Pindera: Grzmiało wszędzie

Sporty walki

To była noc pełna nokautów. Czy to w Las Vegas, czy w Liverpoolu i Monte Carlo faworyci nie mieli sentymentów posyłając na deski rywali.

I nie miało znaczenia, że rywal to kolega z czasów, gdy wspólnie uczyli się szermierki na pięści w tym samym klubie. 25 letni Callum Smith już w pierwszym starciu rozprawił się z Rocky Fieldingiem w Echo Arenie. Obaj są z Liverpoolu, w tym mieście stawiali pierwsze bokserskie kroki, obaj do soboty byli niepokonani. Teraz czyste konto ma już tylko mierzący 191 cm wzrostu Smith, który dołączył do swoich trzech braci zdobywając jako czwarty w rodzinie mistrzostwo Wielkiej Brytanii. I patrząc na styl w jakim tego dokonał, z całą pewnością nie jest to wszystko na co go stać. Jak na kategorię superśrednią Callum ma wspaniałe warunki fizyczne, do tego szybkie ręce i naprawdę sporo talentu. I ma do kogo równać. Jego rodak, James De Gale jest przecież mistrzem organizacji IBF w tej wadze.


Z dobrej strony na gali w Liverpoolu pokazał się też były mistrz świata dwóch kategorii wagowych (superpiórkowej i lekkiej), Ricky Burns. Szkot rozprawił się  w 11 starciu z ambitnym Australijczykiem Joshem Kingiem (lewy hak na wątrobę) i ma nadzieję, że w niedalekiej przyszłości znów będzie walczył o pas WBO. Czempionem tej organizacji jest inny pięściarz z Wysp Brytyjskich, Terry Flanagan, więc z pewnością zainteresowanie takim starciem byłoby tam duże.


Warto jeszcze dodać, że mistrzem Wlk. Brytanii wagi lekkiej jest Scott Cardle, który obronił tytuł w pojedynku z Seanem Doddem, ale gdyby nie kontrowersyjna decyzja sędziego ringowego Terry O’Connora, który przerwał walkę w ostatnim starciu po nieprawidłowych ciosach czempiona, to zapewne nie on byłby zwycięzcą.


W Monte Carlo też grzmiało mocno. Rusłan Prowodnikow, były mistrz wagi junior półśredniej skończył walkę z Jesusem Prudencio Rodriguezem w czwartej rundzie, a inny siłacz, Youri Kalenga ciężko znokautował Argentyńczyka Roberto Feliciano Bolontiego w dziewiątym starciu.


A przecież tego Kalengę na widelcu miał w ubiegłym roku (też w Monte Carlo) Mateusz Masternak. Niewiele mu wtedy zabrakło do wygranej i pasa interim WBA w wadze junior ciężkiej. Wtedy wydawało się, że Kalenga to przeciętniak, którego szybko ktoś obnaży, a on potrafił rzucić na deski samego Denisa Lebiediewa i stoczyć z nim całkiem wyrównany pojedynek.


Mocno burzowo było też w sobotnią noc w Las Vegas. W USA najlepiej płacą i tam też w ringu można zobaczyć najwięcej gwiazd. Tym razem największą gażę zgarnął Timothy Bradley (1,9 mln USD) za walkę z Brandonem Riosem (800 tysięcy). O tym, że Brandon ma szczękę z tytanu i przegrywa tylko na punkty wiemy od dawna, ale jak uczy historia, najwięksi twardziele wymiękają trafieni na wątrobę. I tam było tym razem. Bradley choć nie jest królem nokautu tak właśnie potraktował w dziewiątej rundzie Riosa, który po raz pierwszy w karierze przegrał przed czasem i zapowiedział, że przechodzi na emeryturę.


W podobny sposób zakończył swój pojedynek z Meksykaninem Romulo Koasichą, Wasyl Łomaczenko (750 tysięcy USD). Ukraiński mistrz wagi piórkowej (WBO) najpierw długo bawił się z rywalem, jak kot z myszą, by w dziesiątym starciu zakończyć zabawę ciosem na korpus. – Od początku wiedziałem, że tak właśnie go znokautuję. Nie chciałem tylko robić tego zbyt wcześnie – mówił Łomaczenko, dwukrotny złoty medalista olimpijski i dwukrotny mistrz świata amatorów, pięściarz, który już w trzeciej zawodowej walce sięgnął po pas czempiona.


Michael Buffer, który w Thomas&Mack Center tradycyjnie zapraszał na wielkie grzmoty nie przesadził. W mieście hazardu na koniec zagrzmiało bowiem całkiem głośno.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze