą na stadiony tylko wtedy, gdy będą mogli spodziewać się widowiska. Niestety u nas wielu trenerów nastawia się tylko na ciułanie punktów. Rozumiem, że często ich zachowanie związane jest z odgórnymi wymaganiami prezesów i właścicieli, ale przykład Zawiszy i Rumaka pokazuje, że można pogodzić walkę o punkty z atrakcyjną, ofensywną grą. Biadolenie o stresie w ekstraklasie brzmi śmiesznie. Stres to ma Pep Guardiola, Jose Mourinho czy Luis Enrique, bo grę ich drużyn oglądają setki milionów.
Fani futbolu kupią całosezonowe karnety, gdy spotkania gwarantować im będą emocje. Jeśli zorientują się, że od marca ich zespół gra o pietruszkę, że ich piłkarze i trener są już syci i o nic więcej nie grają, w następnym roku zastanowią się trzy razy, czy warto wydawać tyle kasy w ciemno. Bo nie spodziewam się, żeby kluby wprowadziły kiedyś specjalne promocje i zaczęły zwracać część pieniędzy za karnety, jeśli drużyna nie będzie już o nic walczyła.
Komentarze