Cezary Kowalski: Czegoś takiego nie było. Kompromitacje Lecha i Legii

Piłka nożna

Cezary Kowalski w stałym cyklu „Cezary z Pazurem” przyjrzał się postawie Lecha Poznań i Legii Warszawa w Lidze Europy. Przemyśleń miał mnóstwo – wszystkie były negatywne. Złożyło się na to wiele czynników: nie chodziło też tylko o sprawy sportowe.

Czegoś takiego w polskiej piłce jeszcze nie było. Oto z obozu mistrza Polski – na dzień przed rozgrywkami Ligi Europy – przedostała się wiadomość: odpuszczamy temat, koncentrujemy się na lidze, w której wiedzie nam się beznadziejnie. Do momentu, kiedy trener Maciej Skorża podał skład można było myśleć, że to plotka, niesmaczny żart. Ale rzeczywiście zgodnie z zapowiedziami Lech zagrał rezerwowym składem. Pięciu najlepszych zawodników usiadło na ławce. Mniejsza już o wynik czy przebieg spotkania, które bardziej przypominało sparing. To wszystko pozostawało w cieniu kuriozalnej decyzji władz klubu i zwykłego programowego olania imprezy podczas której nasz mistrz miał pełnić rolę wizytówki polskiego futbolu klubowego.

Za to, w jaki sposób postąpiono z kibicami i przyczyniono się do degrengolady naszego futbolu, właścicielom Lecha należałaby się bezwzględna dyskwalifikacja. Pytanie o sens sportu w tym wypadku jest jak najbardziej zasadne. Na chłopski rozum – w lidze gra się po to, by zdobyć mistrzostwo i zagrać w europejskich pucharach, a Lech jak już to mistrzostwo zdobył, to puchary odpuścił… by mieć szansę w pucharach. Rozumie ktoś coś z tego?

Drugi nasz eksportowy zespół też wystawił komedię, ale już na boisku. Wicemistrzowie Polski nie mieli szans z duńskim Midtjylland. Sami wbili sobie samobója i jeszcze dostali czerwoną kartkę. Nic więcej, aby dobić własnych kibiców i ośmieszyć polski futbol klubowy zrobić się nie dało.

Korelacja czasowa owego wydarzenia z Danii i wypowiedzi prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego, który dla Przeglądu Sportowego powiedział, że jego klub już jest gotowy na Ligę Mistrzów, jeszcze bardziej pogłębia tę groteskę. Trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś tu żyje w rzeczywistości równoległej. Mnie się przypomina sytuacja z ubiegłego roku Kazimierski, Dziekanowski, Kowalczyk bili na alarm i tłumaczyli, że trener Henning Berg nie nadaje się do tej roboty. Medialni funkcjonariusze zrównali wtedy tych ekspertów z ziemią. Dziś – kiedy Norweg przegrał już właściwie wszystko – słyszymy z tych samych ust, że Berg jednak do zmiany. Cała ta parodia zwana polskim futbolem klubowym w europejskim wydaniu skłania do poważnej refleksji. Ten produkt leży na poziomie organizacyjnym. Największe pretensje powinniśmy mieć do tych, którzy tym wszystkim zarządzają. To ich powinno wymienić się w pierwszej kolejności.

Cezary Kowalski, jb, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze