Pierwszy bramkarz (czasem napastnik) kadry – „był z gumy i fruwał bez skrzydeł”

Piłka nożna
Pierwszy bramkarz (czasem napastnik) kadry – „był z gumy i fruwał bez skrzydeł”
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Jan Loth w reprezentacji (stoi drugi od prawej) - tym razem jako napastnik.

18 grudnia 1921 roku, trzy lata po odzyskaniu niepodległości, Polska mierzyła się z Węgrami w Budapeszcie. I choć na szpicy legendarny krakowski duet Leon Sperling-Józef Kałuża – nazwisko drugiego do dziś nosi główna ulica przy stadionie Cracovii – bohaterem pierwszego meczu naszej reprezentacji został rodowity warszawiak, wtedy zawodnik Polonii i student SGH, bramkarz Jan Loth.

„Miałem kilka fotografii, na których Janek w podbramkowym wyskoku przyciska piłkę oburącz do piersi na... wysokości głowy (albo i wyżej) napastnika węgierskiego!!!” - pisał na łamach „Piłki Nożnej” jego polonijny przyjaciel śp. Tadeusz Grabowski. Loth dwukrotnie, raz za razem, zatrzymywał strzały Gjorgjia Molnara z najbliższej odległości. Dołożył obroniony rzut karny.

 

Legendą obrosły jego bardzo pewne piąstkowania na co najmniej 30 metrów od bramki. I mimo że przegraliśmy 0:1, węgierska prasa relacjonowała: „Bramkarz Polski był z gumy i fruwał bez skrzydeł...”. Także z Janów nie tylko Tomaszewski zasłynął między słupkami. W 1973 roku Grabowski pisał zresztą, że choć jego kolega był stuprocentowym amatorem, to najlepszy polski bramkarz, jakiego kiedykolwiek widział. Stwierdził tak na kilka miesięcy przed Wembley.


Ale żeby było ciekawiej, Loth nie ograniczał się jedynie do bramki. W Polonii wielokrotnie występował na szpicy, bo niewielu było wtedy napastników wykańczających akcje z takim kunsztem, jak on. Nawet w samej reprezentacji dwa razy (z Turcją i Finlandią) zagrał w ataku i to u boku wielkiego Henryka Reymana, dwukrotnego króla strzelców ekstraklasy oraz jej niedoścignionego rekordzisty – 37 goli w sezonie (jego nazwisko nosi z kolei stadion krakowskiej Wisły). Co najzabawniejsze – wcale mu nie ustępował! I mimo że na pełnych obrotach grał zwykle nie dłużej niż pół godziny, był na tyle skuteczny, że przeciwko mistrzom Szwecji z GAIS Goteborg ustrzelił kiedyś hat-tricka. Oryginalność kariery doprawdy niespotykana.


Jeśli jednak cofniemy się do jego dzieciństwa, spędzanego głównie na bezkresnych Polach Mokotowskich, nie będzie w tym nic zaskakującego. „Nie pamiętam aby choć jeden raz ustawił się w bramce” - wspominał Grabowski, który przed czasami Agrykoli (bo tam w latach 20. grała Polonia), chodził z nim także do podstawówki i gimnazjum. Młody Loth latał po boisku z niezrównaną szybkością. Był bardzo wytrzymały. Zdobywał bramkę za bramkę. Właśnie ta nabyta w okresie dorastania umiejętność gry nogami zdecydowała o jego wielkich sukcesach między słupkami. Ale skoro był tak dobry w polu to czemu w ogóle między nimi stanął? Gruźlica płuc. Choroba nabyta w rosyjskich Saratowie, gdzie przebywał z rodzicami na przymusowym przesiedleniu, jakiemu podczas I wojny światowej podlegali wszyscy ewangelicy. To właśnie przez nią stać go było tylko na 30 minut w ataku i to właśnie dzięki niej został bohaterem pierwszego meczu reprezentacji Polski.


„Janek bramkarz to swojego rodzaju fenomen. Jego refleks, szybkość startu oraz skoczność były niepowtarzalne. W najlepszym okresie nie dało rady pokonać go górną piłką” – opisywał późniejszy dziennikarz „PN”. Ponadto świetny start psychiczny, dobre oddziaływanie na drużynę, olimpijski spokój. Ponoć im rywal lepszy, tym bardziej pewne było, że Janek zagra lepiej. Zresztą, „niespodzianki” właściwie mu się nie zdarzały... Jan Loth zmarł w chrystusowym wieku 33 lat, w 1933 roku, akurat kiedy Adolf Hitler przejmował władzę. Gruźlica zabrała go z tego świata bardzo wcześnie, ale jego Biało-Czerwoni przyjaciele z boiska wcale nie pożyli wiele dłużej. Aż dziewięciu partnerów z pięciu meczów Lotha w kadrze poniosło śmierć podczas wojny: Marian Einbacher (Auschwitz), Marian Spojda (Katyń), Józef Klotz (getto warszawskie), Józef Kałuża (brak dostępu do niezbędnego leku), Leon Sperling, Władysław Kowalski, Zygmunt Krumholz, Stefan Fryc, Artur Marczewski. Warto o nich pamiętać.

Rafał Hurkowski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze