Pindera: Przepustka do historii Holly Holm

Sporty walki
Pindera: Przepustka do historii Holly Holm
fot. PAP

Warto było wstać w środku nocy, by zobaczyć to co dzieje się na UFC 193 w Melbourne. Najpierw wygraną Joanny Jędrzejczyk, a później sensację dekady, gdy Holly Holm nokautuje Rondę Rousey.

To co wydarzyło się na Antypodach można chyba tylko porównać z porażką Mike’a Tysona w Tokio, ćwierć wieku temu. „Bestię” znokautował wtedy James „Buster” Douglas udowadniając, że nie ma rzeczy niemożliwych. Do rewanżu Tysona z Douglasem nigdy nie doszło, bo tego drugiego zdemolował w kolejnej walce Evander Holyfield, ale w tym przypadku jest on jak najbardziej możliwy. Wszystko zależeć będzie od Rondy Rousey, a może bardziej od jej stanu psychicznego. Nie wszyscy potrafią podnieść się po tak ciężkiej porażce, szczególnie jeśli wcześniej rywalki na ogół nie podejmowały walki.

 

Janisz: Nic nie jest dane na zawsze


Z 12 wygranych pojedynków, „Rowdy”  Rousey  aż 11 zakończyła przecież w pierwszej rundzie.


Ta największa, bez wątpienia, gwiazda UFC chyba żyła już w innym świecie. Chciała walczyć z Floydem Mayweatherem Jr, mówiła głośno o walkach bokserskich z największymi gwiazdami tej dyscypliny w jej żeńskim wydaniu. Nie tylko jej wydawało się, że będzie niepokonana do ostatnich dni swojej niezwykłej kariery.


I stało się to, co wcześniej czy później musiało się stać: została sprowadzona na ziemię. Dosłownie i w przenośni. Holly Holm znokautowała ją w drugiej rundzie wysokim kopnięciem, wcześniej jednak deklasowała lewymi kontrami.


Walcząca z odwrotnej pozycji 34 letnia „Córka pastora” , to była mistrzyni kickboxingu i zawodowego boksu, bardzo doświadczona, silna, mająca za sobą dziewięć wygranych walk w MMA. Jednym z jej dwójki  trenerów jest znakomity przed laty kickbokser, Mike Winkeljohn, były rywal Marka Piotrowskiego. W 1993 roku Polak pokonał go w walce o pas mistrza świata.


To właśnie Winkeljohn był pierwszym, który poznał się na talencie Holm podczas zajęć aerobicu. Dziewczyna z Albuquerque grała w piłkę nożną, pływała, trenowała gimnastykę i skoki do wody, więc gdy zaczynała treningi kickboxingu ze znakomitym, byłym już mistrzem tej dyscypliny, była bardzo sprawna fizycznie. – I miała w sobie, to co najważniejsze: instynkt walki. Wiedziała kiedy odpuścić, gdy dostanie mocny cios, kiedy ruszyć do ataku i skończyć widząc, że jej uderzenie, czy kopnięcie zrobiło na rywalce wrażenie – mówił Winkeljohn.


Ronda Rousey zrobiła w tym pojedynku wszystko, by przegrać. Zniszczyła ją własna agresja. Po każdej kontrze leworęcznej Holm zacietrzewiała się coraz bardziej i odkryta goniła ją po oktagonie. Szybko dopadło ją potworne zmęczenie, więc kiedy po kolejnej kontrze zachwiała się i potknęła Holm wykorzystała jej słabość błyskawicznie. Lewe, wysokie, boczne kopnięcie spadło na nią jak grom z jasnego nieba. Padała na matę nieprzytomna, sędzia powinien już w tym momencie zatrzymać walkę i nie pozwolić Holm na ciosy młotkowe, bo to się mogło źle skończyć.


Tak właśnie wyglądało trzęsienie ziemi w Melbourne, UFC ma teraz nową królową, pytanie tylko na jak długo. Jedno jest pewne: Holly Holm ma już stałe miejsce w historii MMA jako ta, która pierwsza pokonała Rondę Rousey.  


I jeszcze jedno: galę na Eithad Stadium obejrzało 56 214 kibiców bijąc rekord sprzed czterech lat  na UFC 129 w Toronto (55 724).

Słomkowe królestwo Polki

Przed walką wieczoru, kolejny, bardzo dobry wstęp zanotowała Joanna Jędrzejczyk, która pewnie pokonała Kanadyjkę Valerie Letourneau w obronie pasa UFC wagi słomkowej (52 kg). Tym razem było to zwycięstwo punktowe, po pięciorundowej walce, w której karty rozdawała Polka. Wystarczy spojrzeć na statystyki komputerowe, by nie mieć wątpliwości, co zadecydowało o jej wygranej. Na 60 kopnięć Jędrzejczyk rywalka odpowiedziała zaledwie dziewięcioma!!! Niskie kopnięcia naszej mistrzyni z rudny na rundę odbierały siły Kanadyjce wyraźnie ją spowolniając. Do tego doszły efektowne proste, wysokie kopnięcia (front –kick) z których szczególnie to pierwsze, mogło zakończyć walkę. Jędrzejczyk była też wyraźnie lepsza boksersko: 150 zadanych ciosów na głowę, 48 na korpus (Letourneau odpowiednio: 101 i 22) dopełniają obrazu tego pojedynku, który toczył się od początku do końca w stójce.


Polka rozegrała walkę świetnie taktycznie, zachowała zimną krew (choć jak sama powiedziała na konferencji: prawdopodobnie złamałam prawą rękę), nie dążyła za wszelką cenę do wygranej przed czasem. Jej konsekwencja była godna wielkiej mistrzyni. I myślę, że może być nią długo, choć w takim sporcie, jak MMA nigdy nic nie wiadomo. Na razie jednak Joanna Jędrzejczyk walczy tak, że można być z niej dumnym. A swoją drogą dziwię się, że kiedy walczyła amatorsko w boksie nie znalazł się nikt, kto poznałby się na jej talencie. Ta dziewczyna ma bowiem w sobie, to coś, co gwarantuje sukcesy w sportach walki. Szkoda, bo moglibyśmy mieć mistrzynię boksu i medale z najcenniejszego kruszcu na najbardziej prestiżowych imprezach, z igrzyskami olimpijskimi włącznie. A tak mamy gwiazdę UFC, której bije brawa prawie 60 tysięcy widzów w Melbourne i miliony przed telewizorami na całym świecie. Gwiazdę pierwszej wielkości, nie pozostaje więc nic więcej, tylko się cieszyć.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze